Polska - to jest wielka rzecz?

Jesteśmy narodem indywidualistów, których nie da się jednoznacznie zdefiniować, czy gromadą nieuświadomionych ignorantów niepotrafiących sobie poradzić z szarą rzeczywistością?


Anna Wolańska

Polska - to jest wielka rzecz?

Poprosiłam przypadkowych ludzi, aby podali jedno słowo, które kojarzą z Polską. „Ojczyzna, honor, pośmiewisko, cierpienie, walka, uciemiężenie, niezależność, poddaństwo” - zastanawiać się można, skąd takie biegunowe określenia.

Jesteśmy narodem indywidualistów, których nie da się jednoznacznie zdefiniować, czy gromadą nieuświadomionych ignorantów niepotrafiących sobie poradzić z szarą rzeczywistością? Zatraciliśmy umiejętność perspektywicznego myślenia czy przesłoniły nam ją doraźne, ordynarne cele? Potrafimy tylko pięknie walczyć, jeszcze piękniej umierać? A pięknie żyć?

Zostawcie to Polakom,

dla nich nie ma nic niemożliwego - mówił podobno Napoleon Bonaparte. Historia zresztą pokazuje, że według tej zasady niejednokrotnie też Polaków traktował. To stwierdzenie można by przywołać, przypominając wydarzenia roku 1920, kiedy dopiero co odzyskana niepodległość zachwiała się w posadach. Nie tylko zresztą nasz narodowy byt stanął pod znakiem zapytania, ale i losy Europy. Warszawska wiktoria z 15 sierpnia uznana została za jedną z najważniejszych bitew świata, jej przypisano zatrzymanie bolszewickiego pochodu na zachód. Bywa też nazywana drugim Wiedniem. Bo ocaliła Europę - tym razem przed zalewem komunizmu. „Cud nad Wisłą”, pomimo upływu 90 lat, Polacy wciąż pamiętają. W rocznicę bitwy prezydent Komorowski uhonorował w Ossowie Orderem Orła Białego księdza Ignacego Skorupkę - bohaterskiego kapłana bitwy warszawskiej. - Chylimy czoła przed bohaterami tamtych dni - powiedział w swoim przemówieniu. - Czujemy się nie tylko ich spadkobiercami, ale również czujemy wielką narodową wdzięczność za ofiarę, która służyła Najjaśniejszej Rzeczypospolitej - przekonywał.

Jakby na ironię prawie jednocześnie z tą uroczystością miała się odbyć inna - firmowane akceptacją najwyższych władz odsłonięcie pomnika honorującego żołnierzy bolszewickiej armii. Najeźdźców, którzy, zgodnie ze słowami ówczesnych komunistycznych przywódców skierowanymi do Armii Czerwonej, mieli „we krwi zmiażdżonej armii polskiej utopić zbrodnicze rządy Polaków”. Bowiem, wedle ich przekonania, „droga do światowej rewolucji” wiodła „po trupie Polski”. Dziwne, że przy okazji prac nad pomnikiem czerwonoarmistów nie pomyślano o odnowieniu mogił Polaków. Do uroczystości nie doszło, bo mieszkańcy Ossowa i okolic zaprotestowali. Podkreślić przy tym należy, że nie występowano przeciw oddaniu czci i należnego szacunku zmarłym najeźdźcom, którzy mają swoje mogiły w Ossowie, ale przeciw zrównaniu (a nawet wywyższeniu) najeźdźców z obrońcami.

Mało jest zalet,

Jestem Polakiem
To słowo w głębszym rozumieniu wiele znaczy. Jestem nim nie dlatego tylko, że mówię po polsku, że inni mówiący tym samym językiem są mi duchowo bliżsi i bardziej dla mnie zrozumiali, że pewne moje osobiste sprawy łączą mnie bliżej z nimi, niż z obcymi, ale także dlatego, że obok sfery życia osobistego, indywidualnego znam zbiorowe życie narodu, którego jestem cząstką, że obok swoich spraw i interesów osobistych znam sprawy narodowe, interesy Polski, jako całości, interesy najwyższe, dla których należy poświęcić to, czego dla osobistych spraw poświęcić nie wolno.
Roman Dmowski

których by Polacy nie mieli, i mało błędów, których udałoby im się uniknąć - to ocena naszych zmagań z rzeczywistością dokonana przez Winstona Churchilla. Miał rację?

Sierpień roku 80. Wciąż żywy w pamięci średniego i starszego pokolenia. Wciąż przywoływany w nieodległych wspomnieniach. - Pamiętam doskonale atmosferę tamtych dni - wspomina Paweł Spodar, wtedy student Uniwersytetu Warszawskiego. - Słowa „Jest nas 10 milionów”, którymi powitała mnie na którymś z sierpniowych spotkań narzeczona, brzmiały jak najpiękniejsze wyznanie miłosne. Chodziło, oczywiście, o ludzi zrzeszonych w „Solidarności” - dodaje. A to nie jedyne wspomnienie atmosfery tamtych dni. Nie do zapomnienia są koncerty Jacka Kaczmarskiego. Albo procesja Bożego Ciała w 1981 r. na Krakowskim Przedmieściu. Wtedy po raz pierwszy zobaczył na własne oczy Lecha Wałęsę. - Obserwowałem reakcję wielu ludzi - wspomina. - Wtedy zrozumiałem, kim jest dla nich ten elektryk z gdańskiej stoczni. To był niesamowity widok - ekscytuje się dojrzały już dzisiaj pan i jakoś dziwnie zamyśla.

- Wtedy byliśmy przekonani, że jesteśmy monolitem, siłą. Że potrafimy urwać łeb samemu diabłu - mówi. Czy jest rozczarowany tym, co zostało dzisiaj z etosu „Solidarności”? - A pani nie jest? - odpowiada pytaniem na pytanie.

Elżbieta Czarnecka, nauczycielka, twierdzi, że polityka w ogóle jej nie obchodzi. - Mój mąż na pierwsze wolne wybory poszedł głosować, chociaż miał ropną anginę - mówi nieco rozdrażnionym głosem. - Cieszyliśmy się jak dzieci, kiedy aktorka Szczepkowska ogłosiła na wizji, że 4 czerwca 1989 r. upadł w Polsce komunizm. Na początku lat 90 zorganizowaliśmy w szkole strajk - opowiada dalej. - W imię „wolności, równości i braterstwa”. I godnego traktowania zawodu. Już nie pamiętam nawet, ile dni on trwał. Ale nigdy nie zapomnę, że nasz prowodyr nagle, z dnia na dzień, przepadł. Nie mieliśmy pojęcia, co się z nim stało. Niektórzy nawet zaczynali się o niego bać. Ale się odnalazł. W kuratorium. Jako jeden z tamtejszych pracowników. Nas zostawił z pozwami do sądu - dodaje.

Sierpień '80, Czerwiec '89 i ich pokłosie wciąż budzą liczne kontrowersje. To czas ciągle taki nieodległy, namacalny, bezpośrednio dotyka nas i naszych bliskich. Konsekwencje „grubej kreski” chyba nie do końca jeszcze się zemściły. „Nocna zmiana”, czyli pośpieszne obalenie rządu Jana Olszewskiego będące reakcją na „listę Macierewicza”, albo historia aneksu do raportu WSI świadczą, że do dziś nie potrafiliśmy dokonać rozliczenia z przeszłością. Jeśli dodać do tego, że byli działacze Solidarności mają zakaz wybieralności do IPN-u, to czy na pewno można mówić o zwycięstwie tego ruchu i wcieleniu w życie jego zasad?

Przechodniu, powiedz światu,

jak się mylił - taką inskrypcję zaproponował Jan Rulewski na pomnik upamiętniający katastrofę smoleńską10 kwietnia. To jednocześnie, argumentuje senator i były opozycjonista, nawiązanie do prawdy o Katyniu i przestroga, „by zbytnio nie dowierzać pozornym prawdom, nawet gdy głoszą je możni tego świata”.

Pomimo upływu prawie 70 lat od wybuchu Powstania Warszawskiego ciągle trwa spór o jego zasadność. Rodzimi historycy nie są jedynymi, którzy zabierają głos w tej sprawie. Jedni ten zryw narodowy kwestionują, twierdząc, że nie tylko nie miał szans na zwycięstwo, ale i racji bytu w ogóle. Inni są przekonani o słuszności tej walki. Powstanie przywołało bowiem piękny wzorzec patriotyzmu - miłości bezwarunkowej. Są tacy, którzy w tym zdarzeniu widzą głupotę i zaściankowość i tacy, dla których jest ono miarą najwyższego poświęcenia. Kto z nich się myli?

Nie można też nie kojarzyć z naszą martyrologią września. Polska, zostawiona sama sobie w obliczu niemieckiego najazdu, okazała się niemal zupełnie bezbronna. Topione we krwi kolejne przegrane bitwy niweczyły nadzieje na rychłe zakończenie wojny.

Ale przez całe lata nasza prawda o wojnie była zaledwie półprawdą. Nie istniał przecież problem Katynia, Kazachstanu, Przeklętej Wyspy Kołymy. I nie tylko w polskim wymiarze. Doprawdy, świat całymi latami potrafi okrutnie się mylić.

Jesteśmy żadnym społeczeństwem,

jesteśmy jednym wielkim sztandarem narodowym - ubolewał Norwid. Czy to spostrzeżenie ma jeszcze dziś rację bytu? Jest odniesieniem do naszych postaw i zachowań? Czy nadal potrafimy się zjednoczyć tylko w chwilach szczególnych, chwilach zagrożenia? Ile w naszych dziejach Bożego planu, a ile ludzkiej głupoty, niechciejstwa, moralnej degrengolady?

Dziś jesteśmy bardziej społeczeństwem czy bardziej narodem? A może tylko zbiorem przypadkowych ludzi połączonych wspólnym obywatelstwem? Ilu z nas ma świadomość aktualnego stanu gospodarki państwa, jego kondycji finansowej? Ilu daje się omamić krzykliwym komentarzom cwaniaków i oszołomów, nie zadając sobie trudu poznania najprostszych choćby faktów?

Pytania, pytania, pytania... Tak dobrze byłoby usłyszeć optymistyczną odpowiedź.

3 pytania

Paweł Mazurkiewicz, historyk

Polacy, Pana zdaniem, w godny sposób obchodzą swoje narodowe święta?

Obchodzenie rocznic i świąt narodowych to nasz obywatelski obowiązek. Jako Polacy musimy dbać o pamięć przodków, którym zawdzięczamy bardzo wiele - niepodległość, suwerenność, osiągnięcia nauki i kultury a więc wszystko to, dzięki czemu czujemy się Polakami i z czego jesteśmy dumni. Wartości te okupione zostały wielkimi ofiarami, dlatego tak bardzo ważne jest, aby godnie pielęgnować narodową przeszłość. Istnieją różne formy takiej działalności - mamy przecież muzea, organizujemy uroczystości upamiętniające wielkie bitwy, zrywy niepodległościowe, tworzenie się wielkich ruchów społecznych jak Solidarność. Odwiedzamy miejsca pamięci, mogiły, pomniki. Można powiedzieć, że to wszystko świadczy o dobrym i godnym sposobie upamiętniania naszej przeszłości. Czasem pojawiają się jednak wątpliwości, gdy w tę godność i szacunek narodowego upamiętniania próbuje się włączać wydarzenia na to niezasługujące. Mam na myśli głośny ostatnio pomnik w Ossowie. Nie można oczekiwać od narodu, by ten na równi czcił pamięć bolszewickiego najeźdźcy oraz bohaterskich żołnierzy warszawskiej bitwy z 1920 roku, tak jak nie można zrównywać win i zasług, zbrodni i krzywd, tłumacząc się poprawnością polityczną i chęcią podtrzymywania międzypaństwowej przyjaźni.

Bieżący rok jest czasem szczególnych, niezmiernie ważnych rocznic. Na ich jubileuszowy charakter nałożył się tragizm wydarzeń smoleńskich z 10 kwietnia. Nasuwa to wiele refleksji o miejscach pamięci narodowej, okazuje się bowiem, że istnieje w nas gorąca, bardzo żywa potrzeba upamiętniania. Świadczą o tym znicze na Krakowskim Przedmieściu jak również ustawienie przez harcerzy krzyża pod Pałacem Prezydenckim. Myślę, że obserwujemy powstanie nowego miejsca pamięci narodowej - bez względu na emocje nagromadzone wokół niego, staje się ono symboliczne. Żadne decyzje ani żadna przemoc nie są w stanie temu zaprzeczyć, tak jak żadna siła nie mogła powstrzymać budowy świątyni w Nowej Hucie. Kościół i miejsca pamięci to ludzie, zgromadzeni by się modlić i pamiętać.

Czyli, jak diagnozował Norwid, jesteśmy bardziej sztandarem narodowym niż społeczeństwem?

Nie wydaje mi się, że świadczy to o tkwiących w nas szczególnych skłonnościach martyrologicznych, które stałyby w sprzeczności z wartościami obywatelskimi. Więzy społeczne muszą być oparte na realnych wartościach, takich jak miłość ojczyzny, prawda historyczna, szacunek do symboli narodowych i religijnych, które stanowią podglebie dla funkcjonowania nas wszystkich w wymiarze narodowym. Spory przeradzające się czasem w kłótnie i awantury wynikają właśnie z braku tych wartości, nie muszą jednak świadczyć o rozkładzie społeczeństwa. Potrafimy przecież jednoczyć się, pomagać sobie nawzajem - świadczą o tym dni żałoby po katastrofie smoleńskiej, jak również spontaniczna pomoc dla powodzian. Widzę tu ogromną rolę edukacji, która musi być wspierana przez państwo nie tylko finansowo i organizacyjnie, ale również poprzez odpowiedzialną politykę historyczną naszych władz.

Biorąc pod uwagę nasze zalety i wady - warto być Polakiem?

Trudności gospodarcze, społeczne i polityczne rozwijającej się Polski, a co za tym idzie niepewność pracy, brak stabilności finansowej, budzą w nas zwątpienie co do sensu bycia Polakiem. Pojawia się wówczas pokusa kosmopolitycznej wygody, taniego naśladownictwa innych, które prowadzi do dewaluacji narodowych wartości. Warto wówczas odwołać się do przykładów z przeszłości i porównać wyrzeczenia, jakie ponosimy współcześnie z tymi, których doświadczali warszawscy powstańcy czy internowani członkowie „Solidarności”. Wydaje mi się, że nie tylko warto być Polakiem, ale przede wszystkim trzeba nim być - bez względu na wszystko. Jesteśmy to winni tym, którzy o naszą ojczyznę walczyli i za nią polegli.

opr. aw/aw



Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama