Rodzina na podsłuchu

1 sierpnia weszła w życie kontrowersyjna ustawa o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie


Anna Kublik

Rodzina na podsłuchu

18 czerwca została podpisana (przez Marszałka Sejmu RP Bronisława Komorowskiego pełniącego obowiązki prezydenta), a 1 sierpnia weszła w życie znowelizowana ustawa o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. Przed podpisaniem budziła wiele kontrowersji. Teraz też.

Główne zarzuty dotyczą nieposzanowania autonomii i zbyt daleko posuniętej ingerencji w życie rodziny, podważania władzy rodzicielskiej, tworzenia rozbuchanej struktury zajmującej się przeciwdziałaniem przemocy. Szeroka definicja przemocy i założenie, że jest ona podstawą funkcjonowania polskich rodzin, stanowi zagrożenie dla normalnych działań wychowawczych rodziców.

Podejrzani mimo woli

W głosowaniu sejmowym projekt ustawy poparli posłowie Platformy Obywatelskiej, Lewicy i Polskiego Stronnictwa Ludowego. - Podczas uchwalania ustawy zmieniającej ustawę o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie byliśmy przeciwni zapisom, które wprowadzają zbyt duże prawa ingerencji urzędników w rodzinę aż do odebrania dziecka rodzicom przed uzyskaniem zgody sądu - mówi Krzysztof Tchórzewski, poseł Prawa i Sprawiedliwości, które było przeciwne ustawie. - Obowiązujące przepisy karne w pełni zabezpieczały przed znęcaniem się i innymi sadystycznymi zachowaniami członka rodziny - dodaje.

Nowa ustawa nakazuje powołanie w każdej gminie tzw. zespołów interdyscyplinarnych. Ich zadaniem będzie ocenianie sytuacji i ściganie sprawców przemocy w rodzinie. Znany profesor pedagogiki Aleksander Nalaskowski obawia się, że prawo to spowoduje w Polsce falę donosów i pomówień. - Pod pretekstem sytuacji mających miejsce w rodzinach patologicznych wprowadzono przepisy dające możliwość wtrącania się urzędników do każdej rodziny, w sytuacji nawet złośliwego, np. sąsiedzkiego, doniesienia. Wskutek rutyny sąd będzie zawsze w pierwszej kolejności wierzył urzędnikowi. Jest to duże pole do nadużyć - przewiduje K. Tchórzewski.

A przyczyn odebrania dziecka rodzicom można wskazać bez liku. Od przysłowiowego już klapsa począwszy, aż do stwierdzenia, że zbyt niski jest status materialny rodziny. W Szwecji, na której wzorowano polskie przepisy, 90% decyzji o odebraniu dzieci rodzicom było niewłaściwych. - Jeśli już urzędnicy państwowi zdecydują o odebraniu dziecka rodzicom, odzyskanie go jest prawie niemożliwe - mówi Ruby Harrold-Claesson, przewodnicząca Skandynawskiego Komitetu Praw Człowieka, walczącego z procederem nieuzasadnionego odbierania dzieci rodzicom. - Dlatego zdarzało się, że rodzice porywali dzieci i uciekali z nimi ze Szwecji, choć groziło im za to więzienie.

Nie tylko szwedzka biurokracja wykazuje się działaniem. Nasza z pewnością też będzie chciała udowodnić, że jest potrzebna.

Na Zachodzie są zmiany

Zjawiskiem spotykanym w naszej kulturze od lat jest to, że bez zastrzeżeń naśladujemy Zachód. Niejednokrotnie bywa, że przepisy i zasady rodem właśnie z Zachodu wprowadzamy wtedy, gdy w tamtej rzeczywistości zdążyły się już skompromitować. Z podobną sytuacją mamy do czynienia i teraz. Absolutny zakaz wymierzania kar cielesnych w Szwecji, który obowiązuje od 1979 r., doprowadził do zaniku posłuszeństwa i szacunku wobec dorosłych. Bezstresowe wychowanie spowodowało, że dziś zarówno rodzice, jak i nauczyciele boją się zwrócić dziecku uwagę, żeby nie narazić się prawu.

Wspomniana wcześniej Szwedka Ruby Harrold-Claesson próbowała nakłonić naszych parlamentarzystów, aby nie przyjmowali znowelizowanej ustawy, gdyż może to przynieść podobnie opłakane skutki co w Szwecji. - Dawanie klapsów to nie jest przemoc - przekonywała. - To nie może być traktowane jako znęcanie się nad dziećmi! Przez nadmierną ingerencję urzędnicy socjalni przeszkadzają rodzinom, niszczą harmonię relacji, zamiast im pomagać. Ci biurokraci nie patrzą na dzieci jak na ludzi, ale jak na numery. Często sami nie mają własnych dzieci, ale uważają, że wiedzą, co jest dla nich najlepsze. Pomoc socjalna powinna wspierać rodziny, a nie je niszczyć!

Ofiary przemocy

Definicja przemocy sformułowana jako „jednorazowe albo powtarzające się umyślne działanie lub zaniechanie naruszające prawa lub dobra osobiste (...), w szczególności narażające te osoby na niebezpieczeństwo utraty życia, zdrowia, naruszające ich godność, nietykalność cielesną, wolność, w tym seksualną, powodujące szkody na ich zdrowiu fizycznym lub psychicznym, a także wywołujące cierpienia i krzywdy moralne” budzi wiele kontrowersji Jest zbyt szeroka, niesprecyzowana. Bo jak rozumieć „szkody na (...) zdrowiu psychicznym” albo „cierpienia i krzywdy moralne”? Prof. Nalaskowski jest zdania, że obowiązująca od 1 sierpnia ustawa po prostu zabrania wychowywania dzieci. Bo w jej świetle zmuszanie dziecka do czegokolwiek jest zamachem na jego wolność. Nawet odesłanie dziecka do jego pokoju można zakwalifikować jako „szkodę na zdrowiu psychicznym”. A klasyczny przypadek malca, który zaparł się i tupie na ulicy, bo chce kolejny samochodzik z kiosku? Czy próbujący zabrać go stamtąd siłą rodzic może być oskarżony o znęcanie się?

Jakub Śpiewak, prezes Fundacji Kidprotect.pl, biorącej czynny udział w pracach nad ustawą, jest zdania, że nowe przepisy zdecydowanie poprawią sytuację rodzin potrzebujących pomocy. - Z badań wynika, że poziom kompetencji wychowawczych rodziców jest niski - uzasadnia swój optymizm.

Żeby unaocznić, jak taka poprawa wygląda, wystarczy przypomnieć sobie niedawny dramat małej Róży, którą odebrano rodzicom, argumentując decyzję właśnie złą sytuacją finansową i niskim poziomem intelektualnym matki. Można chyba przypuszczać, że w świetle nowego prawa takie zachowania nie muszą należeć do precedensowych. Rodzą się pytania nie tylko natury psychologicznej, ale też finansowej. I domy dziecka, i rodziny zastępcze wymagają dużego wsparcia materialnego ze strony państwa. A może byłoby zasadne część przeznaczonych dla nich kwot zainwestować w rodziny mające problemy?

Jedna z najzagorzalszych orędowniczek ustawy, Iwona Guzowska z PO, usilnie stara się o stworzenie systemu odpytywania dzieci, jak traktują ich rodzice. To też odwołanie do szwedzkiego modelu. Tam małych obywateli już w przedszkolu informuje się o obowiązku zgłaszania na policję „niecnych” zachowań rodziców. A dzieci, oprócz tego, że są słodkie, potrafią wykorzystywać swoją przewagę nad każdym, kto ich zdaniem jest słabszy. Na pewno wielu z nas spotkało się z sytuacją, kiedy zdenerwowana pociecha próbuje zaszantażować rodziców stawiających granice zbyt szeroko, ich zdaniem, pojmowanej przez nią wolności. A stąd już tylko krok do oskarżeń w majestacie prawa.

Paragraf jest dobry na wszystko?

Od lat mówi się u nas o podniesieniu rangi rodziny, o prorodzinnej polityce, ale od słów do czynów zawsze było daleko. Rodzina pozostawiona sama sobie jakoś się broniła, z pomocą ostatniej ustawy zejdzie, bo zejść musi, na manowce. Nikt nie kwestionuje istnienia rodzin patologicznych, ale założenie, że jest ich zdecydowana większość, to co najmniej błąd. A tym ułomnym też przede wszystkim należałoby pomóc. Ale to przecież wymaga znacznie większego wysiłku niż odebranie dziecka siłą.

Rozbudowany system kontroli nad rodziną nieuchronnie przywołuje skojarzenia z totalitaryzmem. Reakcję negatywną musi wywoływać niszczenie autorytetu rodzica, bo trudno sobie wyobrazić, żeby dziecko, któremu ciągle przypomina się o jego prawach i namawia do ich egzekwowania, nie nauczyło się w końcu z tego korzystać w swoim, siłą rzeczy wąziutko pojętym, interesie. A takie zachowanie prowadzi, bo prowadzić musi, do wypaczeń nie tylko w sferze rodziny. Czy czeka nas narodowy Big Brother - ersatz prawdziwego życia, pozbawionego wyższych wartości i zupełnie odartego z intymności? - Wolności jednostki i rodziny nie wolno zamykać w paragrafy, nie da się każdego aspektu naszego życia określić paragrafem - podsumowuje ustawę poseł K. Tchórzewski. A Ruby Harrold-Claesson nazywa ją puszką Pandory. Jasne, że chciałoby się w to nie wierzyć.

3 pytania

Elżbieta Trawkowska-Bryłka, Psycholog

Słuchając wypowiedzi niektórych obrońców praw dziecka, można odnieść wrażenie, że w kwestii wychowania należałoby zaufać głównie intuicji dzieci, bo one najlepiej wiedzą, co dla nich dobre...

Dzieci nie mogą wychowywać same siebie, ponieważ ich osobowość jest jeszcze nieukształtowana. One dopiero uczą się tego, jak żyć w społeczeństwie. Muszą nauczyć się obowiązujących norm i wartości oraz odpowiedzialności za swoje czyny. W życiu dorosłym wychowanie zmienia się w samowychowanie, czyli pracę nad sobą. Małe dziecko nie wie, co dla niego dobre i nie potrafi zatroszczyć się o swoje potrzeby. Decydować o sobie w pełni może wówczas, gdy przewiduje konsekwencje swoich działań i bierze za nie odpowiedzialność. Jeśli ktoś postuluje, żeby w kwestii wychowania zaufać intuicji dzieci - jest to - według mnie - tak samo nierozsądne, jak oddanie edukacji, bezpieczeństwa czy innych obszarów działania w ręce dzieci. Gdyby to zależało tylko od nich, szkoły świeciłyby pustkami, ponieważ każde dziecko na pewnym etapie życia buntuje się przed „przymusową” nauką, nie chce odrabiać lekcji i ma własną wizję spędzania czasu. Podobnie jest w innych dziedzinach życia - jeśli pozwolimy małym dzieciom jeść tylko to, na co mają ochotę, to na pewno wybiorą słodycze zamiast pożywnej zupy. Jeśli decydowałyby same, czy chcą iść do lekarza albo na szczepionkę, czy do dentysty, to żadna wizyta nie doszłaby do skutku. Widzimy więc, że nie ma wychowania bez stosowania przymusu, a oczekiwanie, żeby przedszkolak intuicyjnie wiedział, co jest dla niego dobre, jest absurdalne.

Tak samo jest z wychowaniem - to proces, w którym rodzice przekazują dzieciom wartości, normy społeczne, uczą je odpowiedzialności za swoje czyny i tego, jak dokonywać słusznych wyborów. Wychowanie to też obowiązek nauczycieli. Dziś mają oni znacznie ograniczone prawa, jeśli chodzi o wywieranie wpływu na zachowanie dzieci. Niestety nie doprowadziło to do tego, że dzieci stały się lepsze i mądrzejsze. Wręcz przeciwnie - wiele z nich przeżywa w szkole silny stres, a niektóre cierpią nawet na zaburzenia nerwicowe spowodowane fobią szkolną. Jednocześnie odnotowuje się wśród młodzieży wzrost agresji, samobójstw i zachowań aspołecznych. Jeśli odbierzemy rodzicom prawo do wychowywania własnych dzieci, na pewno skutki takiego działania będą tragiczne.

Znowelizowana ustawa to błogosławieństwo dla potrzebujących pomocy czy zamach na rodzinę?

Najwięcej kontrowersji budzi zapis dotyczący definicji przemocy, która jest rozumiana bardzo szeroko, również jako narzucanie dzieciom własnych poglądów i przekazywanie wartości religijnych. Zwyczajny „klaps” wymienia się w jednym rzędzie z takimi formami przemocy jak oblewanie dziecka wrzątkiem czy użycie wobec niego broni. Takie zapisy w ustawie mogą doprowadzić do nadmiernej ingerencji państwa w życie rodziny i stwarzają pole do nadużyć.

Ustawa daje też duże uprawnienia pracownikom socjalnym, m.in. możliwość zabrania dziecka z domu bez decyzji sądu, co również daje możliwość nadużyć.

Jak ocenia Pani zawartą w ustawie definicję przemocy?

Osobiście nie zgadzam się z definicją przemocy zawartą w ustawie i uważam, że zapis ten powinien być zmieniony. Nie można odbierać rodzicom prawa do wychowywania własnych dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Jeśli chodzi o zwiększenie uprawnień pracowników socjalnych, myślę, że przepis ten będzie stosowany tylko w sytuacjach ekstremalnych, np. gdy rodzice zabrani zostaną do izby wytrzeźwień. Jeśli pracownik socjalny kieruje się w życiu właściwą hierarchią wartości, zwiększenie jego kompetencji nie stanowi zagrożenia dla rodziny. Niebezpieczeństwo pojawi się wtedy, gdy urzędnik uzna, że np. chrzest dziecka bez jego świadomej zgody, zabieranie dziecka na niedzielną Mszę św. czy zabranianie wchodzenia na niewłaściwe (zdaniem rodziców) strony w internecie jest przemocą - wtedy jego ingerencja w życie rodziny będzie tragiczna w skutkach, zwłaszcza dla samych dzieci. Dlatego uważam, że definicja przemocy zawarta w tej ustawie jest nie do przyjęcia i powinna zostać zmieniona, aby nie stwarzać okazji do nadużyć.

opr. aw/aw



Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama