Niedostatek pamięci i prawdy

W przeddzień 30 rocznicy wprowadzenia Stanu Wojennego z Janem Pospieszalskim rozmawia Anna Wolańska

Rozmawiamy w przeddzień 30 rocznicy wprowadzenia stanu wojennego. Pójdzie Pan na Marsz Solidarności i Niepodległości?

Tak, pójdę, oczywiście. Pójdę w podwójnym charakterze - jako osoba publiczna, która popiera tego rodzaju inicjatywę, i pójdę jako dziennikarz z kamerą, rejestrować to wydarzenie. Spróbuję też rozpoznać nastroje ludzi, którzy przyjdą manifestować zarówno pamięć ofiar stanu wojennego, jak i pewną troskę o państwo i o sytuację, w jakiej Polska się dzisiaj znajduje.

Czy comiesięczne marsze upamiętniające ofiary katastrofy smoleńskiej też uważa Pan za zasadne?

Mamy w Polsce niedostatek pamięci w sferze publicznej. W momencie, kiedy instytucje państwa w sposób zorganizowany próbują tę pamięć kwestionować i z nią walczyć, zostaje kryterium uliczne. Ja sam doświadczyłem takiego bardzo konkretnego przykładu w rocznicę katastrofy smoleńskiej. Zaproponowałem pani Iwonie Schymalli, która była wtedy dyrektorką 1 Programu, żeby wyprodukować z telewizją cykl krótkich filmów dokumentalnych poświęcony ofiarom katastrofy smoleńskiej, ponieważ większość z nich to były znaczące osoby życia społecznego, państwowego, historycznego. Ale Telewizja nie zgodziła się na zaproponowaną produkcję, więc zrobiłem to za własne pieniądze. „Rzeczpospolita” dołączyła te filmy do swojego wydania i tylko dlatego udało mi się odzyskać część poniesionych kosztów. Telewizja zdecydowała się w końcu wypuścić te kilkanaście filmów - „Listę Pasażerów” - bez zapowiedzi, bez umieszczenia w tygodniowym programie. Kiedy walczyłem, żeby wspomniany cykl Telewizja sfinansowała - jako medium publiczne, które ma pewne zobowiązania wobec społeczeństwa - usłyszałem od Iwony Schymalli, że jest decyzja władz Telewizji, żeby w dniach rocznicy było jak najmniej o katastrofie. Jeśli do tego dołożymy walkę o krzyż na Krakowskim Przedmieściu, jeśli pomyślimy, jakie kłopoty mają ludzie, którzy w jakikolwiek sposób próbują uczcić pamięć ofiar, zobaczymy, że obóz władzy chce tę pamięć zgasić, stłumić i zakwestionować. Stąd pozostał odruch serca Polaków, którzy uważają, że to, co wydarzyło się 10 kwietnia pod Smoleńskiem, jest niezmiernie ważne i nie możemy o tym zapomnieć. Skoro instytucje państwa zachowują się tak, jakby ta pamięć była dla nich bardzo niewygodna, to pozostaje nam pamięć realizowana w kościele i na ulicy.

Dlaczego dziennikarzy, dlaczego ludzi, którzy domagają się wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej, klasyfikuje się jako stronniczych, a tych, którzy są przeciwni jej wyjaśnieniu, jako obiektywnych?

Ja ostatnio nie tylko zostałem zakwalifikowany jako dziennikarz stronniczy, ale też nazwany idiotą tylko dlatego, że ciekawi mnie, co jest napisane w archiwach i w materiałach źródłowych, w dokumentach, w analizach historyków i przeciwko mitologii generała Jaruzelskiego, który „zbawił” Polskę przed interwencją rosyjską. Jestem skłonny jednak raczej poszukiwać prawdy w dokumentach i w źródłach, i analizach historyków, które powołując się na np. stenogramy z posiedzeń sowieckiego biura politycznego, pokazują, że zupełnie takiej interwencji miało nie być, że to jest fałszerstwo. I że manewry wojsk Układu Warszawskiego były tylko straszakiem na społeczeństwo polskie, a doradca „Solidarności” układał się z obozem władzy i juntą Jaruzelskiego wcześniej, przed wprowadzeniem stanu wojennego (mówię o prof. Bronisławie Geremku). No i ktoś, kto odkrywa takie fakty, nazwany jest idiotą. Co to pokazuje? Pokazuje autokompromitację naszych adwersarzy, ponieważ przeciw argumentom, źródłom dokumentów, analiz historyków, naukowych dowodów mają tylko inwektywy, bluzgi i wyraz moralnego oburzenia.

Media nie podjęły tematu Bronisława Geremka.

Bardzo podobną sytuację mieliśmy po opublikowaniu opartej na źródłach i na analizach dokumentów książki Sławomira Cenckiewicza „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii”. Książka, która jest gęsta od faktograficznych materiałów, zostaje okrzyknięta jako bluźniercza i obrazoburcza, a na autora wylewa się stek inwektyw, atakuje się go personalnie - zamiast merytorycznej recenzji tekstu. Ta książka nie doczekała się żadnej fachowej recenzji historyków, natomiast autor doczekał się wyzwisk i oszczerstw. Tak wygląda dzisiaj w Polsce debata publiczna - jeśli fakty są niewygodne, tym gorzej dla faktów.

Nasz rząd zadeklarował niedawno przystąpienie do europejskiej „unii fiskalnej”, czyli udział w spłacie zobowiązań zadłużonych krajów. Pojawiły się głosy, że takie posunięcie ograniczy naszą suwerenność. Pan należy do osób, które tak uważają?

Ja należę do tych, którzy posługują się zdrowym rozsądkiem. Na miłość Boską, jeżeli dzisiaj w imię solidarności mamy spłacać długi prywatnych banków zachodnich, które na lewo i na prawo spekulują, udzielamy pożyczek tym, którzy ich spłacić nie mogą, a te pożyczki były po to, żeby sprzedać towary niemieckie i towary krajów wyżej rozwiniętych, to ja jestem przeciw. Ten proces bardzo wzbogacił Niemcy, a że banki nie mogą odzyskać pożyczonych pieniędzy, to wyciągają ręce po pieniądze podatników. Po pieniądze obywateli Unii Europejskiej. My, nie należąc do strefy euro, mamy zobowiązanie złożone przez obóz władzy Donalda Tuska, który bez konsultacji społecznej, bez akceptacji na poziomie budżetu, łamiąc wszelkie standardy demokratycznego państwa, deklaruje, że przyjmujemy na siebie dobrowolną kontrybucję spłacania czyichś długów - w imię czego? W imię solidarności krajów Unii Europejskiej? A czy te kraje były wobec nas solidarne, np. instalując rurociąg pod dnem Bałtyku, który ma omijać Polskę, ma być swego rodzaju środkiem dyscyplinującym dla Polaków? Wbrew rachunkowi ekonomicznemu, wbrew warunkom ekologicznym. Jest projektem politycznym, który wiąże bardzo ściśle gospodarczo Rosję z Niemcami. I jest przeciwko naszym interesom.

Ludzie, którzy wypowiadają takie opinie, są natychmiast klasyfikowani jako antyeuropejczycy.

Moja wizja Europy to jest wizja Europy solidarnej, wizja Europy krajów suwerennych i niepodległych, wizja dialogu, a nie wizja dyktatu. Dzisiaj przed nami raczej rysuje się wizja dyktatury silniejszych przeciwko słabszym, polityki uległości wobec tych, którzy mieli od dawna już inne swoje pomysły. Także brak troski o państwo, o suwerenność, o naszą podmiotowość, dzisiaj szczególnie arogancko manifestowany przez obóz władzy - mówię o Donaldzie Tusku, Bronisławie Komorowskim czy Radosławie Sikorskim. Dla każdego, kto posługuje się logiką, powinno to być bardzo poważnym ostrzeżeniem, że w naszym kraju i w Europie dzieje się coś bardzo niedobrego.

Ale postawa patriotyczna wśród tych, którzy mienią się Europejczykami, budzi śmiech. Wyśmiać wszystko to jest chyba bardzo dobra broń, to się sprawdza.

To nie jest śmiech. To jest szyderstwo i pogarda, które zostały użyte wobec braku argumentów merytorycznych. Tam, gdzie nie ma przesłanek, tam, gdzie nie ma faktów, tam, gdzie nie ma argumentów, należy szydzić, realizować ataki ad personam. I to też pokazuje, że jest coś niepokojącego i nienaturalnego w tej napaści na Lecha i Jarosława Kaczyńskich. Ja nie jestem bezrefleksyjnym apologetą ich polityki, ale wobec tej bezprzykładnej nagonki, tego przemysłu pogardy, każdy uczciwy człowiek powinien jednak opowiedzieć się po stronie prześladowanych. W imię logiki i w imię racjonalnego oglądu sytuacji. Ta irracjonalna nagonka, ten przemysł pogardy uruchomiony wiele lat temu, którego eskalacja nastąpiła po katastrofie smoleńskiej, który miał swoje miejsce w walkach pod krzyżem, a jego punktem kulminacyjnym było zabójstwo Marka Rosiaka przez Ryszarda Cybę, byłego członka PO, ta napaść, ta asymetria trwa do dziś. Praktyka fałszowania rzeczywistości medialnej miała też miejsce teraz, 11 listopada, podczas Marszu Niepodległości, kiedy 20 tysięcy ludzi szło godzinami w spokojnym marszu, godnie, niosąc biało-czerwone sztandary, śpiewając pieśni patriotyczne, a wszystkie media elektroniczne przekazały totalnie zafałszowany, zmanipulowany obraz zadym i burd.

Jednak wiele osób przyjmuje tę zafałszowaną rzeczywistość jako prawdę.

Ludzie mają głęboką potrzebę należenia do większości, bycia w głównym nurcie. To może być jakimś rodzajem odpowiedzi na sytuację, jaką mamy dzisiaj w Polsce jeżeli chodzi o preferencje wyborcze, ale również o pewne postawy i ocenę rzeczywistości. Ja należę do tych, którzy nie są w stanie uwierzyć, że 30-centymetrowa brzoza urywa skrzydło statku powietrznego, tym bardziej jeżeli on przelatuje nad nią 29 metrów.

Nikt jednak nie chciał podjąć merytorycznej dyskusji z prof. Biniendą.

Tak jak nikt nie chciał podjąć dyskusji ze Sławomirem Cenckiewiczem na temat źródeł i archiwów, tak jak nikt nie chce podjąć dyskusji z Grzegorzem Braunem, który ujawnia dokument znaleziony przez doktora Wojciecha Sawickiego w Archiwum Gaucka.

Czy tytuł nowego Pańskiego programu - „Bliżej” - znaczy być bliżej prawdy?

Znaczy być bliżej w ogóle spraw ludzkich. Gdy nie było mnie w telewizji, przez pół roku jeździłem po Polsce. To dało mi nowy ogląd rzeczywistości i sądzę, że jego owocem w jakimś sensie będą te programy, które będę robił, a które dotyczą najważniejszych dla Polaków spraw.

Dziękuję za rozmowę.

Echo Katolickie 52/2011

opr. ab/ab

Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama