Uzależnienie od telefonu komórkowego

Jak bardzo niezbędnym narzędziem stał się telefon komórkowy, uświadamiamy sobie dopiero w chwili, gdy korzystanie z niego jest z różnych powodów niemożliwe


Ks. Paweł Siedlanowski

Uzależnienie od telefonu komórkowego

Jak bardzo niezbędnym narzędziem stał się telefon komórkowy, uświadamiamy sobie dopiero w chwili, gdy korzystanie z niego jest z różnych powodów niemożliwe.

Wraz z rozwojem technologii, w wyniku której komórka stała się podstawowym domowym gadżetem, pojawiły się nowe formy zachowań ludzi, a swoistej ewolucji uległy pośrednio normy społeczne. Niestety, wraz z nimi przyszły patologie. Telefon komórkowy dla wielu stał się fetyszem! Co prawda, problem dotyczy wąskiego marginesu populacji, niemniej jest on zauważalny, szczególnie wśród najmłodszych jego użytkowników.

Psychologowie, opisując zjawisko uzależnienia od komórki, wskazują najpierw na jego genezę: zaczyna się ono w momencie, gdy telefon staje się w praktyce jedynym narzędziem w kontaktach z innymi, wszechobecnym towarzyszem w pracy i odpoczynku, gdy pojawia się wewnętrzny przymus nieustannego kontaktowania się z kimś, jak też lęk (nawet atak paniki!) w sytuacji, gdy telefonu obok nie ma, rozładowała się bateria, ewentualnie istnieje zakaz korzystania z niego. Pojawiła się nawet kategoria medyczna - tzw. SWT - syndrom wyłączonego telefonu. Często towarzyszy temu społeczna fobia, lęk przed samotnością, silna potrzeba przynależności do grupy. Ponieważ problem jest stosunkowo młody, sposoby leczenia patologii są mało opisane. Generalnie polegają one na tym, by zmniejszyć zakres korzystania z komórki, sięgać po nią w sytuacji, gdy jest to naprawdę konieczne, więcej rozmawiać z ludźmi w świecie realnym, a nie tylko wirtualnym.

 

Życzeniowa numerografia

SMS siłą zajął miejsce przez wieki należne epistolografii. Dziś już mało kto pisze listy. A szkoda. Były wartością samą w sobie bardzo cenną, rodzinnym skarbem.

Przechowywało się je w domowym archiwum, przekazywało z pokolenia na pokolenie. Ich treść krzepiła, przywracała nadzieję, pomagała odnowić zerwane więzy.

Obecne pokolenie już tego nie rozumie. SMS z życzeniami na pewno cieszy - wielu czeka na niego, wysyła takowe. I wszystkie na pewno są ważne, dyktowane czystymi intencjami. Ale brakuje tu czegoś: rytuału pisania, który był nośnikiem owej trudno uchwytnej, metafizycznej radości, bliskości. Martwy wyświetlacz telefonu nie zastąpi estetyki zapisanej kartki papieru, cech osobowości, które wyrażał charakter pisma, jedyny i niepowtarzalny sposób kreślenia słów. Analogicznie rzecz ma się z mailem. Bez wątpienia daje większą możliwość przepływu informacji, stał się podstawowym narzędziem komunikacji, pracy dla znacznej grupy populacji, przekazu treści i uczuć. Ale mail nie ma duszy. Jego żywot kończy prosta komenda klawiszy: delete...

Czymże jest dziś wysłany hurtem SMS z życzeniami świątecznymi, często zawierającym uniwersalną treść, bezimienną (taką, żeby pasowała do cioci, koleżanki, szefa w pracy, księdza), co gorsza, coraz częściej skopiowaną ze strony internetowej, usłużnie podsuwającej (głupawe często) gotowce czy pozbawione sensu rymowanki? Kimże dla wysyłającego takowe „znaki pamięci” są adresaci: bliskimi ludźmi czy tylko już numerami w skrzynce kontaktowej aparatu telefonicznego? Hurtowo słane życzenia są rzeczywistym dowodem pamięci czy jedynie spełnieniem obowiązku? Powie ktoś: ale przecież pamięć sama w sobie też jest ważna. Już sam fakt, że mój numer telefonu jest zapisany w bazie kontaktowej komórki nadawcy, o czymś świadczy. Owszem, tak. Ale to wszystko za mało. W systemie cyfr, znaków gubi się człowiek, zaciera się jego niepowtarzalność. To jej najbardziej brakuje i przeciwko temu ja się buntuję. Zatraca się coś, co trudno będzie w przyszłości odtworzyć...

(Bez)silne słowo

Najwytrawniejsi potrafią pisać SMS-y z zamkniętymi oczami, używając do tego palców obu rąk, doskonale znają tajniki słownika T9. Nie rozstają się z telefonem ani na krok, nie wyłączają na noc. Potrafią wysyłać dziennie setki wiadomości.

Choć z tej formy przekazu korzystają wszyscy, komunikaty tekstowe są domeną raczej młodszej części populacji. Przyczyny wydają się prozaiczne: ekonomia, wygoda, szybkość. Wysłanie SMS-a jest tańsze od rozmowy (w niektórych sieciach nawet darmowe), wiadomość można przekazać także wtedy, gdy odbiorca jest zajęty. Taki sposób komunikacji urzeka prostotą i utylitaryzmem. I OK. Problem zaczyna się w momencie, gdy dominuje on w relacjach, które z gruntu trudno jest ograniczyć do krótkiego przekazu, a przez to totalnie je zubaża i odziera z piękna.

Spłaszczone słowo

Wysyłając SMS-y można się zakochać, pokłócić i na nowo pogodzić, zdradzić i uzyskać przebaczenie. Wszystko poprawnie, tylko gdzie tu miejsce na spotkanie? Bywa, że poza wirtualną przestrzenią (także internetowych komunikatorów, forów) nigdy do niego nie dochodzi. Albo jeśli już dojdzie, ludzie dostrzegają, że pomimo tysięcy wcześniej wymienionych informacji nie znają siebie, są sobie mimo wszystko obcy. Gubi się osobowa relacja, która ma decydujący wpływ na zdefiniowanie sensowności i kierunku ludzkiego losu. Real zostaje zastąpiony wirtualem - światem cyfrowym, coraz częściej pełniącym funkcję świata równoległego wobec rzeczywistości, rządząc się tymi samymi, co on, prawami.

Swego czasu mówiło się o „macdonaldyzacji” kultury, podkreślając jej spłaszczenie, płytkość, sztuczność. Dziś często w różnych opracowaniach pojawia się spojrzenie na nią przez pryzmat skrótowego komunikatu, który siłą wdarł się nie tylko w sferę komunikacji, ale przede wszystkim w myślenie. Wszystko ma być zwięzłe, wyraziste, dosadne. Słowo staje naprzeciw słowu - człowiek jest ukryty głęboko w tle. To sprawia, że mimo wielości słów i sposobów ich wyrażania w ludziach jest coraz więcej poczucia samotności.

Emocje w nawiasach

Anonimowość dziewięciocyfrowego znaku sprawia, że czasem ginie odpowiedzialność za słowo, a przez to może się ono stać nośnikiem poniżenia i pogardy. Posługując się 160-znakowym komunikatem, ludzie opisują świat, przekazują sobie uczucia, opowiadają o tym, co ich cieszy i smuci. Dawniej wysyłano telegramy. Też były krótkie, ale miały w sobie jakąś szczególną magię: aby nadać telegram, trzeba było pójść na pocztę, przemyśleć słowa (każde z nich przecież miało swoją cenę), podyktować treść. Telegram przynosił listonosz. Gratulacje, życzenia, wiadomość o śmierci - wszystko tu miało swoją wagę, życiowe konsekwencje. Słowo było cenne. Zawsze towarzyszyło mu spotkanie. Było czymś więcej niż komunikat.

Dziś do dyspozycji użytkowników telefonu komórkowego są tzw. emotikony - graficzne, umowne kombinacje znaków, składające się z nawiasów, kropek, gwiazdek itp., przy pomocy których można wyrazić stany emocjonalne: uśmiechnąć się, okazać niezadowolenie, zdziwienie, wyznać miłość, zamanifestować żal. To m.in. sprawia, że wdziera się na siłę w sfery, które dotąd wystrzegały się obcego, z konieczności odartego z piękna i intymności, języka: do wiary i miłości. Czyni je jeszcze bardziej bezbronnymi, podatnymi na zranienia. Bohater książki „SMS - Słowa Mają Siłę”, która niedługi pojawi się księgarniach, sztukę ich pisania opanował do tego stopnia, że za pomocą komunikatów składających się najwyżej ze 160 znaków uwodzi najpiękniejszą dziewczynę w miasteczku Nadię.

Kiedy patrzę komuś w oczy, zastanowię się trzy razy, zanim powiem coś, co zaboli, dotknie do żywego. Pisząc SMS-a zwykle nie myślę o tym, strzelam seriami słów - bywa, że głęboko ranię, zabijam. Słowo staje się odpersonalizowane, ostre jak brzytwa - pozostaje na długo w pamięci telefonu. Jest świadkiem wzlotu, ale także upadku, zdrady, podstępu. Trudniej je wybaczyć, usprawiedliwić. Często pozbawia szans na obronę. Staje się znakiem geniuszu i zarazem ludzkiego upadku...

opr. aw/aw



Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama