List Hutu do Tutsi

Problemy, cierpienie, trudności - to wszystko w życiu jest nieuniknione. Dlaczego jednak rodzi to w nas obsesję szukania winnych? Jakie są skutki tej obsesji w życiu społecznym i polityce?

List Hutu do Tutsi

Nie lubię Pana Boga! — kilkakrotnie powtarza mi w rozmowie Krzysiek, którego spotkałem po ponad 30 latach. Dokładnie 25 lat temu, podczas studiów, wracał ze swoją ukochaną z imprezy. Wypił więc dał jej kierownicę, a ona wpakowała ich na drzewo.  Dziewczyna wyszła z wypadku bez szwanku. On kilka miesięcy był nieprzytomny, potem całkowicie sparaliżowany. 25 lat chodzi codziennie na rehabilitację. Może teraz chodzić z laską, choć często się wywraca, mówi niewyraźnie: „Bóg cierpiał kilka godzin, a ja 25 lat! Czy to nie wystarczy? Czy już nie odpokutowałem za swoje błędy?”  — W pierwszej reakcji człowiek wierzący oburza się na takie słowa lub myśli, że tak nie powinno się mówić. Tymczasem Biblia dostarcza nam niekończące się przykłady ludzi, którzy mieli pretensje do Pana Boga i kłócili się z nim: Mojżesz, Jeremiasz, psalmy, Hiob i w końcu sam Jezus, który na krzyżu krzyczy: „Boże, mój Boże, czemuś mnie opuścił!”

W sytuacji niezawinionego cierpienia człowiek wierzący ma zawsze tą możliwość, by ze swoim bólem i pretensjami zwrócić się do Boga, gorzej jest z ateistą lub tym, który takowym się deklaruje. Jeśli Boga nie ma to i kłótnia z nim niemożliwa. Wtedy winni są inni: mąż, teściowa, ludzie dookoła, Kościół, księża, Radio Maryja lub PiS.  Zresztą i człowiek wierzący często automatycznie unika sporu z Panem Bogiem i wtedy pretensje przerzucają się na innych. W takiej sytuacji PO i liberałowie jako źródło wszystkich nieszczęść są bardzo użyteczni.

Najsmutniejszą rzeczą jaką obecnie mamy w Polsce, to podział społeczeństwa. Wzajemna nienawiść i skłócenie są bardzo przygnębiające. Być może po części siła tego konfliktu wynika z mechanizmów, o których wspomniałem powyżej. Oponentów  politycznych nie zwalcza się już jedynie za to, że mają inne idee dotyczące polityki, lecz że są winni całemu złu, które nas dotyka. Fanatyzm tego konfliktu jest tak głęboki, że zaryzykuję powiedzieć , że jest swego rodzaju wojna religijna przechodząca w obsesję. Biorę GW:  pierwsza  strona PiS, druga strona PiS, trzecia strona PiS, czwarta strona PiS ... Jak w radzieckiej prasie w okresie czystek politycznych w latach trzydziestych,  gdzie za każdym słupem chował się agent imperializmu i trockistowski zdrajca. To już wręcz obsesja seksualna jak u faceta którego psychiatra pyta się: „Z czym się Panu kojarzy kółko? — Z seksem? — A kwadrat? — Z seksem? — Trójkąt? — Z seksem. Niech się Pan doktor dalej nie pyta, bo mi się wszystko kojarzy z seksem”. Zresztą po drugiej stronie barykady sytuacja podobna: wszystko co złe kojarzy się z PO i GW.

Ze względu na tę wojnę polsko- polską obraz dzisiejszej Polski jest bardzo smutny. Wojna domowa jest najbardziej wyniszczająca. Podzielone rodziny, przyjaciele. Ostatnio w Burundi coraz częstsze są akty przemocy i morderstwo, tak że wielu uważa, że może powtórzyć się tam to, co stało się wcześniej w Rwandzie. Skład etniczny obu afrykańskich państw jest podobny: większość Hutu i mniejszość Tutsi. Oczywiście możemy się uspokajać, że Polska leży w Europie i przed takimi kataklizmami broni nas zbudowana na chrześcijaństwie cywilizacja. Czy jednak nienawiść zatruwająca latami serca nie jest tak samo szkodliwa jak przemoc? Co można zrobić, aby przerwać tę spiralę wrogości? Trudne pytanie. Po pierwsze wydaje mi się, że należy oddramatyzować sytuację i patrzeć na rzeczywistości bez czarnych okularów.

Jezuici mają takie pojęcie, które nazywa się praesupponendum. Oznacza ono, że w tym co mówi drugi człowiek należy szukać dobrych intencji, a nie złych. Ci którzy idą w manifestach KOD w większości bez wątpienia są przekonani,  że Polsce zagraża  dyktatura i koniec świata się zbliża. Trzeba więc podjąć minimalny wysiłek i zrozumieć intencje tych ludzi i nie mylić ich z tymi, którzy świadomie nakręcają polityczny konflikt w swoich interesach. Tam gdzie opadają emocje jest szansa na normalną rozmowę i argumenty, a kiedy się nie zgadzamy, może jednak pozostać jakiś wzajemny szacunek, wiarę w dobre intencje oponenta i  przekonanie, że jest jakieś dobro wspólne, o które należy się troszczyć mimo politycznych podziałów.

W Kościele trawa obecnie Rok Miłosierdzia. Jednym z głównych motywów jego zwołania było według Papieża wezwanie do przebaczenia. Przebaczenie jest tym, czego Polacy obecnie w szczególny sposób potrzebują. 50 lat temu biskupi polscy wystosowali do biskupów niemieckich list zatytułowany: „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. Była to prorocza inicjatywa Wyszyńskiego i Kominka w 20 lat po tym jak Polacy doświadczyli niemieckiego okrucieństwa. Inicjatywa bardzo ryzykowna, która wywoła histeryczną reakcję komunistów: „Nie przebaczamy i nie prosimy o przebaczenie”. Dlaczego biskupi zdecydowali się na tak odważny krok? Wydaje mi się, że odpowiedź jest bardzo prosta: ponieważ do przebaczenia wzywa Ewangelia. Wyszyński chciał, aby obchody Millenium Chrztu Polski była okazją do odnowy duchowej, a ta nie jest możliwa bez przebaczenia. Nienawiść, pragnienie zemsty, poczucie krzywdy uniemożliwia człowiekowi otwarcie się na Bożą miłość. W tym roku oprócz Roku Miłosierdzia obchodzimy też 1050 rocznicę przyjęcia przez Polskę chrześcijaństwa. Te dwa symboliczne wydarzenia mogą być dla Polaków pretekstem do tego aby zastanowić się, czy nie warto sobie wzajemnie przebaczyć.

Ktoś powie, że do przebaczenia potrzebne jest aby i druga strona była na to gotowa. To przecież nasi przeciwnicy są bardziej winni skłócenia kraju niż my! Być może tak jest, ale z inicjatywą przebaczenia pierwszy musi wyjść ten, kto uważa się za ucznia Chrystusa, bo to nam Jezus polecił wybaczać 77 razów dziennie.  Pamiętajmy, że ci, którzy nazywają się chrześcijanami pierwsi powinni wyciągnąć rękę do zgody. Jezus jasno powiedział, że jeśli nie pogodzimy się ze swoim nieprzyjacielem i nie przebaczymy mu, to Ojciec też nam nie przebaczy i trafimy do ciemnicy. Jeśli my nie wybaczymy, to i nam Ojciec nasz Niebieski nie wybaczy. Pojednanie zakłada także przyznanie się do własnych win, a bez wątpienia do atmosfery nienawiści przyczyniły się obie strony. Tak więc trzeba być gotowym przebaczyć i prosić o przebaczenie. Modna jest ostatnio Modlitwa za Ojczyznę — może więc włączyć do niej też modlitwę o pojednanie?

Któż mógłby wziąć na siebie taką inicjatywę, aby odtruć od jadu nienawiści nasze społeczeństwo? Wydaje się, że jedynym kandydatem jest Kościół. Kościół powinien, szczególnie w Roku Miłosierdzia, wziąć na siebie to posługę pojednania. Jak na razie nie najlepiej się z tej powinności się wywiązujemy. Duchowieństwo często zbyt angażuje się po obu stronach barykady. Pewnie brakuje nam obecnie wśród hierarchii i duchowieństwa takich autorytetów jak Wyszyński i Wojtyła lub Popiełuszko, który działał według zasady „dobrem zwyciężaj”. Tak więc kto mógłby napisać list Hutu do Tutsi?

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama