Dlaczego krytykuję

Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (13/2007)

Ten felieton nie dotyczy bieżących wydarzeń. Jest odpowiedzią na przysłany mi przez redakcję „Przewodnika Katolickiego" list pana Marka K. (szkoda, że nie znam jego nazwiska), zdecydowanie protestującego przeciwko mojej - cytuję - „krytykanckiej trosce o Kościół" i nawołującego, abym najpierw zajęła się swymi niedoskonałościami, a nie „uniżaniem kościelnych hierarchów".

Wad mam niemało i z moich braków zdaję sobie sprawę, podobnie jak z moich obowiązków chrześcijanina i publicysty. Jako chrześcijanin muszę pamiętać o wskazaniach Kościoła. Tymczasem w Katechizmie, wśród uczynków miłosiernych co do duszy, na pierwszym miejscu znajduje się nakaz - grzesznych upominać, a w Konstytucji Dogmatycznej o Kościele, przyjętej przez Sobór Watykański II, wyraźnie powiedziano, że osoby świeckie, czyli laikat, mają obowiązek zabierać głos, jeżeli ujrzą w Kościele sprawy niepokojące. Tym bardziej powinien robić to chrześcijański publicysta. W końcu kto ma wskazywać na niedostatki Kościoła jak nie prasa katolicka? „Trybuna"? Tygodnik „Nie"? Oba te pisma robią to nieustannie, ale w sposób zupełnie inny niż dziennikarze, którzy ujawnili sprawę niedoszłego metropolity warszawskiego. Przypomnę zresztą, że i „Trybuna", i „Gazeta Wyborcza" akurat arcybiskupa broniły. Bardzo jestem jednak ciekawa, jak wyglądałyby strony „Trybuny", gdyby tematem nie zajęła się wcześniej „Gazeta Polska"? Już widzę tryumfalne doniesienia o kompromitacji Kościoła. Relatywizm i zagłaskiwanie problemów nie jest właściwą postawą. Dla „Gazety Wyborczej" islam i chrześcijaństwo to dwie równie dobre religie. Dla mnie - nie. Nie uznaję politycznej poprawności. Uważam chrześcijaństwo za jedyną prawdziwą religię. Gdyby było inaczej, cóż warta byłaby moja wiara? Moim zdaniem judaizm, z którego wywodzi się chrześcijaństwo, zatrzymał się w połowie drogi, a islam jest po prostu drogą ślepą. Aby uniknąć kolejnych zarzutów, tym razem o szerzenie katolickiego fundamentalizmu, wyjaśniam - nie zamierzam nikogo nawracać siłą. Najlepszym sposobem, jakiego możemy użyć my, wierzący, jest dawanie świadectwa własnym przykładem i słowami. Także słowami krytyki, gdy widzimy niepokojące, mogące szkodzić Kościołowi zjawiska.

Nie wiem, na ile dobrze mnie samej udaje się wywiązać z tego zadania. Szczególnie z jego pierwszej części, czyli świecenia przykładem... mam jak każdy grzesznik problemy, z którymi muszę sobie poradzić. Jednak co do słów, czyli mojego dziennikarstwa, nie mogę sobie wiele zarzucić. Jeżeli coś krytykuję, to nie dlatego, że nie widzę własnych słabości, albo mówiąc kolokwialne, „za wszelką cenę chcę dokopać". Po prostu mając możliwość docierania do opinii publicznej, uważam za swój obowiązek mówienie prawdy. Niezależnie od tego, czy dotyczy ona zachowania prezydenta Kwaśniewskiego na cmentarzu w Charkowie, czy nagannego postępowania hierarchy. Jeżeli to pycha, niech mi Pan Bóg przebaczy, ale pozwolę sobie zauważyć, że z tak przez niektórych krytykowanej działalności moich kolegów i mojej na razie coś dobrego wyszło. Warszawa zyskała metropolitę, który wydaje się być godnym następcą kardynała Wyszyńskiego. Abp. Nycza pamiętam z jego krakowskich czasów, gdy był najbliższym współpracownikiem kard. Macharskiego. Książka ks. Isakowicza-Zaleskiego daje zaś świadectwo niezłomnej postawy, najpierw księdza, a potem bp. Nycza w czasach PRL-u. Postawy potwierdzającej słowa św. Pawła „niech mowa wasza będzie tak - tak , nie - nie" i dowodzącej, że żadne paszporty, wyjazdy naukowe czy inne tego typu względy nie zmuszały do zawierania zgubnych kompromisów. Czyż to nie piękny przykład, który mam nadzieję usunie w cień ostatnie wydarzenia z diecezji płockiej oraz warszawskiej?

Tak więc przepraszając pana Marka K. za to, że niechcący mogłam urazić jego uczucia, zapewniam, iż zmieniać tonu mojej publicystyki nie zamierzam.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama