Wiarygodna czwarta władza?

Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (50/2006)

Dziennikarstwo to zawód społecznego zaufania. Co więcej, zawód któremu współczesny świat dał do ręki ogromną władzę przy - co tu dużo mówić - ograniczonej za nią odpowiedzialności. Dziennikarz nie jest politykiem, któremu grozi przegranie kolejnych wyborów. Oczywiście, jeżeli skłamie, może zostać skazany przez sąd, jednak aby tak się stało, kłamstwo czy pomówienie musi być ewidentne. W tej sytuacji termin „czwarta władza" nabiera specjalnego znaczenia.

Właściwie można zaryzykować twierdzenie, że to właśnie prasa szczegółowo informując o kolejnych aferach, doprowadziła do upadku rządu Leszka Millera. Oczywiście lewica skutecznie w tym pomogła owe afery prokurując, niemniej to dziennikarskie doniesienia zmusiły SLD do pozbycia się skompromitowanych liderów.

Media mają ogromny wpływ na opinię publiczną także w innych sprawach i dlatego, moim zdaniem, dziennikarz, jak żona Cezara, powinien pozostawać poza wszelkim podejrzeniem. Tymczasem w ostatnim tygodniu zostały ujawnione kolejne nazwiska prominentnych przedstawicieli prasy, którzy zdaniem historyków z IPN współpracowali z peerelowskimi służbami specjalnymi: Daniel Passent, Wojciech Giełżyński, Krzysztof Teodor Toeplitz, Irena Dziedzic, Andrzej Nierychło. Z wyżej wymienionych tylko Wojciech Giełżyński potwierdził doniesienia, dodając przy tym, że jego współpraca, zakończona w 1964 roku, była niemal symboliczna. Polegała na pisaniu raportów z podróży i nikomu nie zaszkodziła. Prawdę powiedziawszy nie przypominam sobie, aby Wojciech Giełżyński wypowiadał się kiedykolwiek jako autorytet moralny. Jego publicystyka dotyczy przede wszystkim problemów międzynarodowych. Inaczej pozostali. Daniel Passent czy KTT, którzy notabene stanowczo zaprzeczają jakoby z SB mieli jakiekolwiek bliższe kontakty, należą nie tylko do legendy polskiej publicystyki. Obaj są w niej stale obecni, wygłaszając swoje opinie na wiele istotnych dla polskiego życia publicznego tematów, także lustracji. To nigdy nie byli „bohaterowie mojego romansu", pamiętam, co pisali np. w latach 80., popierając stan wojenny i ówczesne peerelowskie władze. Uważam jednak, że każdy ma prawo do głoszenia swoich przekonań i do przekonywania do nich innych. Warunkiem jest uczciwość. Nie przesądzam sprawy, być może istotnie panowie Passent, Toeplitz i inni, których nazwiska zostały wcześniej ujawnione, są niewinni, uważam jednak, że dla dobra mediów i nas wszystkich sprawa powinna zostać ostatecznie wyjaśniona. Protesty przeciwko lustracji środowiska mogą tylko potwierdzić pojawiające się zarzuty. Sprawiają też, iż coraz trudniej przychodzi bronić dziennikarskiego świata przed niezbyt miłym określeniem „łże-elita".

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama