Powyborcze obrachunki

Cotygodniowy komentarz z "Przewodnika Katolickiego" (49/2006)

Uff! Nareszcie będziemy mieli niedzielę bez ciszy wyborczej. Choć tym razem, po strasznej tragedii w kopalni „Halemba", przycichło kilka dni wcześniej.

To dobrze, bo pewien nastolatek już mnie wypytywał o to, czy w wyborach na prezydenta stolicy może wziąć udział każdy, nawet jeśli nie jest mieszkańcem Warszawy. I trudno mu się dziwić, skoro właśnie z tej elekcji uczyniono sprawę ogólnopolską. Piszę te słowa w przededniu drugiej tury wyborów, więc nie wiem jeszcze, jaki będzie ich ostateczny wynik - choć się domyślam - ale i tak kilka refleksji ciśnie się na usta.

Zaskoczenie może budzić wynik PSL - to m.in. uboczny efekt wchłaniania elektoratu Samoobrony i LPR przez PiS, które powróciło do gry „z dalekiej podróży" i ma teraz najwięcej radnych w Polsce. Dobry wynik, co odnotowuję nie bez przykrości, osiągnęła także centrolewica, o czym natychmiast obwieścił Borowski, z Onyszkiewiczem u boku. Jak mawiał przed laty w kabarecie „Pod Egidą" Wojciech Pszoniak: „gdzie dwóch się bije tam trzeci... marksista".

Natomiast w Radzie Miasta Warszawy PO odtrąbiła szybko zwycięstwo, ale wkrótce okazało się, że nie zdobyła większości. Ma więc dylemat z kim rządzić, bo z PiS nie chce, zaś koalicja z lewicą - choć ta kokietuje na całego - mogłaby okazać się dla części elektoratu nie do przełknięcia.

Ale negocjacje toczyły się nie tylko w stolicy, również w innych miastach, np. w Łodzi, gdzie kandydat PO, Kwiatkowski, walczył o prezydenturę z Kropiwnickim (PiS). Doświadczenie uczy, że nie da się jednak zjeść poziomek i mieć poziomki, więc „platformersi" postanowili zagrać na zwłokę pamiętając, że - w perspektywie drugiej tury wyborów - ostentacyjne odrzucenie zalotów lewicy może ich kosztować utratę tak bardzo upragnionych głosów.

Borowski nie dał się namówić na scedowanie głosów swych wyborców na Gronkiewicz-Waltz, bo taki mariaż mógłby zaszkodzić centrolewicy, która próbuje budować swoją nową tożsamość. Dla poprawy samopoczucia swoich zwolenników oświadczył więc, że nie poprze żadnego kandydata, co można zrozumieć: „tylko mnie nie proś do Waltza...". Cóż, że p. Hanna tyle lat spędziła w Londynie, że mógłby to być jedynie walc angielski, a ten uchodzi za najtrudniejszy taniec standardowy, bo wymaga ogromnej sprawności fizycznej. Ale kto wie, czy po wyborach nie rozpoczną się, tak jak w Sejmie, wspólne pląsy?

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama