Nie bójmy się prawdy

Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (5/2005)

Kilkanaście lat temu pewien niegramotny poseł - któż pamięta jego nazwisko? - w swojej sejmowej oracji mówił coś o puszce z Pandorą. Tym samym, mimowolnie, nawiązał do myśli niezapomnianego towarzysza „Wiesława", który mawiał: „Mamy tyle stali, że moglibyśmy całą Europę zarzucić konserwami, problem jednak w tym, że nie mamy mięsa..." Ale to już historia, tymczasem mityczna Pandora, z puszką pełną nieszczęść, znowu nadchodzi. Tak przynajmniej sugerują ci, których przeraża widmo lustracji i dekomunizacji. Lepiej późno, niż wcale. Podnoszą się wprawdzie głosy, że skoro tak późno, to może lepiej wcale, ale nie podzielam tego przeświadczenia. Nawet spóźniona prawda jest lepsza od zakłamania.

Do tej pory nie określono oficjalnie, czym był Peerel, więc nie wiadomo, czy Polska Zjednoczona Partia Robotnicza była tylko ugrupowaniem nieudolnych polityków, którzy zmonopolizowali na kilka dziesięcioleci polską scenę polityczną, czy sowieckim przedstawicielstwem w Polsce? Przed laty lider Konfederacji Polski Niepodległej rozszyfrował skrót PZPR, mówiąc, że to Płatni Zdrajcy, Pachołki Rosji i - na tym się skończyło. Kto nam zapewni, że po upływie jeszcze kilku lat wielu młodych ludzi będzie pamiętać, co pod tym skrótem się kryło: partia komunistyczna, stowarzyszenie Polskich Związkowców Pracowników Radia czy Polski Związek Piłki Ręcznej? Może więc doczekamy się wreszcie osądu nad komunizmem i jawnymi współpracownikami Moskwy, którzy przez lata pracowali na szkodę Polski? A także ustalimy, czym był Urząd Bezpieczeństwa Publicznego, przekształcony potem w Służbę Bezpieczeństwa? Tacy Niemcy po zakończeniu wojny - dzięki procesowi denazyfikacji - dowiedzieli się, czym tak naprawdę były NSDAP i gestapo. Co nie przeszkodziło wówczas wskazać wielu nazistów jako tych, którzy są najlepiej przygotowani do rządzenia państwem. A my - czyżbyśmy się bali nazwać zło po imieniu? I nie chodzi jedynie o prawdę historyczną, bo przecież wielu spośród tych ludzi nadal funkcjonuje w życiu publicznym Rzeczpospolitej.

A że obok jawnych mieliśmy również i tajnych współpracowników, więc bawi mnie dramatyczne rozdzieranie szat, jakoby ujawnienie teczek byłych(?) kapusiów groziło nam piekłem. Przed laty posługiwano się podobnymi argumentami, głosząc m.in., że: archiwa są niepełne, bo wiele teczek zniszczono, że roi się w nich od ubeckich fałszywek, że nie wolno dopuścić do tego, aby materiały SB miały decydować, kto był człowiekiem przyzwoitym, a kto nie, itp. A na dodatek straszono lawiną tragedii rodzinnych, gdy po latach małżeństwa ktoś dowie się np., że donosiła na niego własna żona. To co: lepiej żeby do końca życia nie wiedział, z kim żył pod jednym dachem, dzieląc stół i łoże? Ale jeśli ktoś jest aż taki wrażliwy i woli umrzeć w nieświadomości, niechaj nie zagląda do własnej teczki.

Mój serdeczny kolega, któremu dzisiaj nie podałbym ręki, okazał się człowiekiem bezpieki. Lepiej, żebym się o tym nigdy nie dowiedział, mając go nadal za sympatycznego „kozaka"? O kilku innych „smutnych i cichych" ze swego otoczenia dobrze wiedziałem, więc nie muszę czekać aż Instytut Pamięci Narodowej odtajni ich nazwiska. Kto wie, czy nie zwrócę się jednak do tej szacownej instytucji z prośbą o własną teczkę i teczkę mojego Ojca, aby poznać innych „bezinteresownie nieżyczliwych". Zwłaszcza, że nie jestem przekonany, czy na pewno byli bezinteresowni...

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama