Zapach głupoty

Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (24/2004)

Szukałem niedawno dla młodszego, niespełna dwunastoletniego syna, prezentu imieninowego. Wstąpiłem do sklepu z zabawkami, ale chociaż był niemały, a zabawki wypełniały wszystkie półki i lady, trudno było mi wybrać coś sensownego. Zwłaszcza, że syn, jako czwarte z kolei dziecko, sporo zabawek, klocków i gier planszowych odziedziczył po starszym rodzeństwie. Moje buszowanie po sklepie na niewiele się zdało również dlatego, bo oprócz kilku drogich lalek i ekskluzywnych samochodzików dominowała tandeta, czyli - jak by powiedział małolat - „badziewie". Wdałem się więc w rozmowę z miłą, młodziutką sprzedawczynią, ale zdębiałem, kiedy zaproponowała: - A może chciałby Pan kupić jednego ze „śmierdzieli"?

Niewtajemniczonym wyjaśniam, że ostatnio na naszym rynku pojawiła się kolekcja specyficznych zabawek „zapachowych", produkowanych w Chinach, wedle pomysłu rodem z Ameryki. Ale po cóż nam eufemizmy: są to ohydnie cuchnące maskotki, a wydzielana przez nie obrzydliwa woń to nie feler, lecz efekt zamierzony przez producenta. I właśnie dlatego dwadzieścia cztery figurki, w cenie blisko czterdziestu złotych za sztukę, noszą wymowne imiona, jak np. Romek Śnięta Ryba, Przemek Przepocona Skarpeta, Walduś Wymiotny czy Poldek Pleśniak. A i tak cytuję tylko te mniej szokujące, aby nie ranić Waszej - zacni utracjusze raju - wrażliwości. Pozostałe imiona są jeszcze bardziej prostackie, acz dosłownie oddają rodzaj odrażającej woni, którą wydziela każda figurka. Jest ona na tyle silna, że roztacza się w promieniu kilku metrów. Do tych cuchnących paskudztw producent dołączył pojemniki, które mają służyć do ich przechowywania.

Podziękowałem ekspedientce, zapewniając, że chociaż to najmodniejsze ostatnio zabawki, to ja aż tak bardzo „trendy" nie jestem. Okazuje się jednak, że wielu dorosłych - choć nie ukrywa swego zdziwienia, a nawet dezaprobaty - ulega ostatecznie prośbom milusińskich i kupuje im, przynajmniej, jednego ze „śmierdzieli". Serdecznie współczuję wszystkim, którzy nie potrafią odmówić dzieciom niczego, nawet takiego obrzydlistwa. I radziłbym się zbytnio nie uspokajać tym, że posiadają one atest oraz certyfikat bezpieczeństwa: być może dziecko nie połknie żadnej części, za to „zadławienie psychiczne" ma zagwarantowane.

A w TV pojawiła się właśnie szokująca oferta dla młodzieży: MTV Polska, po zmianie ramówki, wprowadziła programy „Jackass" i „Dirty Sanchez", w których pokazuje się drastyczne sceny: zaglądania zwierzętom tu i tam, przybijania gwoźdźmi do deski tej i owej części ciała, łączenia czynności fizjologicznych z kulinarnymi... Nie będę opisywał szczegółów, bo sądzę, że - jako ludzie dorośli - wiemy co nieco o fizjologii, a nie chcę reklamować audycji dla zwyrodnialców. Może to jest oferta dla tych, którzy na razie jeszcze bawią się Waldusiem Wymiotnym?

Póki co wspomniane „zabaweczki" sprzedają się znakomicie, toteż pani prezes spółki, która sprowadza je do Polski, jest zadowolona i zapewnia, że są one przeznaczone dla chłopców powyżej trzech lat, którzy mają ochotę sprawić komuś śmierdzącego psikusa. Ciekawe, czy pani prezes ma własne dzieci? Bo jeśli tak, to mam nadzieję, że nie zapomniała obdarować ich całą kolekcją, aby mogły każdego dnia uroczo się bawić, płatając jej jakiegoś zapachowego figla.

Synkowi zaś sprezentowałem ostatecznie paralotnię, czyli taki ulepszony latawiec. Bezwonny.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama