Koniec karnawału?

Cotygodniowy komentarz z "Przewodnika Katolickiego" (40/2003)

Musicie pracować dłużej i mieć więcej dzieci - tym hasłem wita zachodnich Europejczyków okładka najświeższego numeru „Economista” - prestiżowego brytyjskiego magazynu opinii. Specjalny raport „Economista” stawia sprawę wprost - nie da się utrzymać systemu rent i emerytur, który przez ostatnie 30 lat pozwalał odchodzić na emeryturę po 55 roku życia, i umożliwiał emerytom odwiedzanie co rok słonecznej Majorki. Budżetu nawet najbogatszych zachodnich państw już na to nie stać.

Powód? Całkiem prosty. Zaczyna mścić się brak dzieci, który zaczął się wraz z rewolucją obyczajową przełomu lat 60. i 70.

Na model emeryckiego dobrobytu ostatnich paru dekad pracowały jeszcze tradycyjne normy z czasów przedwojennych i wyż narodzin po II wojnie światowej. Od czasów „Beatlesów” i Rolling Stonesów - seks zaczął być na Zachodzie uważany wyłącznie za przyjemność. Z kolei rodzenie i wychowanie dzieci uznano za nużący i zabierający wolny czas obowiązek. Efekty widać teraz.

Jak podaje „Economist”, jeszcze w latach 60. średni współczynnik dzietności na Zachodzie wynosił 2,7 dziecka na jedną kobietę. Był to niezły wynik, znacznie przewyższający niezbędny dla społecznej reprodukcji współczynnik 2,1 dziecka. Teraz, na progu nowego wieku, średni europejski wskaźnik dzietności wynosi tylko 1,5 dziecka na kobietę.

Co to oznacza? Ano to, że w 2050 roku ilość osób w wieku produkcyjnym zmniejszy się w najlepszym wypadku o 18 proc., a jednocześnie ta zmniejszona grupa pracujących będzie musiała utrzymać znacznie większą grupę emerytów.

„Economist” ostrzega, że wkrótce pękną więzy społecznej solidarności. Już teraz liderzy Francji, Niemiec i Włoch mają ogromne problemy z wprowadzeniem choćby niewielkich korekt w uprawnieniach państwa socjalnego. We Włoszech odpowiada im fala strajków. We Francji związki zapowiadają, że „zapłoną ulice”.

Ekonomiści chłodno wskazują jednak, że związkowcy są jak małe dzieci, które grożą mamie, że stłuką swój talerzyk, skoro zbiedniała mama nie chce kupić im tortu.

Zwolennicy społeczeństwa multikulturowego proponują, aby zwiększyć imigrację. Znawcy demografii gaszą jednak te pomysły. Przybysze z Afryki czy Azji po przybyciu do Europy w większości zmieniają swoje obyczaje i także rodzą mało dzieci. Z kolei ci, którzy trwają w tradycji i tworzą wieloosobowe rody, to zazwyczaj izolujący się od Europejczyków muzułmanie, którzy często nienawidzą krajów, które udzieliły im schronienia.

Co pozostaje? Wydłużyć okres pracy i wiek emerytalny, zmniejszyć wysokość emerytur i zacząć płodzić więcej dzieci. Co jednak charakterystyczne - to ostatnie wezwanie zawarte jest w jednym, jedynym zdaniu na końcu parostronicowego raportu.

Nie dziwmy się, że specjaliści z „Economista” na samym końcu pomyśleli o czymś, co w rodzinach chrześcijańskich i w tradycjach wielu innych religii jest oczywistością - dzieci są radością i jedyną szansą na przyszłość.

W Europie tymczasem dominuje kultura wroga dzieciom. W polskich domach ulubionym serialem jest „Kasia i Tomek”, gdzie temat posiadania dziecka jest wstydliwie omijany, bo przecież dla filmowych bohaterów najważniejsza jest radość z życia bez pieluch. Na kontynencie, gdzie zwalczaniu palenia tytoniu poświęca się wielomilionowe budżety - nikt prócz firm produkujących pieluszki i proszki do prania nie chce pomyśleć o kampanii przekonującej, że dzieci to radość.

Póki co, starsze pokolenie przeżera oszczędności poprzednich generacji, a nowe pokolenia chcą przedłużać młodość i brak rodzicielskich obowiązków w nieskończoność.


opr. mg/mg



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama