Żal Urbana, żal Rywina...

Cotygodniowy felieton z Przewodnika Katolickiego (12/2003)

U progu wiosny ekipa Millera pozbyła się chłopów spod znaku PSL, którzy trwali w sojuszu z SLD-UP, niczym nieboszczyk ZSL przy nieboszczce PZPR. Zaczęto ronić łzy nad niepewnym losem rządu mniejszościowego, ale chwilę potem zaczął się szum wokół Krajowej Rady RiTV. Jej szef Juliusz Braun przyznał przed komisją śledczą, iż podczas prac nad ustawą o mediach dochodziło do matactw. Wątpię, czy ta ustawa miała służyć dobru publicznemu, skoro chciano ograniczyć licencję programową i szykowano prywatyzację - to ów "ukryty cel", o którym mówił tow. Szmajdziński - regionalnej telewizji publicznej, a także "Dwójki". Po co nam taka ustawa i po co Krajowa Rada, działająca - zasadniczo poza kontrolą - na styku polityki i biznesu, a utrzymywana z naszych podatków za, bagatela, 22 mln. zł rocznie? Teraz wszyscy jej członkowie są świadkami w aferze Rywina, która zaistniała m.in. dzięki ich zbytecznej działalności.

Wysłuchałem niedawno fragmentu dyskusji radiowej, w której grono polityków spierało się o to, kto z kim i w jakich okolicznościach może napić się... wódki. Na co komu w czasie Wielkiego Postu takie dysputy - pomyślałem z naiwnym zdumieniem - bo chyba nie chodzi o wódkę (tu zmrużyłem porozumiewawczo oko) bezalkoholową? Dopiero doświadczenie podpowiedziało mi, że przecież bywają osobnicy, którzy dla ożywienia intelektualnego muszą koniecznie napić się czystej, perlistej. Ale całe te mecyje za sprawą Jerzego Urbana, byłego rzecznika prasowego ekipy Jaruzelskiego. Zeznając przed Sejmową Komisją Śledczą, wspominał pewną "pijaną noc" z 22 na 23 lipca, podczas której dowiedział się o tzw. sprawie Rywina od... Adama Michnika. O zażyłości obu redaktorów naczelnych wiadomo nie od dzisiaj, a Urban nie żałował pikantnych szczegółów na ten temat. Później ktoś ze znajomych Michnika przypomniał czasy, w których ów "autorytet moralny" i "legenda opozycji" tłumaczył, iż wyznacznikiem tego z kim się należy zadawać, jest "przynależność do towarzystwa". Po latach okazuje się, jak to pojęcie może być szeroko rozumiane. Ale to nie nowina, bo pamiętamy przecież ten obrazek sprzed lat: Urban jadący samochodem, w towarzystwie Michnika, na wódkę. Kombatanci stanu wojennego ze zdumieniem przecierali wówczas oczy.

Urban zeznał, że Rywin był stałym elementem krajobrazu towarzyskiego lewicy, nie wyłączając przyjęć organizowanych w pałacu prezydenckim (m.in. z okazji imienin Kwaśniewskiego). Jak i to, że po złożeniu propozycji korupcyjnej Rywin obawiał się nie Millera, bo nie miał powodów, lecz... Michnika. A na dodatek opowiedział o rozmaitych lękach ministrów SLD, biegających do niego, Urbana, aby dowiedzieć się, co się właściwie dzieje. Zeznania Urbana wywołały neurotyczne reakcje działaczy Sojuszu Lewicy, którzy doczekali się moralizatora, na jakiego sobie zasłużyli! Cóż to wszystko jednak znaczy wobec faktu, że premier na pół roku zataił wiadomość o aferze łapówkarskiej? Rak korupcji toczy Rzeczpospolitą...

A Urbana żal: nie mógł, nieszczęsny, powstrzymać się przed wygłoszeniem antykościelnej tyrady i choć starał się nadrabiać miną, widać było, że to już nie ten Urban, co niegdyś. Pamięć mu niedomaga, a nawet - jak wyznał rozżalony - pić już tyle nie może, co kiedyś. Rywina też żal, bo choć politycy SLD mówią, że należałoby go wysłać do psychiatry, nie może czuć się bezpiecznie, skoro wybrał milczenie. Kiedy się dużo wie, to milczenie nie zawsze jest złotem.


opr. mg/mg



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama