Sza! Cicho - sza...

Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (10/2003)

...czas na ciszę — wyśpiewuje Krzysztof Cugowski. Cóż, walory ciszy są dobrze znane „pośród chrześcijany”, bo od wieków wysławiali je mnisi; oni zawsze wiedzieli, że silentio to skarb. Doświadczenie jednak uczy, że nie zawsze należy być cicho, przycupując niczym przerażona mysz pod miotłą.

A właśnie takiej ciszy oczekiwał od nas Jacques Chirac, gburowaty prezydent znad Sekwany, czemu dał wyraz na szczycie Unii Europejskiej w Brukseli. Zapomniał, co głosi francuskie porzekadło: c'est le ton qui fait la chanson — wszystko zależy od tonu wypowiedzi. Ganiąc po belfersku państwa naszego regionu za „infantylny brak wychowania”, nie omieszkał posunąć się do gróźb. Spodziewam się, że zraził wiele osób, które do tej pory jeszcze nie wiedziały, jak zagłosować w nadchodzącym referendum. Chociaż wyświadczył tym samym przysługę wszystkim eurosceptykom — czyli i mnie — nie będziemy mu dziękować. Na pytanie, dlaczego Polska sygnowała ów proamerykański list w sprawie konfliktu z Irakiem, odpowiemy mu po królewsku: car tel est notre plaisir — bo taka jest nasza wola. I basta!

Chiraca nie usprawiedliwiają emocje, bo swoje wystąpienie przygotował wcześniej, a więc powiedział dokładnie to, co zamierzał. Jeśli więc był to nie tyle przejaw amatorszczyzny w zakresie sztuki dyplomacji, ile raczej niedostatku kultury osobistej, to wzruszamy znacząco ramionami. Sądzę, że Chiracowi UE pomyliła się z Wielką Narodową Lożą Francuską: strofować to on może swoich konfratrów masonów, od których aż się roi obecnie w Pałacu Elizejskim! A my, gdybyśmy byli obciążeni antyromańską fobią, znaleźlibyśmy aż nazbyt wiele powodów do riposty.

W takiej chwili przypomnielibyśmy np., że Francja to obecnie jedno z wielu państw Starego Kontynentu, a jej mocarstwowa pozycja jest dawnym wspomnieniem. Ba, wytknęlibyśmy jej krwawą rebelię końca XVIII w., podczas której mordowano ludzi i plądrowano świątynie, a szczytne hasła wolności, równości i braterstwa wprowadzano w życie za pomocą gilotyny. Chrześcijańska Europa skończyła się na przystanku: Wielka Rewolucja Francuska. Choć w XIX wieku Polacy bronili Francję, zaatakowaną przez całą Europę, to powstańców listopadowych premier Périer nazwał „zbrodniczymi buntownikami”. A w 1939 r., pomimo zawartych umów i gwarancji, Francuzi odpoczywali na Linii Maginota, pozostawiając nas — wespół z Anglikami — na pożarcie niemieckim nazistom i sowieckim komunistom. I jeszcze drobiazg: podczas okupacji u nas działało największe w Europie państwo podziemne, a we Francji trwała w tym czasie w najlepsze kolaboracja z nazistami.

Dlaczego tego wszystkiego nie wypominamy? Bo nie jesteśmy narodem pamiętliwym, a wobec Francuzów nie mamy, doprawdy, żadnych kompleksów. Ale też głowie takiego państwa zupełnie nie przystoi wygłaszanie pod naszym adresem moralitetów, ani pouczanie czym jest savoir vivre. Aby jednak nie było tak całkiem poważnie, dodam jeszcze, że różnimy się także stosunkiem do żab i poczciwych winniczków. Podczas gdy my chronimy żabki, a do ślimaków zwracamy się pieszczotliwie: „ślimak, ślimak, pokaż rogi — dam ci sera na pierogi”, Francuzi zajadają się tymi sympatycznymi stworzeniami. A jednak nie ubliżamy im — jak choćby Amerykanie — ani od „żabojadów”, ani „ślimakożerców”. Nawet nie wylewamy do ścieków wina beaujolais, choćby smakowało jak sfermentowany sok z winogron. Tacy już, my Polacy, jesteśmy spolegliwi. I liczymy na wzajemność.

opr. mg/mg



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama