Normy utrzymania się emerytów

Cotygodniowy felieton z "Gościa Niedzielnego" (15/2002)

Jedno z najbardziej zdumiewających zdań, jakie ostatnio słyszałem, padło (jeśli pominąć osoby często się wypowiadające, ale niezasługujące na poważne traktowanie) z ministerialnych ust i informowało, że „każdy emeryt i rencista będzie mógł nadal dorobić tyle, aby łączny dochód umożliwił mu utrzymanie się”.

Znaczy to więc, że emeryci i renciści będą mogli utrzymać się dopiero, gdy do emerytury lub renty coś dorobią. Przyznał przeto pan minister, że same emerytury i renty nie dają dziś możliwości utrzymania się. Znam wszakże wiele osób utrzymujących się (względnie zmuszonych do utrzymania się) z samej emerytury i renty (i to osób wcale nienależących do którejś z grup osób pobierających emerytury czy renty „specjalne”, które są całkiem nie najgorsze).

Rzecz atoli w wizji ministerialnej i w ujawnionym sposobie myślenia. Problem tkwi przede wszystkim w tym, że emerytury i renty niewystarczające do utrzymania się, uznaje się za coś dopuszczalnego (czy może zgoła normalnego), skoro zapewnia się, że (dopiero) dzięki emeryturze lub rencie i zarazem dodatkowej pracy będzie można się utrzymać.

Ale minister poszedł znacznie dalej: nie będzie wolno dorabiać więcej niż potrzeba na utrzymanie się. A więc ograniczenie dochodów rencistów i emerytów, a co z emerytem, wysokiej klasy specjalistą, o kwalifikacjach pożądanych i poszukiwanych? Można — oczywiście — powiedzieć, że winien wtedy zrezygnować z emerytury. Ale przecież on przez długie lata płacił składkę, czy więc jest sprawiedliwe pozbawianie go emerytury tylko dlatego, że w wieku starszym pozostaje intelektualnie oraz fizycznie sprawny i dla konkretnego pracodawcy niezastąpiony? Dla jasności sprawy przypomnijmy: nie chodzi o tych, co poszli na „wcześniejszą emeryturę”, w pełni sił — świadomie po to, by pobierać emeryturę i zarazem zarabiać. Chodzi o osoby, które osiągnęły ustawowo określony wiek emerytalny i zostają nadal zatrudnione w pełnym lub częściowym wymiarze. Nie można też powiedzieć o nich, że blokują miejsca pracy, bo angażuje się je albo z braku takich właśnie fachowców albo z braku chętnych do pracy za „takie pieniądze”.

I wreszcie sprawa najważniejsza: skoro można będzie dorabiać tyle, by zapewnić sobie możliwość utrzymania się, to znaczy, że ktoś będzie określał, ile potrzeba, względnie wystarcza, do utrzymania się. Nasuwają się od razu pytania. Pierwsze: kto będzie decydował, ile potrzeba do utrzymania się? Prawdopodobnie pan minister — ale jakim prawem jakakolwiek władza może określać, ile potrzeba człowiekowi do utrzymania się? Prawo do takiego określania uzurpowała sobie władza w systemach realnego socjalizmu: każdemu według potrzeb, a te potrzeby to my (czyli władza) określamy. Drugie: wedle jakich kryteriów określano by, ile potrzeba na utrzymanie? Czy tylko na chleb ze smalcem, czy też na bułeczkę z masłem? Czy wszystkim po równo, czy też wedle jakichś dodatkowych jeszcze kryteriów, a jeśli tak, to jakich? Za zasługi — ale dla kogo: państwa, ludzi, partii...

Nasuwa się jeszcze jeden aspekt, mianowicie psychologiczny. Ograniczenie dochodów emerytów do poziomu fachowo (a jakże!) określonego przez ministra, musi oddziaływać na emerytów demobilizująco. Zniechęcić do pracy, do której są zdolni i której owoce komuś są potrzebne. Emeryt będzie musiał częściej chodzić do apteki. Nie sądzę, by się to komukolwiek opłacało.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama