Dokąd idziemy?

Cotygodniowy felieton z "Gościa Niedzielnego" (49/2001)

Ferdynand I Dobrotliwy był stryjem Franciszka Józefa I, który abdykował na rzecz swojego bratanka, ponieważ rodzina doszła do wniosku, że do rządzenia Austrią, oprócz dobrotliwości, potrzebna jest większa bystrość umysłu. Po niewielu latach, gdy od monarchii odrywały się wciąż nowe krainy, cesarz-emeryt miał jednak powiedzieć, że nie rozumie, czemu kazano mu złożyć władzę; przecież tracić dziedzictwo Habsburgów to on by też potrafił.

Być może podobne myśli kołatają w głowach brutalnie zdetronizowanych ministrów poprzedniego rządu — przecież do wymyślania nowych podatków to oni też by się nadawali. Rząd się zmienił radykalnie, ale wciąż trudno się zorientować, jaka jest myśl przewodnia, jaka jest koncepcja Polski. Niby jest kierunek: Unia Europejska, ale doprawdy nie wiadomo, czy my tam płyniemy, czy raczej dryfujemy, a może trwa już walka o miejsce w szalupach ratunkowych.

Nie można by tej niepewności przekuwać w zarzuty, gdyby władzę objął ktoś, kto chwycił ster, bo akurat nikogo nie było w pobliżu. Jednak nawet nie wierząc zbytnio w deklaracje Leszka Millera z czasów opozycyjnych, mimo woli, jakby przez osmozę, obywatele wchłaniali przekonanie, iż oto nadchodzi ekipa sprawna, która wszystko ma zapięte na ostatni guzik i przez lata (ileż to razy słyszeliśmy o gabinecie cieni!) opanowała nawigację do perfekcji.

Być może jeszcze się o tym przekonamy, ale pierwsze efekty nie dodają ducha. Na razie obserwujemy wielką zręczność w dziedzinie wymyślania podatków, a może jeszcze większą w zmianie obsady posad. Chociaż i tutaj pojawiły się pewne zatory, o czym świadczą przykłady prokuratora Kaucza i dyrektora Byrcyna, który miał dostać z powrotem swój Park, ale ostatecznie kazano mu zaparkować gdzie indziej. Dosyć sprawnie toczy się też nieustająca kampania przeciw byłemu rządowi, choć i tu z chóru wyłamał się min. Piechota, który uznał zasługi swego poprzednika dla reformy górnictwa. Być może jednak był to efekt szoku, bo minister był świeżo po pierwszej w życiu wizycie w podziemiach kopalni.

Latem tego roku niektórzy mieli nadzieję, iż pojawienie się dziury budżetowej — które nie mogło być żadną niespodzianką dla ekipy obecnego premiera, korzystającej, jak słyszymy, z najlepszych ekspertów ekonomicznych — spowoduje poważną dyskusję na temat finansów państwa, a może nawet doprowadzi do zdefiniowania jego roli, uprawnień i obowiązków. Jednak nic takiego się nie stało. Zamiast dyskusji słyszeliśmy połajanki ze strony rządu pod adresem banków, które nie rozumieją sytuacji. Zamiast wizji przyszłości media, rząd i parlament zajmują się pyskówką, którą po odrzuceniu inwektyw można tak streścić: wicemarszałek zarzucił ministrowi, że jest Lepperem polskiej dyplomacji, a przeproszony minister odpowiedział, że wicemarszałek przeprasza w stylu Cimoszewicza.

Wielu obywateli oddycha z ulgą, że nie głosowali albo ich głos okazał się stracony. Przynajmniej nie muszą się za nikogo wstydzić. Ale brak wstydu nie zastąpi kompasu, a my dalej nie wiemy, dokąd idziemy.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama