Polska fantazja

Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (46/2001)

Nie wszystko stracone, chociaż wokół słychać jeremiady nad chorą duszą narodu polskiego, która zszarzała, spospolitowała się i trzyma się ziemi zamiast wzlatywać, ulegać porywom i podążać w nieznane za światłem idei. Wydawałoby się, że przyziemność zabiła wszelką tęsknotę za abstrakcją. A jednak nie! Polacy z ogromnym animuszem dyskutują o tym, czego realnie nie ma, czyli o pojęciach abstrakcyjnych. W tym przypadku chodzi o pieniądze. Jak wiadomo, pieniędzy nie ma, a jeśli jakieś są, to wkrótce pochłonie je dziura budżetowa, i nic nie pomoże, że Miller tak pięknie tłumaczy PIT i VAT, i brak.

Tymczasem właśnie pieniądze poruszyły opinię publiczną, a stało się tak za przyczyną już nawet nie abstrakcyjnego, ale surrealistycznego postępku członków Rady Polityki Pieniężnej, którzy odezwali się niczym Piłat w Credo, domagając się — być może nawet słusznie — większych pensji wtedy, gdy każdy wypala dodatkową dziurkę w pasku w celu jego mocniejszego zaciśnięcia. Gdy Sejm to usłyszał, to nie przepuścił okazji i zaraz obniżył stopę życiową tym, którzy nie chcieli dostatecznie szybko obniżać stóp procentowych. Sejm nie mógł postąpić inaczej, bo reprezentuje naród, zaś większość narodów (również tych dostatnich) pielęgnuje pewną szczególną fobię: nie lubi bogatych. W ten sposób wybitni przedstawiciele polskich kół finansowych przekonali się, że prawo prawem, ekonomia ekonomią, a szefa lepiej nie denerwować — to wiedzą wszyscy z wyjątkiem tych, których wiedza predestynuje do zasiadania w RPP. W tym wypadku szefem jest parlament i patrząc na specyficzny wyraz jego zaczerwienionej twarzy, łatwo się było domyślić, że nerwowy jest bardzo. Troskliwość członków RPP o swoje pieniądze spowodowała, że stracili dużo więcej, niż mogli zyskać. Czy to jest dobra rekomendacja do powierzania im troski o pieniądze całego państwa?

O pieniądze państwa musimy się troszczyć wszyscy, a gdybyśmy nie wiedzieli jak, to rząd podpowie, co możemy dać Polsce. Rząd postanowił opodatkować odsetki od oszczędności, twierdząc, że to są nasze zyski. W rzeczywistości ta część odsetek, która odpowiada stopie inflacji nie jest żadnym zyskiem, lecz rekompensuje stratę wartości pieniądza w czasie. Rząd uznał, że brak straty jest zyskiem, co otwiera drogę do ryczałtowego opodatkowania wszystkich kierowców, którzy nie dali się złapać i nie zapłacili mandatu — nie stracili, więc zyskali: niech płacą. Potem opodatkuje się zdrowych, bo zyskali, nie tracąc pieniędzy na leczenie. Przy okazji rząd zrealizuje stare leninowskie marzenie „każdemu według potrzeb”: skoro ktoś pieniądze trzyma w banku, to widocznie nie są mu potrzebne, więc uwolni się go od tego ciężaru. Jakkolwiek rozumiem potrzeby kraju i konieczność ofiar, to w tych smutnych okolicznościach cieszy mnie fantazja finansistów, którzy brak straty przemieniają w zysk. Następny krok: mała strata to też zysk w porównaniu do dużej straty. Szkoda, że to nie działa w drugą stronę. Nie zarobiłem tyle, co minister: czy ten brak zysku mogę odliczyć jako stratę od podstawy opodatkowania?

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama