Nowy rząd, nowe podatki

Cotygodniowy komentarz z Gościa Niedzielnego (46/2001)

Powinniśmy już przywyknąć do tego, że ostatnie tygodnie roku upływają na gorących dyskusjach o zmianach w podatkach. Ciągle jednak zmiany te nie mają na celu zapowiadanej od dawna i koniecznej reformy finansów publicznych lub uproszczenia systemu podatkowego. Likwidowanie jednych ulg, odliczeń i zastępowanie ich innymi każdorazowo powodowane jest potrzebami i możliwościami przyszłego budżetu. Podatnicy zaś co roku wypełniają inny formularz PIT i coraz częściej gubią się w zmieniających się przepisach. W przyszłym roku też nie będzie łatwiej.

Nowy rząd musi uporać się z olbrzymią dziurą budżetową i słabnącym tempem rozwoju gospodarczego. Przy konstruowaniu przyszłorocznego budżetu sięgnął więc po środki, które zwiększą wpływy do niego znacząco i od razu. Zamrożenie progów podatkowych, likwidacja niektórych ulg, mniej korzystne dla podatników odliczanie składki ubezpieczenia zdrowotnego i wprowadzenie nowego podatku: od zysków z oszczędności, dadzą budżetowi państwa spory zastrzyk finansowy. Czy nie będzie to jednak doraźny ratunek, który w dalszej perspektywie przyniesie gospodarce więcej strat niż zysków? Podatki są bowiem bardzo czułym instrumentem ekonomicznym, do którego nie mają zastosowania proste reguły matematyczne. Większe podatki nie zapewniają automatycznie wyższych wpływów do budżetu.

Według propozycji rządu, łatanie dziury budżetowej odbędzie się głównie kosztem średniozamożnych Polaków. To oni na skutek zamrożenia progów podatkowych szybciej „przeskoczą” do drugiej lub trzeciej grupy podatkowej. To właśnie ich fiskus „ukarze” podatkiem za odkładanie pieniędzy w bankach. W szukaniu oszczędności minister Marek Belka nie odważył się na opodatkowanie dochodów z giełdy, w obawie, że inwestorzy przeniosą swoje kapitały do krajów, gdzie fiskus jest mniej zachłanny. Drobni ciułacze zaś na razie nie mają alternatywy — są skazani na polskie banki i mniejsze zyski.

Propozycje nowego rządu przede wszystkim jednak dają niepokojące sygnały podatnikom i inwestorom. Zniweczą wysiłki ekonomistów i polityków, którym w ostatnich latach z trudem udało się przekonać obywateli do oszczędzania. Teraz bardziej będzie się opłacało zaciągnąć kredyt na budowę domu i w nieskończoność go odliczać, niż budować z własnych środków. Korzystniej będzie wydawać pieniądze, niż je odkładać w banku. A to nie rokuje dobrze gospodarce, która potrzebuje wyraźnych impulsów do rozwoju i oczywiście kapitału.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama