Szerzenie terroru

Cotygodniowy felieton z "Gościa Niedzielnego" (39/2001)

Płomienie zamieniły pogodne niebo w piekielną czeluść: wrzesień znów stał się czarny. Miliardy ludzi na całym świecie nie odrywały oczu od ekranów, nie mogąc najpierw uwierzyć, że to nie jest kolejna emisja "Płonącego wieżowca" albo innej katastroficznej superprodukcji. Z zażenowaniem, a może i ze wstydem przyznaję, że i ja dziesiątki razy oglądałem samoloty uderzające w budynki świetnie zabezpieczone przed samobójczym skokiem z wnętrza, ale bezbronne wobec samobójczego ataku z zewnątrz. Zażenowanie i wstyd biorą się stąd, że moja ciekawość w istocie była hołdem dla terrorystycznego napadu. Przecież o to im właśnie chodziło, żeby ludzie na całym świecie przeżyli grozę i poczuli niepewność, widząc walący się w gruzy symbol znienawidzonej przez nich siły i wielkości. Zamachy w Nowym Jorku i Waszyngtonie nie mogłyby się dokonać bez nowoczesnych środków łączności, bez wykorzystania komputerów, bez nadzwyczajnej precyzji, z jaką poruszają się olbrzymie samoloty. Ale zamach ten nie byłby aż tak szokujący, gdyby nie współczesne media. To dzięki nim wkrótce po pierwszym uderzeniu można było już "na żywo" oglądać następne. To one przekazały cały ogrom nieszczęścia, łzy, ból, cierpienie i śmierć. Śmierć "na żywo". Trudno przypuścić, że terroryści nie brali tego pod uwagę. Zapewne krwawa ofiara zaskarbiła im względy u Belzebuba, ale nie chodziło tylko o strach tych, którzy zginęli w mgnieniu oka. Chodziło im o posianie terroru wśród bezsilnych obserwatorów, zdających sobie sprawę z tego, iż bezpośredni winowajcy wymknęli się ludzkiej sprawiedliwości. Czyż jest lepszy sposób rozprzestrzenienia się epidemii strachu niż współczesne media, z telewizją na czele? Tylko od nas zależy, w jakim stopniu okażemy się odporni na tę manipulację. W ciągu pierwszych dni po tragicznym wtorku 11 września, jeśli ktoś był w stanie zachować spokój ducha, mógł zaobserwować interesujące zjawisko: oto nie tylko z nadzwyczajnych, ale i z bieżących serwisów informacyjnych całkowicie zniknęły wszystkie wiadomości, które je dotąd szczelnie wypełniały. Jest to zapewne śmiała hipoteza, ale rodzi się podejrzenie, że większość czasu i miejsca w dziennikach, wiadomościach, faktach i wydarzeniach zajmuje jakaś papka, z której bez straty można zrezygnować, gdy stanie się coś naprawdę ważnego.

Co jest naprawdę ważne? 11 września hierarchię ustalali mordercy. Niestety, nader często przestępcy i osobnicy niezrównoważeni mają poważny wpływ na treść przekazu również w dniach pozbawionych dramatycznych zdarzeń. Telewizje świetnie się czują w roli krzewiciela strachu. Nasze polskie telewizje umiejętnie sieją, niestety, również bezradność, bezsilność i zwątpienie; tak było podczas letnich powodzi. Stacje amerykańskie nie wahały się pokazywać patriotów, wolontariuszy, dzielnych ludzi, którzy nie tracąc czasu na próżne narzekania, usiłowali pokonać klęskę. I u nas takich nie brak, ale nasi prowincjonalni dziennikarze sądzą, że zaradność zwykłych ludzi nie jest medialna.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama