Demokrata wybiera

Cotygodniowy felieton z "Gościa Niedzielnego" (34/2001)

Wybory do parlamentu to szczyt demokracji, można powiedzieć, że to jej kwintesencja, jądro, zgoła „pępek” całego systemu demokratycznego. Wszyscy (pełnoletni) mogą skorzystać z podstawowego prawa obywatelskiego (jeśli sąd nie pozbawił kogoś praw publicznych) i głosować. Każdy ma prawo oddania głosu i to tylko jednego głosu. Nie ma różnic, przywilejów, pozycji wyjątkowych, nikt nie musi ani nie może legitymować się pochodzeniem, wykształceniem, majątkiem, „zasługami”: jeden głos, anonimowy, równy innym. Równość absolutna.

Wybiera się posłów i senatorów do dwu izb ustawodawczych (wystarczyłaby jedna, ale to już inna sprawa), z których jedna (sejm) praktycznie decyduje o powołaniu rządu. Aż tyle i tylko tyle. Warto pamiętać o tym, po co i do wykonywania jakich zadań się wybiera, bo przed wyborami kandydaci pragnąc pozyskać nasz głos, mamią obywateli obietnicami i stylizują się na przyszłych przywódców, dobroczyńców, uszczęśliwiaczy — jak na złote rybki, co to spełnią wszystkie życzenia.

Otóż demokraci nie wybierają przywódców. Bo przecież nie wyruszają na front, nie chcą prowadzić wojny, lecz pragną żyć w pokoju i bezpiecznie. Właśnie dlatego delegują do parlamentu ludzi mających stanowić prawo chroniące ich życie i wolność oraz zabezpieczające sprawiedliwość tak, by zachowania jednego nie wyrządzały krzywdy drugim. Demokraci nie wybierają też dobroczyńców i nie spodziewają się, że rząd ich uszczęśliwi. Nie oddają swego losu w ręce władzy, pragną natomiast, by strzegła ona porządku, w którym każdy może troszczyć się o swój los, licząc na solidarność ludzką, organizowaną przez prawo zapewniające jej skuteczność, zwłaszcza w razie nieszczęścia.

Nie wybierają też ideologów wabiących ludzi wizją wspaniałego, wręcz rajskiego świata. Demokraci wiedzą bowiem, że na tym świecie dąży się wprawdzie do sprawiedliwości, ale nie da się jej osiągnąć w wymarzonej pełni. Demokrata-chrześcijanin patrzy na świat realistycznie, a na obietnice krytycznie. Demokrata doświadczony zdaje sobie sprawę, że tzw. proste recepty to mydlenie oczu — i dlatego nie interesują go programy, w których nie mówi się o kosztach.

Demokrata-wyborca ma świadomość, że do zbiorowego organu ustawodawczego, jakim jest parlament, winno się wybierać ludzi kompetentnych, zdolnych ogarnąć problemy, potrzeby i bóle całego społeczeństwa, zorientowanych w sprawach i uwarunkowaniach państwa, rozumiejących zadania i możliwości prawa, a przy tym zorientowanych na dobro wszystkich, a nie jakiejś tylko grupy społecznej czy zgoła własne.

Ale: na jakiej podstawie ma demokrata ocenić kwalifikacje kandydata? Nie da się uniknąć osądu subiektywnego, lecz właśnie dlatego demokrata usiłuje nie przywiązywać decydującej wagi do własnych sympatii, wie, że „swój” to niekoniecznie „dobry”, potrafi zachować dystans także wobec kandydatów występujących pod pięknym, może nawet bliskim sercu szyldem, nie zawaha się spojrzeć na przeszłość kandydata, poddać analizie spójność jego mowy oraz jej przyleganie do rzeczywistości. Dużej wagi jest kryterium pozytywne: Parlamentarzyści mają tworzyć prawo. Prawo zakłada respekt dla człowieka, prawo to wynik ułożenia się z przeciwnikiem. Tam, gdzie z ludźmi walczy, nie ma prawa i nie potrzeba go, wystarczy siła. Dlatego demokrata nie głosuje na takich, ci szkalują bliźnich, używają słowa „wróg”, depczą innych, windując siebie. Rębajły nadają się na front, nie do parlamentu.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama