Liczenie sprawiedliwych

Cotygodniowy felieton z "Gościa Niedzielnego" (24/2001)

Jest w Biblii niezwykła — moim zdaniem — scena, gdy Abraham targuje się z Panem Bogiem o przetrwanie Sodomy, dochodząc w końcu do ceny: dziesięciu sprawiedliwych wystarczy, żeby uratować zdemoralizowane miasto. Niestety, nawet tylu się nie znalazło i dokonała się zagłada, która naocznych świadków zamieniała w słup soli.

„Sodoma i Gomora” — to określenie raczej archaiczne i nieczęsto używane dla opisu bulwersujących zjawisk w nowoczesnych społeczeństwach. Może dlatego rzadko, że w gruncie rzeczy znajomość Biblii, tak samo zresztą jak znajomość wszelkiego słowa pisanego, stopniowo zanika, zaś opinie i odczucia łatwiej wyrazić jakimś anglicyzmem albo idiomem z języka zwanego jeszcze niedawno łaciną kuchenną. Ponadto teraz światłe umysły zgrabnie tłumaczą, że to nie zjawisko jest godne potępienia, lecz człowiek, którego ono bulwersuje.

Ostre słowa narażają raczej na nieprzyjemności, a sprawiedliwi na wszelki wypadek wolą się w towarzystwie nie demaskować. Jednak w rozmowach prywatnych, poza zasięgiem poprawnościowej cenzury, z dala od reżimu permisywizmu, słyszy się biadania i lamenty nad powszechnym i galopującym zepsuciem obyczajów. Niekiedy pojawia się też próba diagnozy: to wszystko dlatego, że dawno nie było wojny. Podobno po wojnie następuje odrodzenie moralne, ale tak naprawdę, nikt nie ma ochoty sprawdzać tej hipotezy osobiście. Akurat w dziedzinie wojen i samozniszczenia ludzkość osiągnęła tak wysoki poziom, że z tej perspektywy koniec Sodomy wydaje się zabiegiem humanitarnym. Jeśli ktoś mógłby nas uchronić przed oczyszczeniem moralnym przez wyczyszczenie Ziemi z gatunku ludzkiego, to trzeba na niego chuchać, trzeba go hołubić i przykrywać kołdrą, żeby się kochanieńki nie przeziębił. Trzeba nam bowiem sprawiedliwych. Kompetentnych też trzeba, ale trzeba i świętych, choćby dziesięciu.

Świętym może być każdy, jak śpiewa „Arka Noego”, lecz nie jest to zadanie łatwe, zwłaszcza gdy człowiek jest młody. W naszym kraju karierę może zrobić raczej ekshibicjonista, którego po występie w „Wielkim Bracie” przygarnie najsilniejsza partia polityczna, niż wolontariusz pomagający chorej osobie z dala od kamer. W naszym kraju zażarcie i uciekając się do szantażu (bez nas sport polski upadnie!) broni się prawa do pojenia młodzieży piwem. W Stanach Zjednoczonych, gdzie skądinąd wylęgło się wiele zła, córka prezydenta została skazana na prace społeczne, bo napiła się piwa, choć nie ma jeszcze dwudziestu jeden lat. Ciekawe, że osławiona „macdonaldyzacja” jest tak wybiórcza i małpuje tylko niektóre amerykańskie pomysły. Mniejsza już o to piwo, ale trudno sobie wyobrazić w naszym kraju, żeby komuś nakazać pracę społeczną, bo to jest sprzeczne z duchem Helsinek i Strasburga oraz polską odmianą socjaldemokratycznej wrażliwości. Tęskniąc do państwa prawa, rzadko mówi się o moralności; na pytanie o przyzwoitość, słyszymy: ależ to nie jest sprzeczne z prawem! Dla większości legalne znaczy moralne. Sprawiedliwych trzeba szukać wśród tych, którzy dostrzegają różnicę. Czy znajdzie się dziesięciu?

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama