Europa po polsku

Cotygodniowy felieton z "Gościa Niedzielnego" (23/2001)

W którym roku wejdziemy? Szykujemy się na 2003, ale choćbyśmy byli gotowi ze wszystkimi negocjacjami, to i tak nie uda się po prostu „wejść”. Trzeba będzie czekać, aż przyjmą. Realiści przepowiadają wejście „hurmem”, w dużej grupie państw kandydackich, w 2005, a pesymiści przypominają, że planowanie biegu historii to zawsze wróżenie z fusów.

Trzeba spojrzeć spokojnie na te perspektywy. W dyplomatyczno-urzędnicze procesy przyjmowania zaangażowanych jest kilkadziesiąt tysięcy ludzi w różnych krajach kontynentu i w instytucjach centralnych Unii. Dla większości są to dobre posady, nie tylko dobrze płatne, ale również prestiżowe towarzysko, a często dające perspektywy kariery nie tylko administracyjnej, lecz również politycznej. Ci ludzie, utrzymywani z podatków obywateli Europy, muszą wykazać się skutecznością, co w pewnym stopniu chroni proces przyjmowania przed załamaniem. Jednocześnie muszą mieć czas, aby przygotować sobie nowe miejsca pracy, bo w chwili „wejścia” skończą się pewne ich zadania. To wskazuje, że przyjmowanie nas do Europy może opóźnić się o jakiś czas — choćby z tych ubocznych, osobistych powodów. Wolałbym, aby mówiło się wyraźniej o zyskach i stratach wynikających z opóźnień czy przyspieszeń, ale wiem, że tego oczekiwać nie mogę, liczby w naukach ścisłych budzą szacunek, bo są jednak w pewnym stopniu od badaczy niezależne, liczby na pograniczu ekonomii i polityki są w rękach ludzi jak karty w rękach cyrkowego magika.

Niektóre liczby są pewne i znane — dziś dochody rolników w Unii pochodzą w 60 proc. z dopłat. Gdybyśmy weszli do Unii dzisiaj, w ogólnej liczbie małych i bardzo małych gospodarstw rolnych zjednoczonej Europy połowę stanowiłyby gospodarstwa w Polsce. Nie tylko Hiszpanie lękają się, że do Polski popłynie zbyt duża część budżetu rolnego Unii, a tym samym zabraknie pieniędzy na utrzymanie na dawnym poziomie dopłat dla rolników Hiszpanii. Także parlamenty Grecji, Portugalii, Francji będą miały powody do opóźniania ratyfikacji naszego przyjęcia.

Czeka nas nie tylko długa i trudna walka dyplomatyczna o zapewnienie polskim rolnikom tych praw, jakie mają rolnicy Unii. Staniemy na przegranej pozycji, jeśli nie podejmiemy jednoczesnego działania na rzecz przemian polskiej wsi. I zasmuca mnie ciągle odsuwanie tej sprawy z centrum polskiej sceny politycznej, z centrum zainteresowania opinii publicznej. Widzę w tym nieodpowiedzialność i polityków, i mediów. Podczas wizyty rosyjskiego premiera Kasjanowa sprawa rosyjskich rynków zbytu dla polskiego rolnictwa była wyraźnie w cieniu dyskusji nad trasami gazociągów, a jest przynajmniej równorzędnym elementem polskiej racji stanu.

W Unii następuje właśnie polaryzacja wokół dwóch różnych koncepcji ustroju wewnętrznego. Premier Francji Lionel Jospin przeciwstawił niemieckiej koncepcji „rządu europejskiego” powrót do koncepcji „Europy narodów”. Ze względów na nasze tradycje i nastawienie emocjonalne koncepcja francuska wydaje się nam bliższa, w tym też kierunku idzie oświadczenie polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Czy jednak w dalszych działaniach nie powinniśmy wypracowywać polskiej, kompromisowej koncepcji? Niemiecki pomysł ściślejszych powiązań instytucjonalnych daje nam jednak więcej bezpieczeństwa wobec nieobliczalnych możliwości rozwoju politycznego na Wschodzie. A idziemy do Unii nie po gospodarcze korzyści, bo takich mogą być pewni tylko poszczególni przedsiębiorcy i elity urzędnicze. Unia może w jakimś stopniu zabezpieczyć byt Polski — dlatego trzeba do niej iść, dlatego trzeba się spieszyć.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama