Mój optymizm, czyli dla tych paru procent

Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (16/2001)

Nie ufamy naszej klasie politycznej. Czy to mądre? Raczej uzasadnione niż mądre. Gdy ogarnia nas podejrzliwość, zniecierpliwienie, niechęć czy w końcu wrogość do parlamentarzystów, ministrów, wojewodów, prezesów centralnych instytucji, oni nic na tym nie tracą, a my tracimy Ojczyznę. Mieszkamy w Polsce bezdomni, osaczeni, ograbieni z sensu obecności i poczucia państwowej wspólnoty. Kiedy widzimy w działaniach władzy tylko chciwość, nieudolność, partyjne partykularyzmy, arogancję i pychę - z obywateli zmieniamy się w skrzywdzonych poddanych. Zaczynamy żyć w kłamstwie.

Trudno dojść pełnej prawdy, wymknie się ona nawet przyszłym historykom, którzy kiedyś poświęcą się badaniu początków Trzeciej Rzeczpospolitej. Wydaje mi się jednak uczciwe, rozsądne i bezpieczne przyjęcie roboczej hipotezy, że kilka procent sprawujących władzę, profesjonalnie zaangażowanych w politykę, to ludzie kompetentni i uczciwi. Chcę wierzyć, że te kilka procent to ludzie deklarujący się jako centrum czy prawica. Wyobrażam też sobie, że ci uczciwi i kompetentni wiedzą więcej niż ja o tępocie, podłości, szalbierstwach i matactwach swoich kolegów - zarówno sojuszników, jak i politycznych przeciwników. Jeśli mimo tej gorzkiej wiedzy dobrzy ludzie polityki nie dają za wygraną, nie rezygnują, nie siadają do pisania pamiętników, to dlatego, że widzą sens swoich zmagań - a także w jakimś stopniu liczą na nasz optymizm - Twój, Miła Czytelniczko, Twój, Szanowny Czytelniku - no i pewnie mój. A optymizm nie jest nigdy statyczny, to pesymizm blokuje, wtrąca w bezruch. Optymizm nakazuje działać lub przynajmniej sposobić się do działania. Z okazji wyborów i przedwyborczego zamieszania oczekuję, że mój optymizm będzie narażony na niejedną próbę. Nie sądzę, abyśmy mieli wybrać do parlamentu ludzi bardziej uczciwych, bystrych, posiadających wiedzę. Raczej będzie gorzej, nawet niezależnie od tego, czy spełnią się prognozy o spektakularnym zwycięstwie postkomunistów (dlaczego nie można nazwać ich lewicą, tłumaczyłem na tych łamach nie raz).

Optymizm każe mi wierzyć, że część mądrych i dobrych ludzi pozostanie w polityce. Dlaczego mniej niż dotąd? Społeczeństwo, które samo nie mądrzeje, nie może wybierać mądrze. Nie może pozostać bez wpływu sumowanie się zaniedbań w kulturze i edukacji, spadek liczby bibliotek, czytelni, znikanie wiejskich i małomiasteczkowych księgarni. Nie bardzo może podtrzymać mój optymizm poziom zainteresowań i wiedzy, nastawienie społeczne, dojrzałość i odpowiedzialność tych, którzy do tegorocznych wyborów będą mogli pójść jako do pierwszego w życiu obywatelskiego sprawdzianu. Mamy sporo wspaniałej młodzieży - ale czy dość, aby przeważyć tych z pustyń międzyblokowych i tych ze wsi wpadających w bermudzki trójkąt dyskoteki, alkoholu, telewizora?

Nowa ekipa wprowadzi nas do Unii Europejskiej. Nieważne, czy uda się wejść razem z Czechami i Estonią, czy w następnym otwarciu bramki. I nieważne, czy większość polskich rodzin odczuje niewielką poprawę czy niewielkie pogorszenie sytuacji materialnej. Ostatnie spotkanie Gerharda Schroedera i Władimira Putina, pozornie bez przełomu w ekonomii i polityce, zachęca do wytrwałego dążenia do znalezienia się w Unii. Nie łudźmy się, gdy znajdziemy się wewnątrz tego samego co Niemcy ponadpaństwowego organizmu, nie osiągniemy stabilnego bezpieczeństwa. Z pewnością jednak nasze szanse przetrwania wzrosną o parę procent. I dla tych paru procent warto zgodzić się na niejedno wyrzeczenie. Optymizm powinien nas skłonić do tego, abyśmy przed skutkiem tych wyrzeczeń bronili najsłabszych.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama