Standardy

Cotygodniowy felieton z "Gościa Niedzielnego" (11/2001)

W Ameryce złapali niejakiego Hanssena, który był agentem sowieckim, a potem rosyjskim. Piszą, że to skromny człowiek, oddany rodzinie, żarliwy katolik, podobno z żoną należeli do Opus Dei. Koledzy niezbyt go lubili — jeden powiedział o nim: „Ludzie, którzy są tak superreligijni, że tylko Bóg może sprostać ich standardom, na ogół nie mają czasu dla zwykłych śmiertelników”. Hanssen uważał się za mądrzejszego nie tylko od współpracowników, ale i od zwierzchników. Być może dlatego w końcu wpadł, ale trzeba przyznać, że przez długie lata zręcznie się kamuflował.

Jeśli katolik może być zdrajcą własnego kraju, to jak się dziwić, że w naszej katolickiej ojczyźnie czasem włosy dęba stają, gdy słyszymy o słowach, czynach i poglądach rodaków, teraźniejszych i przeszłych. Coraz większe kręgi zatacza dyskusja o zbrodni popełnionej w Jedwabnem, zbrodni, w której brali udział nasi rodacy. Domagają się od nas, byśmy za nich przepraszali. Żeby wyrazić skruchę, trzeba najpierw dobrze zdać sobie sprawę, na czym polega nasza — lub naszych przodków — wina. Może jednym z jej składników jest nieumiejętność zaszczepienia zasad moralnych w całym społeczeństwie. Gdy w 1941 r. zabrakło autorytetów, wywiezionych na Sybir przez Sowietów lub stłamszonych w ciągu dwóch lat bolszewickiej okupacji, gdy zabrakło państwa prawa, to zabrakło też moralnego kompasu, struktura społeczna się rozpadła, a rząd dusz objęła hołota. Nie jest to usprawiedliwienie, bo hołotę ktoś przedtem tolerował, choć nie pozwalał na ekscesy.

Dzisiaj nie jesteśmy w sytuacji ekstremalnej, lecz któż może przewidzieć, co będzie jutro? Tymczasem od lat trwa moralne psucie narodu i trudno uznać za wytłumaczenie, że gdzie indziej też nie jest lepiej — podobnie jak wtedy antysemityzmu nie tłumaczyło jego istnienie w krajach ościennych. Od lat zamyka się usta wszelkim autorytetom — zamiast wywózek stosuje się prześmiewczość, zamiast nienawiści klasowej szerzy się mit o tym, że w demokracji wszystko wolno i nikt nie ma prawa niczego zakazywać. Usłużni intelektualiści mówią o szacunku dla praw prostego człowieka, służąc w istocie człowiekowi prostackiemu, tak jak kiedyś wysławiając proletariuszy służyli aparatczykom.

Telewizja TVN w trosce o poziom swej sprzedajności importowała program „Big Brother”, zapewniający rozrywkę ekshibicjonistom i podglądaczom. Komentując protesty, poseł Janik z SLD stwierdził w Polskim Radiu, że przecież w każdym z nas jest coś z ekshibicjonisty, a zresztą jak się komuś nie podoba, to niech użyje pilota. To ulubiona wymówka na poziomie intelektualnym uczestników programu. Większość z nich pewnie w ogóle nie wie, do czego nawiązuje ów „Wielki Brat”, kto to był Orwell, i o co chodziło w jego powieści „Rok 1984”. Nikt nie protestuje przeciw jawnemu gwałtowi na kulturalnej spuściznie ludzkości, bo jej nie zna. Może jednak w katolickim kraju choć ze słyszenia znana jest historia syna, który podglądał i naśmiewał się z nagiego ojca. Ojcem był Noe, syn zwał się Cham, tytuł „Kawał chama” byłby zatem bardziej adekwatny do TVN-owskich standardów.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama