Tańczący z wirusami

Cotygodniowy felieton z "Gościa Niedzielnego" (8/2001)

Chciałem napisać raczej o tańcach niż o polityce, bo to przecież koniec karnawału. Gdy zacząłem o tych tańcach myśleć (według nielicznych partnerek choreograficznych powinienem się koncentrować wyłącznie na myśleniu o tańcach), od razu wpadł mi w oko artykuł Bronisława Wildsteina z Rzeczpospolitej, który komentuje słynną już rozmowę Kiszczaka z Michnikiem o wszystkim i o niczym, przy kielichu, z udziałem — nie do końca uzasadnionym — pań Kublik i Olejnik (w zasadzie miały one zadawać pytania, co okazało się zbyteczne, skoro główni bohaterowie znają wszelkie pytania, odpowiedzi, fakty, wydarzenia, opinie, sami się usprawiedliwiają, sami sobie sterem, żeglarzem, okrętem —dziwne, że ten wywiad opublikowali, zamiast przeczytać go w samotności). W każdym razie Wildsteinowi ów wywiad-ściek kojarzy się z rautem kończącym „Folwark Zwierzęcy”, podczas którego twarze ludzi i zwalczających ich świń dziwnie się upodabniają. Tak więc rauty, bale i tańce mogą prowadzić do politycznych skojarzeń i lepiej tego tematu unikać, chcąc napisać apolityczny felieton.

Zresztą ochota do pląsów i tak mi przeszła, bo zatańczył ze mną jakiś wirus i po raz pierwszy od dawna musiałem nawiązać kontakt z lekarzem pierwszego kontaktu. Pierwsza próba kontaktu spełzła na niczym, bo mimo wcześniejszej umowy, lekarza już nie było — poczuł się zmęczony, a nikt nie mógł go zastąpić. Nie poznam już chyba owego lekarza, bo poczułem się zmęczony jego zmęczeniem. Zamiast rytualnie zaatakować reformę zdrowia, brutalnie ją wykorzystałem i zmieniłem poradnię. Zabrało mi to dwadzieścia minut, zostałem przyjęty, wysłuchany i osłuchany, a przy okazji dowiedziałem się tylu rzeczy o genach, sinicach i mitochondriach, że starczyłoby na niejeden felieton. Jednak najlepiej mojemu zdrowiu przysłużyło się wyzwolenie z zabobonu, że ktoś mi robi łaskę.

Zdaję sobie sprawę, że pewnych przeszkód się nie przeskoczy — w małych miejscowościach, gdzie lekarzy jest mało, trudno ich zmieniać. Jednak wszędzie tam, gdzie można, powinniśmy wykorzystywać nasze prawa. Ludzie, nie nakładajcie sobie sami kajdan, życie i bez tego jest ciężkie! Jeśli można coś zmienić, a okoliczności tego wymagają, to trzeba to zrobić. Nowy amerykański prezydent wzywał swoich rodaków, żeby czuli się obywatelami kraju — ten apel można powtórzyć w każdym państwie demokratycznym. Zwłaszcza młodsi i wolni od przesądów powinni pokazywać, jak można nasze prawa wykorzystywać. To nieprawda, że tylko przestępcy i spryciarze potrafią korzystać z demokracji. Nie od razu trzeba dokonywać rewolucji, czasem wystarczy konsekwentnie używać tego, co już mamy. Nie lubimy biurokracji, lecz ona żywi się naszymi małymi ustępstwami, które rodzą wielkie kapitulacje — jak w tej wsi, gdzie weterynarze wybili wszystkie psy, choć może trzeba było się postawić i wytargować inną decyzję. Rezygnując z uprawnień, narażamy urzędników na grzech pychy i pogardy wobec petentów — w trosce o ich zbawienie lepiej upominać się o swoje, niż pokornie chylić kark.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama