Chcą nam coś sprzątnąć

Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (7/2001)

„Łapu, capu, szastu, prastu, nie mam rączek jedenastu, mam dwie rączki bardzo małe, do sprzątania doskonałe”. Gdyby przewodniczący Miller miał większą skłonność do rymowania, to zamiast wygłaszać sążniste przemówienia, tak właśnie otworzyłby kampanię wyborczą SLD. W tym wierszyku jest i o pazerności obecnej ekipy (rączek jedenaście), i o sprzątaniu, do którego socjaldemokracja się szykuje, można doszukać się też aluzji do głupoty, bo przecież wierszyk jest dość głupi. Zamiast tego przewodniczący postanowił wygarnąć prosto z mostu, po proletariacku, żeby nie było wątpliwości.

Gdy jedna partia mądrych lokuje się ostatnio w dolnych strefach stanów średnich, pojawiła się druga, która do wszechwiedzy chce dołączyć wszechwładzę. Byłby to eksperyment całkiem nowy, żeby mądrzy mieli w Polsce większość — warto będzie jesienią usadowić się na jakiejś platformie (zbieżność terminologiczna całkowicie przypadkowa) i pokibicować. Jednak z drugiej strony przewodniczący odżegnał się od eksperymentów, więc może nie będzie aż tak ciekawie. Nawiasem mówiąc, użycie słowa „eksperyment” w odniesieniu do akcji ratowania państwa, którą — to prawda, z różnym skutkiem — podjęły rządy AWS-u, rodzi podejrzenie, że przewodniczącemu trzeba by sprezentować słownik wyrazów obcych.

Obędzie się bez słownika, oni i tak wszystko lepiej wiedzą. Przyglądają się tej władzy od czterech lat, podstawiają jej nogę jak umieją, rządzą mniej więcej połową Polski (w gminach, powiatach, województwach i kasach chorych), więc wiedzą, co trzeba wysprzątać. Zdaje się, że nikt nie broni zmniejszenia liczebności zarządów miast, w których władzę sprawuje SLD. Skoro nie słychać o takich inicjatywach, to pewnie dlatego, że sprzątanie polegać ma na absolutnej dezynfekcji kraju i wytępieniu postsolidarnościowych mikrobów.

Mocno te plany skomplikowało uchwalenie budżetu, które przedłuża istnienie rządu i doprowadza przewodniczącego Millera do takiej wściekłości, iż zamiast jak zwykle zbliżać się do granicy dobrych obyczajów, tym razem śmiało ją przekroczył. Gładki na pozór język lewicy w chwilach stresu (a czy to nie stres, że jeszcze trzeba parę miesięcy poczekać i zdzierżyć wybory nie swoich ludzi do NIK-u albo KRRiTV?) nasącza się jadem i miota bezsensowne oskarżenia rodem z magla.

Do przewodniczącego dostroiła się w telewizyjnym wywiadzie poseł Waniek, która tym swoim tonem omdlewającej łabędzicy zarzuciła premierowi Buzkowi, iż nie zna się na polityce, bo chociaż to profesor, to jednak chemik. P. Waniek jest zaś takim profesorem, który może i zna się na polityce, ale podczas poprzednich wyborów prezydenckich wykazała, iż nie wie, co to znaczy uzyskać wykształcenie wyższe, choć wiedzę taką posiada nawet bardzo przeciętny student chemii.

Z obiecankami przewodniczącego Millera nie sposób polemizować, bo obiecanki nie mają wartości logicznej — nie można ich ocenić w kategoriach prawdy lub fałszu. Jeśli będzie tak sprzątał, jak mówi, to obawiam się, że — tu cytuję osobę o dużym doświadczeniu „sprzątalniczym” — „higiena się zalęgnie”.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama