Respekt dla reguł gry

Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (4/2001)

Wybory prezydenta Stanów Zjednoczonych wzbudziły emocje na całym świecie. Wielu zwęszyło okazję do wymądrzania się. Najgłośniej wykrzykiwali o defektach demokracji amerykańskiej dyktatorzy zaprzeczający swymi rządami podstawowym zasadom demokracji, a i u nas znalazł się mędrzec, który z właściwym sobie tupetem orzekł, iż "Ameryka błądzi" i wyraził gotowość pośpieszenia z pomocą, by ratować demokrację i ulżyć znękanym obywatelom USA. W wersji medialnej wydarzenia rzeczywiście mogły wyglądać jak w filmie sensacyjnym. Tyle, że był to pokaz możliwości telewizji, a niekoniecznie rzeczowa relacja o wydarzeniach. Telewizji udało się pokazać, jak interesujące może być prawo i jak fascynujące mogą być procedury. Ale media udowodniły też, że są w stanie zrobić sensację ze spraw "zwyczajnych". Minimum wniosku, jaki stąd wynika, to ten, że aby we współczesnym świecie wyrobić sobie "prawdziwy" obraz rzeczywistości, trzeba sięgać do wielu mediów. Kto polega na jednym nadawcy, ten zyskuje obraz wypaczony - i nie pomogą tu żadne zaklęcia w rodzaju "tylko u nas prawda". Trudno ocenić z odległej, polskiej perspektywy, czy i w jakiej mierze mediom udało się podgrzać atmosferę. Zwolennicy każdego z kandydatów głośno manifestowali swe poparcie, ale nie było widać ekscesów (które zostałyby od razu odnotowane przez środki przekazu), nie blokowano dróg, wybory nie rozegrały się na ulicy. Pogoń środków przekazu za sensacją nie musi - jak widać - wzniecać agresji czy wyzwalać najniższych instynktów ludzkich. Podśmiewano się u nas z przestarzałego prawa amerykańskiego: przodujący kraj przemysłowy i tak anachroniczne prawo wyborcze! Myślę, że nie można Amerykanom niczego bardziej pozazdrościć niż prawa funkcjonującego ponad 200 lat! Tyle zmian dokonało się w świecie, a oni wciąż w ten sam sposób wybierają prezydenta! Wagę takiej stałości i ciągłości prawa doceniać trzeba zwłaszcza w świetle naszych, polskich, ciągotek do zmiany ordynacji wyborczej po każdych wyborach: niezadowoleni od razu podnoszą alarm, że prawo niedobre - bo nie dość reprezentatywne, bo nie daje szans wybicia się "prawdziwym patriotom", bo kogoś tam krzywdzi... Amerykanie doskonale zdają sobie sprawę z niedoskonałości ich prawa, ale przecież wiedzą, że prawo to zawsze rezultat kompromisu, wyboru dokonanego między różnymi wartościami. Prezydentem USA może zostać kandydat, który w skali państwa zyskał mniej głosów niż jego rywal, ale to skutek federalnej struktury państwa, w którym nie wolno lekceważyć żadnego ze stanów. Tym razem rzeczywiście wygrał kandydat, na którego w sumie oddano mniej głosów, ale prawomocności ostatecznego wyniku (o którym zdecydował głos jednego sędziego!) nikt nie kwestionował. A wszystko w imię poszanowania ustalonych reguł gry, a także - co ma znaczenie podstawowe - ze względu na respekt wobec systemu demokratycznego. Komplikacje, jakie wyrosły przy ostatnich wyborach prezydenta USA, a także sposób wybrnięcia z zagmatwanej sytuacji, to kolejne dowody na wręcz fundamentalne znaczenie przestrzegania procedur. Nie przestrzega się procedur dla samych procedur, lecz ze względu na dobro, czyli cel, do którego mają prowadzić. Niebezpieczni są ci, którzy, przejęci dobrem, chcieliby realizować je, nie bacząc na procedury, wprost "na własną rękę" - bo oni "wiedzą lepiej", "czują się powołani", "muszą walczyć". Obydwaj kandydaci na prezydenta wyeksploatowali procedury do końca, ale nawet na moment nie przedkładali własnego zdania nad prawo. Była to pouczająca lekcja na koniec wieku.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama