Systemy równoległe

Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (51/2000)

Przyszłość państwa narodowego jako pewnego systemu organizacyjnego to wciąż przedmiot wielu dyskusji. Dominuje opinia — wyrażona m.in. przez jednego z politologów, którego kompetencje wysoko cenię — że „wiadomość o jego zgonie jest na pewno przedwczesna”. Z tym wypada się zgodzić, pytanie dotyczy natomiast jego kształtu i wyglądu. Nazwa się ostanie, ale rzeczywistość nią oznaczona w rysującej się już przyszłości będzie chyba inna. Państwo nie zostaje nam dane z góry, to ludzie je tworzą, modelując „po swojemu”. Jeszcze w naszym stuleciu rozporządzeń władzy słuchało się na stojąco, dziś (pisałem o tym przed tygodniem) władza to „strona rządowa”, z którą się pertraktuje. Dawniej (a nie chodzi mi o systemy totalitarne czy dyktatorskie) bano się władzy (przysłowiowy żandarm!), dziś władza robi wrażenie bardziej wystraszonej niż przeciętny obywatel.

Nie oceniając tego, lecz tylko opisując, zwróćmy uwagę na niektóre takiej sytuacji przyczyny czy też objawy (to, czy coś jest przyczyną, czy objawem, to często kwestia nader dyskusyjna). Niektóre leżą po stronie władzy, niektóre po naszej, a jedne i drugie są zazwyczaj ze sobą sprzężone.

Jedna z nich to asekuranctwo władzy. Zdobycie stanowiska związanego z wykonywaniem władzy zależy od wyborców. Politycy, z których szeregów rekrutuje się władza, lub ci, którzy decydują o obsadzie, starają się zapewnić sobie głosy wyborców. Nasze polskie doświadczenia ostatnich dziesięciu, demokratycznych już lat pokazują, jak małym poparciem cieszą się politycy wypowiadający się rzeczowo, nie uciekający się do demagogii i populizmu, mało wprawni w grach partyjnych. Więc politycy się uzależniają, a obywatele wiedzą o tej zależności. Mało tego, domagają się, by polityk tłumaczył się przed nimi, wszak „sprawuje władzę z naszego mandatu”. Władza należy przecież do narodu, naród ją kontroluje. W demokracji kontrola władzy jest oczywista, kontrola i weryfikacja włodarstwa należą do istoty demokracji. Sęk w skłonności do rozliczania władzy wedle tego, co nam się podoba, nie wedle słuszności i zgodności z prawem. Władza stara się więc być nam przymilna.

Władza przymilna to i zarazem władza przekupna. Przerażające są statystyki wykazujące, jak korupcja zżera współczesne państwa. Jest ona dla nich największym zagrożeniem, bo faktyczna władza przenosi się wtedy z organów konstytucyjnych do mafijnego sąsiedztwa. Państwo to wówczas szyld, fasada, funkcjonowanie władzy i prawa jest pozorne, porządku pilnuje nie policjant, lecz bandzior kasujący haracz. Policjant udaje, że nie widzi, czyli władza udaje, że jest. A bywa, że jest, ale skumplowana z bandytami. Zdarza się to nie tylko w Polsce.

Politolodzy mówią o zjawisku tzw. parapaństwowości. Obok rozbudowanego i przeważnie mało efektywnego aparatu państwowego funkcjonuje mniej lub bardziej ukryty system równoległy, często nawet strukturalnie podobny do państwa (czytamy przecież, że najniższy szczebel w gangu to „żołnierze”).

To „parapaństwo” jest — oczywiście — nielegalne. Ale jest faktem, z którym współczesne państwo nie bardzo potrafi się uporać. Bo obładowane mnóstwem zadań stało się nie tyle systemem władzy, ile molochem administracji — mało wydolnym, a nader kosztownym. A może zasadna jest obawa, że państwo — w dzisiejszej jego formie — przestaje się opłacać i trzeba szukać tańszych sposobów organizowania się?

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama