Prawa człowieka wiążą narody

Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (44/2000)

Dość słabym echem odbiło się w Polsce 25-lecie podpisania aktu końcowego Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, które miało miejsce 1 VIII 1975 w Helsinkach. Już wówczas podpisanie Aktu Helsińskiego nie wzbudziło większych emocji u tzw. przeciętnego Polaka. Wśród tych, co interesowali się trwającymi 32 miesiące obradami, wielu uważało ów akt za sukces Związku Sowieckiego. Na poparcie swego poglądu wysuwali niebłahe argumenty, a wśród nich ten, że Akt Helsiński akceptował bieżący układ polityczny Europy i — tym samym — hegemonię ZSRR nad „demokracjami ludowymi”. Samą ideę takiego aktu wysunęły zresztą państwa bloku sowieckiego, państwa zachodnie podjęły ją dopiero, gdy udało się umieścić wśród tematów prawa człowieka oraz przeforsować udział Stanów Zjednoczonych i Kanady. Inny powód wstrzemięźliwości to niechęć do słownych deklaracji, których przywódcy wschodni nie skąpili. A jednak w miarę postępu toczących się przez 32 miesiące twardych obrad, rosły nadzieje uczestników zachodnich. Ich nadzieje wiązały się z wybalansowaniem tzw. koszyków. W czwartym umieszczono problematykę praw człowieka i kontaktów humanitarnych ponad granicami. W „koszyku praw człowieka” ważne miejsce zajmowała wolność religijna, niezacieśniona do przekonań, lecz obejmująca indywidualne i wspólnotowe praktyki religijne. Blok sowiecki spodziewał się, że konferencja ułatwi mu penetrację Zachodu, natomiast Zachód uważał, że podjęcie kwestii praw człowieka rozluźni żelazną kurtynę i podminuje system totalitarny. Szczególnie mocno angażował się w sprawę niemiecki minister spraw zagranicznych, Genscher, który na konferencji rozwinął „ofensywę praw człowieka”.

Właśnie tu spoczywa historyczna rola Aktu Helsińskiego. Zmieniło się pojęcie bezpieczeństwa: obejmowało już nie tylko aspekty polityczne i militarne oraz związane z nimi ekonomiczne (i — coraz bardziej — ekologiczne), lecz także kwestię praw człowieka. Ich poszanowanie postawiono na równi z klasycznymi zasadami prawa narodów, takimi jak nienaruszalność terytorium czy nieingerencja w wewnętrzne sprawy. Odtąd nie można — chcąc być w zgodzie z prawem narodów — powołać się na zasadę nieingerencji w wewnętrzne sprawy, by odeprzeć zarzut naruszania praw człowieka. W 1991 r. podpisano w Moskwie kolejną deklarację, w której wyraźnie stwierdzono, że respektowanie praw człowieka to bezpośrednia i uzasadniona sprawa wszystkich uczestniczących państw, nie dająca się wtłoczyć w tzw. wewnętrzne sprawy odnośnego państwa. Państwa, podtrzymując zasadę nieingerencji, własną suwerenną decyzją przyznały sobie wzajemnie prawo ingerowania, jeśli gdzieś zostają naruszone prawa człowieka.

Po rozpadzie bloku sowieckiego pojawiły się nowe problemy, i trudno byłoby powiedzieć, by Organizacja (bo tak się teraz nazywa) Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie sobie z nimi radziła. Programowa Karta dla nowej Europy z 1990 r. pozostaje odległa od stanu faktycznego — na Bałkanach czy na terenie dawnego ZSRR. W niczym nie pomniejsza to historycznego znaczenia Aktu Helsińskiego. Istotne było w nim uznanie, że prawa człowieka są punktem odniesienia wszelkich porządków prawnych i organizacji. Przyjęto, że poszanowanie praw człowieka stanowi warunek harmonijnych i pokojowych stosunków między państwami. Ochrona i obrona praw osoby ludzkiej są ważniejsze niż abstrakcyjne pojęcie suwerenności. Gwałcących prawa człowieka pozbawiono prawnej czy ideologicznej wymówki. Dotyczy to rządów, ale także reprezentowanych przez nie narodów, czyli każdego z nas. By żyć bezpiecznie, trzeba szanować bliźnich.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama