Demokracja jak demokraci

Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (43/2000)

Dość powszechnie uznaje się obecnie demokrację za najlepszą z „wymyślonych” dotąd form organizowania się ludzi. Wcale to nie znaczy, by była wolna od braków i słabości.

Podstawowa słabość demokracji zaprzątała już myśl polityczną Platona. Zraził go do demokracji niesprawiedliwy i niesłuszny wyrok wydany przez sąd na jego nauczyciela Sokratesa. Platon doszedł do wniosku, że każda demokracja nieuchronnie degeneruje się w tyranię, wymyślił przeto system elitarno-arystokratyczny. Platon pomylił się twierdząc, że demokracja musi przerodzić się w tyranię (zagroziło to właśnie systemowi przez niego wykoncypowanemu), ale obawy Platona zasługują na poważne potraktowanie. Sprowadzają się one do tego, że rozstrzygnięcia większości wcale nie muszą być najlepsze, przeciwnie, mogą być zgoła niesłuszne, błędne, złe. Mogą wynikać z braku wiedzy. Brak ten pogłębiany jest dezinformacją — i tą niezamierzoną, i tą świadomą, czyli manipulacją. Obawa o manipulację jest tym większa, że obok prawnych, ustrojowych struktur władzy wyrosła tzw. czwarta władza w postaci środków przekazu — jak prasa, radio, telewizja i te najnowsze, elektroniczne. Czwarta władza może być groźniejsza niż władza państwowa, wykazuje tendencje autokratyczne, nieraz podbudowane ideowo: „tylko my przekazujemy prawdę”. Inaczej niż władza państwowa, władza jakiegoś radia czy jakiejś gazety może w ogóle wymknąć się spod kontroli. Krytykując wszystkich, krzyczy o świętokradztwie, gdy sama zostaje skrytykowana, co zresztą zdarza się rzadko. Kto chciałby narazić się potentatowi medialnemu, władnemu mobilizować do różnych akcji „przeciw” dziesiątki tysięcy swoich fanów. Wskutek takiego ogłupiania ludzi kurczy się zaufanie do demokracji, bo to system dopuszczający głosowanie wedle guru, a nie wedle rozumu.

Grupy nacisku mogą się formować wedle różnych pobudek i interesów. Czasem forsują jakąś ideę, częściej ich spoiwem są interesy materialne. Słabość demokracji to też pochodna słabości ludzkiej: głosy większości mogą wynikać z egoistycznych interesów własnych, z niskich pobudek, z przesłanek irracjonalnych. A każdy głos — zarówno ten przemyślany, oddany z myślą o dobru wspólnym, jak też ten oddany z braku wyobraźni czy wskutek bezkrytycznego ulegania propagandzie, liczy się formalnie jednakowo. Skoro zaś tak samo liczy się głos oddany w trosce o dobro całości i głos bezmyślny czy zgoła przekupny, maleje znaczenie osób kierujących się poczuciem odpowiedzialności. Kurczą się więc elity, zostają zakrzyczane, wręcz zmarginalizowane. W efekcie zniechęcają się, wygasa ich ambicja, dostosowują się do otoczenia, któremu ton nadają ci, co głośno krzyczą i potrafią robić szum wokół siebie. Społeczeństwo demokratyczne „spłaszcza się”.

Dylemat demokracji polega na tym, że ona potrzebuje elit, ale — jak widać — sama nie sprzyja ich tworzeniu. A przecież elity się nie rodzą, one się formują.

Demokracja wymaga ludzi, którzy (1) są skoncentrowani na dobru, a nie na sobie samym, (2) nie dążą do władzy i stanowisk ze względu na własne korzyści, próżność i splendor, (3) nie ograniczają się do krytyki, lecz jasno mówią, co i jak (za co!) chcą zrobić. Nie są to wymogi, jakie można by stawiać wszystkim — bo każdemu wolno koncentrować się na sobie, wolno też krytykować, nie mając nic pozytywnego do powiedzenia. Chodzi natomiast o to, by tacy nie nadawali tonu życiu publicznemu i by nie zyskiwali naszego poklasku. Od nas zależy, czy zrobią karierę różni chytrusie, bardzo sprawni w wykorzystywaniu słabości demokracji. Co to zjawiają się zawsze tam, gdzie kwitnie niezadowolenie, i mówią nam tylko to, co my byśmy chętnie słyszeli. Co to wskakują w różne luki prawne, bezkarnie naciągając państwo. Co to chętnie grzebią w sumieniach, tyle że nie w swoich, lecz cudzych.

Demokracja jest taka, jacy są demokraci, podobnie jak wizerunek państwa jest lustrzanym odbiciem wizerunku obywateli. To, co my mówimy o naszym państwie, to informacja o nas samych.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama