Kanikuła

Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (33/2000)

Kiedy nad starożytnym Rzymem zatrzymywało się nieubłagane słońce i na miasto spływał morderczy upał, patrycjusze uciekali do swoich domów nad morzem albo w góry. Plebs garnął się w pobliże fontann tryskających chłodną wodą. Czas, gdy Gwiazdozbiór Psa górował na firmamencie nazywano caniculum. Stąd i my mamy naszą kanikułę - czas letniego upału.

Mimo kanikuły polityka nie chce mnie opuścić. Udaję, że jak patrycjusz rzymski uciekłem do wód, ale doganiają mnie gnilne miazmaty, nie od Tybru, z grodu nad Wisłą. Lustracja pachnie brzydko. Ta operacja zdzierania błony niepamięci, dłubania w brudach i ranach przeszłości nie może pachnieć dobrze, czas niczego nie oczyścił, czasem draśnięcia przemienił w gangrenę. Ludzie, którzy kiedyś łamali charaktery i życiorysy, groźbą, szantażem i oszustwem wymuszali współpracę, nie znikli w przepaści historii. Oni żyją wśród nas, mają swoje powiązania i upodobania polityczne, mają swoje interesy i plany na przyszłość. Społeczeństwo, które procesem lustracji chce się oczyścić, uwolnić od upiorów przeszłości, musi korzystać z dokumentów, które pisali (lub preparowali) ci ludzie, musi ich właśnie wzywać na świadków. Ludzie kłamstwa mają teraz służyć odkryciu prawdy. Czy zechcą, czy będą widzieli w tym swój interes? Czy prawda nie będzie dla nich samych zagrożeniem? Niezależnie od konkluzji sądu Wałąsa pozostanie wielkim Wałęsą, legendą, noblistą, historią i anegdotą, a Kwaśniewski - tylko Kwaśniewskim, nic nie ujmując dostojeństwu urzędu, który sprawuje.

Echa lustracji dobiegają do plaży w Rowach tylko za pośrednictwem mediów, ale dotarł do nas kandydat prawicy, człowiek elegancki, inteligentny, o europejskiej prezencji i dość interesującym programie. Marzę o kandydacie prawicy, na którego mógłbym głosować. Wiem, że elektorat mamy raczej taki, że w wyborach parlamentarnych puści do Sejmu i Senatu lewiznę używającą lewicowej demagogii. Przydałoby się więc, aby dla równowagi na fotelu prezydenckim zasiadł prawicowy mąż stanu, rozumnie dialogujący z parlamentem i sprytnie rozgrywający z nim grę o Polskę. Myśląc tak właśnie, wybrałem się na spotkanie z kandydatem. Zawiodłem się - prawdziwy człowiek prawicy musi być człowiekiem lojalności i umiaru. Cóż mi z tego, że kandydat słusznie rozpoznaje zagrożenia ze strony krajowej i brukselskiej rozbuchanej biurokracji, domaga się roztropnie armii zawodowej, chce zmniejszyć podatki i wprowadzić dobrowolność ubezpieczeń, kiedy nie mogę go szanować. A jak szanować kogoś, kto plecie, że Kościół w Polsce jest "państwowy", kto w zrywie "Solidarności" widzi tylko grę agentów generała Kiszczaka, a całą historię po 1989 roku uznaje za wynik zmowy socjalistów i masonów z Wielkiej Loży Wschodu? Na tego nie będę głosował.

Plażuję, spaceruję, obserwuję, jak polska klasa średnia wydaje i zarabia swoje pieniądze. Dużo ludzi bardzo młodych, pewnych siebie, dobrze ubranych. Jedni z małymi dziećmi, rodzinni i spokojni. Drudzy w dobrych samochodach z głośną muzyką dudniącą wewnątrz i napadającą przechodniów przez opuszczone szyby, tłoczący się w dyskotekach i pubach. Dopiero po kilku dniach uświadomiłem sobie, że jest i trzecia grupa - ci, którzy nas obsługują. Większość obsługi w smażalniach, kioskach, przy straganach z owocami i plażową odzieżą - to też ludzie młodzi. Niektórzy z nich są już przedsiębiorcami, rosnącą klasą średnią, przyszłym prawdziwym i naturalnym elektoratem prawicy. Dwa dni temu moja żona kupiła obrazek od ośmio- czy dziewięcioletniej dziewczynki sprzedającej na deptaku malowane przez siebie dziełka. Raczej nie robiła tego z głodu. Po prostu chciała włączyć się w rynek i zarobić swoje.


opr. mg/mg



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama