A jutro co?

Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (32/2000)

 

Z końcem czerwca uczeni amerykańscy ogłosili, iż poznali sekwencję (na razie co prawda przybliżoną) ludzkiego genomu. Rodzi to nieuniknione w takich przypadkach pytanie o praktyczne efekty tego niezwykle doniosłego odkrycia. Przewiduje się pożytki diagnostyczne i terapeutyczne, jakie będą płynąć z wgłębiania się w "chemię życia". Wyraża się też obawy z powodu zagrożeń, i to zarówno tych już przewidywanych, jak też (jeszcze) nieprzewidywalnych. Tak bywa, gdy dokonuje się odkryć tej miary. Starsi spośród nas pamiętają analogiczne nadzieje i lęki przeżywane wtedy, gdy dokonano "rozbicia atomu". (Zauważmy zresztą, że odkrycia naukowe nie zawsze chadzają w parze z rozgłosem, jaki się im nadaje). Niektóre spośród osiągnięć naukowych nie tylko budzą obawy, lecz prowokują wręcz pytanie o przyszłość ludzkości. Problem, jaki narasta, polega na tym, że człowiek - także uczeni - nie będzie już mógł zapanować nad tym, co wytworzył: maszyna niejako wymknie mu się z rąk - nie: "człowiek nad maszyną", lecz "maszyna nad człowiekiem".

Taki rozwój sytuacji to - być może - wynik założenia stojącego u podstaw nauki w czasach nowożytnych. Uprawia się ją, by panować ("wiedza to siła" - Bacon). Uczony średniowiecza oddawał się nauce z chęci poznania: chciał poznać prawdę, doznać piękna - po to, by móc tworzyć dobro. Prawda, piękno, dobro - to hasła (wartości) średniowiecznego uczonego. Tak uprawiana nauka nie zagrażała nikomu. Nauka czasów nowożytnych jest zorientowana bardziej praktycznie. Przynosi wymierne korzyści, ale zostaje też wykorzystywana "przeciw". Wszak wiele z jej osiągnięć dokonało się w laboratoriach wojskowych; to wyścig zbrojeń zaowocował wyścigiem nauki. Do nauki przeniknęło słownictwo wojskowe: rozwijamy naukę, by pokonać naturę, a tworzyć kulturę - to programowe zawołanie nauki od XVIII w.

Okazało się jednak, że naturę można wprawdzie zdewastować, ale nie da rady jej pokonać. Dążenie do poprawienia jakości życia przez niepohamowaną eksploatację natury wplątało nas w ślepą uliczkę. Twarda nauczka była taka, że kultury nie można tworzyć kosztem natury, lecz tylko w harmonii z nią.

Problem kosztów pojawił się zresztą także w znaczeniu dosłownym. Zorientowano się, że w błyskawicznym tempie rośnie zadłużenie, zwłaszcza społeczeństw najbogatszych. Obok pytania, czy ziemia, jaką zostawimy potomnym, będzie się jeszcze nadawała do zamieszkania, stanęła kwestia obciążeń, jakie przypadną im w spadku. Czy w trosce o nasze dziś nie zapomnieliśmy o jutrze tych, co po nas?

Zwłaszcza ludzie młodzi, a więc mający przyszłość przed sobą, raz po raz, przy różnych okazjach podnoszą larum: "nie ma przyszłości". Reagują buntem, czasem odruchem niszczycielskim, ale przecież twierdzenie o braku przyszłości ma szereg obiektywnych przesłanek, a wśród nich najważniejsze trzy: rozwój nauki powodujący, że jej twory wymykają się z rąk, zniszczenie przyrody, i to nieraz już nie do naprawienia, powszechne zadłużenie.

Na szczęście ludzkość dziś jest już na tyle przezorna, że zdaje sobie sprawę z zagrożeń i z konieczności przeciwdziałania. Oczywiście z powszechnego wołania, że "trzeba", nie wynika faktyczne przeciwdziałanie wszystkich. Sposób obchodzenia się przez nas ze środowiskiem to naoczny dowód rozbieżności słów i czynów. Co gorsza, o ile etyczne rygory stawiane nauce i ochrona środowiska znajdują przynajmniej słowne poparcie wszystkich, o tyle nie widać skrupułów przy finansowym obciążaniu przyszłych pokoleń. Nikt nie nawołuje do wycinania lasów, ale wielu powiększyłoby np. deficyt budżetowy. A tymczasem troszcząc się o dziś, winniśmy też pamiętać o człowieku pracy jutra, który nie tylko będzie musiał spłacać nasze długi, ale na dodatek będzie w mniejszości wobec emerytów i rencistów.

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama