Letni trud

Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (30/2000)

Sądząc po "zajętości" miejsc do parkowania na mojej ulicy, w tym roku wakacje cieszą się małą popularnością. A może ludność miast tak się wzbogaciła, że mimo urlopowych wyjazdów wciąż jeszcze zostało tyle aut, że w ciągu dnia trudno znaleźć dwa metry przy chodniku. Istnieje możliwość, że to wszystko turyści, którzy zawitali w moje strony, ale raczej mało prawdopodobna. Miejscowa gazeta kolportuje nalepki wzywające do kochania Śląska, lecz nawet miłość nie powinna zaślepiać do tego stopnia, aby uwierzyć w nagłą eksplozję atrakcyjności GOP-u. Jeśli jacyś turyści tu się pojawią, to zapewne dlatego, że zboczyli ze szlaku (przepraszam, teraz się nie mówi "zboczyli", teraz się mówi: wybrali inną orientację krajoznawczą). Większość właścicieli tych aut ma jakieś sprawy do załatwienia, albo po prostu przyjeżdżają do pracy. Minęły czasy, gdy miasta wyludniały się podczas letnich miesięcy. Choć wokół sroży się bezrobocie, sporo naszych rodaków robi za dwóch, albo i za trzech. Niemałą część uzyskanych zarobków wydają na parkujące pod moim oknem samochody, ale taki to już paradoks: praca, którą podejmujemy dla zarobków, generuje nowe wydatki, z powodu których szukamy nowych zarobków, dzięki którym nasze wydatki znowu wzrosną i tak da capo al fine. Oczywiście nierzadko szukamy pracy realizującej naszą osobowość. Dlatego moja znajoma powiedziała mi ostatnio, że znalazła zatrudnienie w firmie, w której może robić to, co lubi. Zatrudniła się jednak tylko na pół etatu, bo na więcej nie może sobie pozwolić: firma jest publiczna i nie płaci najszczodrzej, więc nie można w niej spędzać całego dnia, rezygnując z dodatkowych, mniej lubianych, ale lepiej płatnych zajęć. Bogu powinien dziękować ten, kto ma dwie zdrowe ręce i możliwość znalezienia kilku posad naraz. Chociaż bywa to męczące, przecież takie zmęczenie nie umywa się do wyczerpania człowieka beznadziejnie poszukującego jakiegokolwiek zajęcia. Dlaczego tak się dzieje, że jedni mogą wybierać, a innych nikt nie chce wybrać? Nikt poważny nie zaproponuje jednoznacznej, prostej odpowiedzi. Jednak od dawna obserwowano znaczące powiązanie dostępu do rynku pracy i jakości otrzymanego wykształcenia. "Otrzymanego" to niedobre słowo, lepiej byłoby powiedzieć "zdobytego". O wykształcenie trzeba dziś zabiegać, a o tym, że wbrew wszelkim malkontentom naszemu narodowi nie brakuje mądrości, mogą świadczyć rzesze młodzieży oblegającej w lipcu wyższe uczelnie. Niektórzy nawet obozują u bram uniwersytetu, jak ci adepci prawa w Gdańsku, zamiast wylegiwać się na plaży. Oni, a zapewne także ich rodzice, zdają sobie sprawę, że bez wykształcenia - im wyższego, tym cenniejszego - człowiek sam się skazuje na nicość i zaklęty krąg biedy. Ostatnio pracowałem w komisji rekrutacyjnej na moim uniwersytecie. Pewnie, że mogliby zdawać lepiej, ale nie będę ich wyśmiewał wzorem niektórych publicystów. Skoro tak się starają o swoją lepszą przyszłość, to widocznie lepsza przyszłość nadchodzi. Warto dla niej poświęcić wakacje.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama