"Miś"

Cotygodniowy komentarz z Gościa Niedzielnego (27/2000)

Ruszyła kampania prezydencka. Wyjechał w kraj także prezydent Kwaśniewski. Nie ma jednak w jego działaniach tej dynamiki, która była atutem przed 5 laty i przyniosła mu zwycięstwo nad Lechem Wałęsą. Odnosi się wrażenie, jakby urzędującemu prezydentowi chodziło tylko o wykonanie obrzędowego tańca z wyborcami, a nie rzeczywistą walkę o ich głosy. To zrozumiałe. Wszystkie sondaże wskazują na jego bezapelacyjne zwycięstwo, być może już w pierwszej turze. Styl kampanii to problem kandydatów i ich sztabów, zastanawia natomiast, w jak niewielkim stopniu jest ona rzeczywistą debatą o problemach kraju oraz konsekwencjach wynikających z wyborczych rozstrzygnięć, jakich będziemy dokonywali jesienią. Trudno się dziwić, iż w takiej atmosferze większość Polaków uważa, że nie ma sensu analizować zapowiedzi wyborczych, gdyż i tak nie zostaną zrealizowane.

Zdumiewające jest także, że nikt nie próbuje dokonać prawdziwego bilansu prezydentury Kwaśniewskiego. Media, zwłaszcza elektroniczne, wykazują nadzwyczajną wobec niego spolegliwość. Prawda natomiast jest dość banalna — Kwaśniewski był prezydentem mało pracowitym. Funkcje reprezentacyjne spełniał raz lepiej, raz gorzej — nie ma natomiast żadnego ważnego politycznego osiągniącia. Co najwyżej nie przeszkadzał ratyfikacji Konkordatu, czy wejściu Polski do NATO. Natomiast przed 5 laty był przeciwko umowie ze Stolicą Apostolską, a postkomuniści długo zachowywali rezerwę wobec NATO, bajdurząc o potrzebie zachowania równowagi między Zachodem i Moskwą. Jego urząd był bierny jeżeli chodzi o inicjatywę legislacyjną, pomijając kwestie, gdy korzystał z weta, aby uchronić własny elektorat przed rozliczeniami, jak było w przypadku ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, czy ustawy odbierającej byłym ubekom prawo do specjalnej emerytury. W okresie, gdy rządzili jego partyjni koledzy, nie zachęcał ich, aby podjęli konieczne, choć nie zawsze popularne reformy społeczne?

Ta kampania niewiele nam mówi o kandydatach, znacznie więcej o stanie nastrojów społecznych. Wynika z niej, że lubimy polityków, którzy nas chwalą i nie stawiają większych wymagań. Takich „misiów” nie ruszających spraw trudnych, potrafiących „na okrągło” wyjaśnić każdą kwestię, którzy nie pobudzą myślenia żadną ideą. Wchodzimy w trzecie tysiąclecie w stanie duchowego marazmu, czy świadomi wyzwań nowych czasów?

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama