Zaniedbanie

Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (15/2000)

Myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem... Wiadomo, grzeszymy. Z drugiej strony myślą, mową i uczynkiem można też sprawić wiele dobrego — trzeba woli i łaski. A co z zaniedbaniem? Czy można coś dobrego zdziałać przez zaniedbanie? Patrząc na to, co się dzieje w Polsce, myślę — ufając, że myślą nie grzeszę — że można by na przykład czasem zaniedbać ciągłego rozdrapywania własnych ran i bezkompromisowego dowodzenia swojej racji. Nie jest to ani łatwe, ani szczególnie „medialne”. Nie wywołał ożywionej dyskusji akt zaniedbania, którego dokonał przed paroma miesiącami spadkobierca fortuny żywieckich Habsburgów, wyrzekając się roszczeń do słynnego browaru, gdyż swoje ewentualne zwycięstwo widział jako porażkę niepodległego państwa, zmuszonego do płacenia olbrzymich odszkodowań za cudzą kradzież. Bardzo trudne — tak trudne jak chrześcijaństwo w ogóle — jest zaniedbanie szukania zemsty i wyrzeczenie się marzeń o niej. Niedawne przypadki interwencji policyjnych, w których ginęli bandyci, wywołują mimowolny uśmiech na twarzach „porządnych obywateli”, którzy z radością komunikują sobie nawzajem, że nareszcie w telewizji podali jakieś dobre wiadomości. Podobne uczucia budzą wieści o skutecznej samolikwidacji gangsterów. Nie wiem, jak innym katolikom, ale mnie się zdarza obmyślać szczególnie wyrafinowane tortury dla złodziei samochodów i wandali cmentarnych. Nie, oczywiście na dalszą metę jestem za miłosierdziem, prawami człowieka i resocjalizacją, ale... Gdy po zdławieniu węgierskiej rewolucji 1848 r. ministra Schwarzenberga błagano o łaskę dla powstańców, odpowiedział: „Tak, tak, ale najpierw jeszcze troszeczkę (ein bisschen) ich powywieszamy”. Tu Schwarzenberg, takie dobre nazwisko, a tu Wielki Post i trzeba prosić o wybaczenie grzechów. Oj, niełatwo być chrześcijaninem; pocieszam się, że innym też trudno. Taki na przykład p. Korwin-Mikke, enfant terrible albo raczej dziecko-piernik naszej polityki, skrytykował siłę umysłu Ojca Świętego w związku z milenijnym wyznaniem win i prośbą o przebaczenie. No cóż, można się jak p. Mikke znać na brydżu, ale nie mieć zielonego pojęcia o budowaniu mostów.

Pogańska tęsknota do bezlitosnego wymierzenia sprawiedliwości i wybielenia swoich win trwa mimo dwóch tysiącleci głoszenia Dobrej Nowiny. Być może, jeśli nie umiemy od razu zaniedbać pomsty drastycznych krzywd, to przynajmniej udałoby się zaniedbać mówienia o prawdziwych i urojonych nieszczęściach. Nie każdy potrafi nosić ciężary swojego bliźniego, ale może na początek niechby nie dokładał nowych. Polacy są i tak dość znerwicowani, dodawanie do powszechnych kłopotów gorzkiej soli swoich własnych niepowodzeń i ostrego pieprzu pretensji pod adresem wybranych przez większość władz nie ułatwia życia — ułatwić je mogą raczej przykłady, jak sobie dawać radę. Zamiast tego, jak by wynikało z sondaży, większość oczekuje socjaldemokratycznego panaceum. Jak będzie z demokracją — nie wiem, ale czy powszechny „socjal” to rzeczywiście kusząca alternatywa dla spadkobierców tysiącletniej historii?

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama