Mechanizmy protestów

Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (8/2000)

Prasa doniosła, że lotnisko we Frankfurcie nad Menem będzie ponownie rozbudowane. Nie jest to wiadomość, która wywoływałaby w Polsce głośniejsze echo, nie należy do takich, które nie powinny ujść uwagi „Gościa Niedzielnego”, a pozornie nie widać, co wspólnego z dylematami współczesności ma przewidywany na dalekim od polskiej granicy lotnisku wzrost liczby startów i lądowań z 80 do 120 na godzinę. Jednak decyzja powiększenia frankfurckiego lotniska jest wynikiem długotrwałych zmagań i wielu zajść, mających charakter typowy, zdarzających się przy rozmaitych okazjach w różnych miejscach cywilizowanego świata. Także i u nas.

Zacznijmy od łatwości, z jaką organizuje się protesty przeciw czemuś, co ma być zainicjowane, zrobione, tworzone, budowane — przeciw tworzonemu dobru. Łatwo zawołać „nie”, „nie pozwalam”, „nie dopuszczę”, „weto”! Nie trzeba mieć nic do powiedzenia ani do zaoferowania — nie i basta. Dzięki temu można w łatwy sposób zaistnieć publicznie: telewizja pokaże, reporterzy przyjdą na konferencję prasową, opiszą w gazetach. A protestują nie tylko bezpośrednio zainteresowani. W wielu protestach powtarzają się te same twarze, najbardziej aktywni gotowi są jechać na drugi koniec kraju, a zawodowcy od protestowania działają globalnie, jak ci w Seattle czy w Davos.

Protesty zawsze wznosi się w czyimś imieniu. Tyle że zazwyczaj nie pyta się o zdanie najbardziej zainteresowanych. Tak też było (jest?) we Frankfurcie. Protestujący nie pytali okolicznej ludności o zdanie, a przecież to mieszkańcy najmocniej odczuwają skutki wzmożonego ruchu lotniczego. Ale mieszkańcy wiedzą też, że w ich interesie leży konkurencyjność miejscowego lotniska. Skoro nie zbadano, jak odnoszą się do projektu konkretni, zainteresowani ludzie, to reprezentuje się „ludzi w ogóle” albo tych światłych, obudzonych, już uświadomionych, „prawdziwych”. Ci, którzy nie czują się reprezentowani, są wtedy godni politowania, ale powinni posłuchać, przyłączyć się. Protestujący zazwyczaj doskonale wiedzą, co wszyscy (a co najmniej ci „prawdziwi”) powinni.

Charakterystyczne są też hasła, pod jakimi się protestuje. We Frankfurcie „ludzie przeciw lotnisku-molochowi”. Takie metaforyczne hasła to zasłona dymna. Bo dziś nie podejmuje się już żadnych inicjatyw bez uwzględnienia wymogów ochrony środowiska. Alternatywa nie polega przecież na przeciwstawieniu lotniska ludziom, zawsze chodzi o ludzi (a 250 tys. miejsc pracy zależnych od rozbudowy lotniska też ma swoje znaczenie). Takie wzniośle brzmiące przeciwstawienia spotyka się w różnych odmianach, jak chociażby raz po raz przywoływane u nas: „nie rachunek ekonomiczny, lecz człowiek” albo „nie litera prawa, lecz sprawiedliwość”.

Każdemu przysługuje prawo do protestu, a niekiedy protest staje się obowiązkiem. Ale protest — jak każde działanie ludzkie — ma być rozumny, zaś rozumny jest wtedy, gdy przeszkadza złu, a tworzy dobro. Co praktycznie znaczy —kiedy jest poparty argumentami, a protestujący są otwarci na argumenty tych, przeciw którym protestują. W katolickiej nauce społecznej nazywa się to dialogiem. U nas na brak dialogu najbardziej narzekają właśnie ci, którzy sami nie są skłonni do dialogu, a wyspecjalizowali się w mobilizowaniu ludzi do protestowania. Na szczęście doświadczenie uczy, że przyszłość nie jest po ich stronie. Ale szkody potrafią narobić. Warto przeto znać mechanizmy mobilizacji.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama