O suwerenności

Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (3/2000)

Pojęcie suwerenności sięga początków politycznych Europy, czyli czasów Karola Wielkiego, zwanego też „Ojcem Europy”. Władza tego monarchy rozciągała się od granicy duńskiej do Katalonii, od Atlantyku do Adriatyku i po środkowy Dunaj. Ta faktyczna władza znalazła formalne usankcjonowanie dzięki dokonanej przez papieża Leona III koronacji Karola na cesarza (800). Władza cesarska była pomyślana jako władza powszechna, nad całym chrześcijańskim światem.

Faktycznie po śmierci Karola Wielkiego jego państwo zostało podzielone. Jednak przetrwała idea jedności Europy. Sprzyjały jej doświadczenia najazdów IX i X w., które uświadomiły władcom konieczność stworzenia jednolitej organizacji dla wspólnej akcji obronnej. W parze z tym szły cele wewnętrzne, mianowicie utrzymanie pokoju oraz ładu moralnego w stosunkach między narodami. Dla realizacji tych celów tworzono wspólne instytucje — kościelne, wojskowe, finansowe, sądowe, socjalne, naukowe. Kierowały się one „prawem międzynarodowym” zwanym „zwyczajem całej Europy”. Idea jedności prawnej była przedmiotem ciągłej dyskusji. Nie podważała ona udzielności władców, ale wiązała ich prawem. Prawo to tworzono na soborach (siedem soborów średniowiecznych 1123 —1312), pojmowanych jako międzynarodowa reprezentacja chrześcijaństwa zgromadzona pod przewodnictwem papieża. Właśnie wtedy wypracowano pojęcie suwerenności. Było to potrzebne, ponieważ w karolińskim pojęciu władzy imperialnej mieściły się też uprawnienia dotyczące religii i Kościoła. Autorem formuły suwerenności jest papież Innocenty III: suweren to taki, który w sprawach doczesnych nie uznaje wyższego nad sobą. W tej formule akcent spoczywa na „sprawach doczesnych” (chodziło o to, by książęta świeccy nie mieszali się w sprawy duchowe), ale owo „nie uznaje wyższego” stało się klasycznym określeniem suwerenności.

Nie znaczy to, by wedle tej formuły suwerenność dawała prawo do rządzenia samowolnego, nie związanego prawem, bez oglądania się na nikogo i na nic. Oczywistą granicą było prawo Boże. Ale nie tylko. Innocenty III zwraca uwagę, że suwerenność nie może naruszać niczyich praw. Suweren nie uznaje nikogo nad sobą, ale respektuje prawo, do którego tworzenia wespół z innymi suwerenami sam się przyczynia. Co więcej, poddaje się sądowi społeczności międzynarodowej, jak to miało miejsce na soborach średniowiecznych. W średniowieczu władcy odpowiadali za naruszenie prawa Bożego, dzisiejsze trybunały sądzą na podstawie sankcjonowanych przez narody praw człowieka.

Każda, także suwerenna, władza funkcjonuje w ramach pewnego nadrzędnego porządku prawnego. Nawet władcy „absolutni” stawali wobec praw, których nie śmieli naruszać. Tylko tyrani, opierający swą władzę na sile i przemocy, uważali, że nikt „nie ma im nic do gadania”. Pamiętamy to z czasów „dyktatury proletariatu”, gdy ZSRR czuwał, by ani do niego, ani do państw zgarniętych do bloku nikt się nie wtrącał.

Pozwoliłem sobie przypomnieć o tym, bo wciąż rozlegają się alarmistyczne głosy o zagrożeniu naszej suwerenności. Nie sądzę, by stała za nimi chęć nawrotu do czasów, gdy brutalne dławienie opozycji i deptanie praw człowieka osłaniano jako „sprawy wewnętrzne”. Ale też na pewno nie chodzi w tych głosach o suwerenność Polski.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama