Do księży. O ogniu oczyszczającym

Oczyszczenie zaczyna się od domu Bożego. Nie dziwmy się więc, gdy na jaw wychodzą grzechy ludzi Kościoła

Do księży. O ogniu oczyszczającym

Umiłowani! Temu żarowi, który w pośrodku was trwa dla waszego doświadczenia, nie dziwcie się, jakby was spotykało coś niezwykłego, ale cieszcie się, im bardziej jesteście uczestnikami cierpień Chrystusowych... Czas bowiem, aby sąd się rozpoczął od domu Bożego (1 P 4,12—19).

To do nas zostało napisane. Nie dziwmy się, że sąd się zaczyna od domu Bożego; że to z niego Bóg najpierw wymiata wszelkie zgorszenia i towarzyszącą im krzywdę ludzką. Nawet i to nie dziwne, że je wymiata obcymi rękami, skoro sami nie potrafiliśmy tego zrobić. Nawet i to też nie dziwne, że ci obcy ujmują się przede wszystkim właśnie za skrzywdzonymi, stają w obronie ich dobra i tego nas uczą, podczas gdy my przez lata patrzyliśmy na sprawę z punktu widzenia instytucji i jej dobra; i dziś niejeden, kto poprzednio działał szczerze „dla dobra Kościoła”, czuje się niezrozumiany i skrzywdzony. Tamci obcy w tej sprawie wykazują lepszą intuicję niż my: Bóg także bardziej dba o dusze, i to zwłaszcza dusze „maluczkich”, niż o nasze układy, które przywykliśmy nazywać „Kościołem”. Prawdziwy Kościół jest tam, gdzie Bóg prowadzi swoją akcję oczyszczenia, i gdzie my to oczyszczenie pokornie przyjmujemy. Dlatego Franciszek prosi o pomoc świecki wymiar prawa.

Nie ma też po co zastanawiać się, jak się odbędzie kiedyś tam w przyszłości sąd nad tymi spoza Kościoła. Skoro św. Piotr w swoim liście nie rozwija tego tematu, możemy go pominąć i my. Ważniejsze jest, żebyśmy rozpoznali właśnie działanie Boże, i to nie tyle „dłoń karzącą”, ile właśnie oczyszczenie, szansę, jedną taką na tysiąclecie okazję. Ani nie ma po co traktować całej sprawy jako jednego wielkiego ataku wrogich, bezbożnych sił: wrogie bezbożne siły atakowały zawsze, ale nie wyrządziłyby żadnej realnej szkody samym atakiem z zewnątrz, choćby najbardziej krzykliwym. Niewyobrażalnie więcej szkody robią te wrogie siły, które po cichu pracują wewnątrz i zdołały już wpuścić tyle zła, że musiało w końcu dojść do erupcji wrzodu.

Oczywiście powstaje natychmiast problem podziału między nami: podziału na jakoś winnych i na tych, którzy się niczym do tego pożaru nie przyczynili sami, i teraz uważają, że cierpią niewinnie. Bo przecież głupio im się nieraz nawet na ulicy pokazać, na przykład kiedy właśnie widzowie wychodzą z kina po seansie któregoś z kasowych ostatnio filmów, a my wiemy, że nie moglibyśmy krzyczeć „To wszystko nieprawda”. Moglibyśmy, owszem, krzyczeć, że to tylko część prawdy i że reżyser dokonał wyboru, pokazując wszystko, co ciemne, a pomijając, co jasne. Moglibyśmy, owszem, tak się bronić i na rozum biorąc, mielibyśmy nawet rację. Ale kto by nas chciał słuchać? Zbyt wielkim szokiem było dla ludzi odkrycie aż takiej słabości u rzekomych świętych, i teraz przez jakiś czas emocja będzie w nich górować nad myśleniem. To trzeba przyjąć jako nieuchronne i zrozumiałe.

Jasne, że to nie dotyczy stu procent świeckiej populacji. Oprócz wielkiego gniewu mamy nadal do czynienia z wielką życzliwością, no i z mnóstwem postaw pośrednich. Ale w kontaktach z ludźmi, zwłaszcza przypadkowo spotkanymi, nigdy nie wiadomo, na kogo się trafi; i trzeba taktu i spokoju, żeby nie wywołać awantury. Przypominają się słowa z księgi Liczb: Gdyby jej ojciec plunął w twarz, czyż nie musiałaby się przez siedem dni wstydzić? (Lb 12,14). Nasze siedem dni może potrwać nawet i siedem lat. Ale skoro już nam tak napluto, czy nie ma możliwości wykorzystać to jakoś dla chwały Bożej i dla naszego i naszych bliźnich zbawienia? Musi jakaś taka szansa być; inaczej Bóg użyłby innego środka.

Najprostszą drogę mają w tej chwili właściwie winowajcy: drogę nawrócenia. Wielu już nią idzie; są oczywiście i tacy, którzy nadal: albo, będąc jeszcze nie wykryci, mają nadzieję, że się jakoś wykręcą; albo, już wykryci, usiłują się mimo to usprawiedliwić i wyślizgnąć. Najgorzej oczywiście mają ci, których oskarżono niesłusznie, i teraz udowodnij, żeś nie wielbłąd! Znam taką sprawę, dotyczy zakonnicy nauczycielki, którą jakaś uczennica pozwała do sądu o niewłaściwe dotknięcie. W tej sprawie na szczęście rozstrzygnął monitoring klasowy; po czym sama uczennica ostatecznie przyznała na rozprawie, że rzuciła to oskarżenie ze złości, i dlatego, że akurat zaczęła się taka akcja przeciw duchownym. Ale chyba nie często bywa, że skończy się na samym tylko szarpaniu czyjejś opinii i nerwów. Zresztą wszyscy: winowajcy nawróceni czy winowajcy uparci, niesłusznie oskarżeni czy nie oskarżeni i niewinni, wszyscy mamy teraz przed sobą jedną drogę: przyjąć ten udział cierpienia, który na każdego z nas przypada — i przyjąć błogosławieństwo związane z cierpieniem. Z wszelkim cierpieniem; bo i takie, na które się zasłużyło, człowiek nawrócony może ofiarować na chwałę Bożą. I wielka wtedy jest z niego radość w Królestwie niebieskim. A Święty Piotr szczególnie pociesza cierpiących niewinnie: nazywa to błogosławieństwem, zgodnie z nauką samego Pana. I dodaje, że przede wszystkim cierpiący powinni dbać o to, żeby nadal czynić dobrze.

W opowieściach Ojców Pustyni jest historia dwóch braci, którzy jednocześnie zostali skazani na całoroczną pokutę, zamknięci w celach, o chlebie i wodzie. I po roku jeden wyszedł osłabiony i drżący, a drugi zdrowy i uśmiechnięty. Okazało się, że ten pierwszy myślał przez cały rok o swojej winie i o straszliwym sądzie; a ten drugi o miłosierdziu Bożym. Wszyscy teraz jesteśmy po trosze na takiej pokucie; a jacy z niej wyjdziemy, to będzie zależało od tego, jaka myśl w nas przez ten czas góruje. Trudno mieć żal do ludzi zszokowanych, że przesadzają i że pchają winnych i niewinnych do jednego worka: czy i nam się nie zdarzało postępować podobnie? Kto mieczem wojuje, od miecza ginie: tak samo, kto wojuje potępianiem. Ale jeśli chcemy zachować myśl o miłosierdziu Bożym nieskażoną, musimy to miłosierdzie mieć także dla naszych oskarżycieli. Napisano przecież: Miłosierdzie Pana nad wszelkim stworzeniem (Syr 18,13). A już zwłaszcza nie wolno nam używać, nigdy i w żadnych okolicznościach, słów obelżywych: ani to chrześcijańskie, ani kulturalne, ani też (jak już nieraz widzieliśmy) skuteczne. Chyba jeszcze żaden winowajca z powodu obelgi nie zaczął rachunku sumienia; właśnie tym bardziej zaczyna się stawiać, bo wie, że i tamtej stronie coś można zarzucić.

Fragment książki „Po śladach Niewidzialnego”

Siostra Małgorzata Borkowska OSB urodziła się w 1939 r. Studiowała polonistykę i filozofię na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu oraz teologię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Od 1964 jest benedyktynką w Żarnowcu. Autorka wielu prac historycznych, m.in. „Życie codzienne polskich klasztorów żeńskich w XVII i XVIII wieku”, „Czarna owca”, „Sześć prawd wiary oraz ich skutki”, „Oślica Balaama”, „Ryk Oślicy”, „Twarze Ojców Pustyni”, tłumaczka m.in. ojców monastycznych, felietonistka.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama