Myślę, że nie trzeba od razu życia oddawać, żeby Bóg spojrzał na nas przychylnym okiem...

Odpowiedzi na pytania o życiu i śmierci daje wiara, nie nauki - rozmowa z o. Leonem Knabitem OSB

Myślę, że nie trzeba od razu życia oddawać, żeby Bóg spojrzał na nas przychylnym okiem...

Łukasz Wojtusik: Skąd wzięła się śmierć?

Leon Knabit OSB: Przez zawiść diabła.

To odpowiedź biblijna.

Człowiek był nieśmiertelny i stracił ten przywilej. Jest szansa, że jeszcze go odzyska. Mamy przecież żyć wiecznie! Bunt przeciwko Panu Bogu spowodował, że człowiek stracił to, co Bóg chciał mu dać, zrezygnował z pierwotnej nieśmiertelności. Wolna wola człowieka zatriumfowała, choć użyliśmy jej niezbyt roztropnie. Skutek? Straciliśmy bardzo ważny kapitał na przyszłość i dopiero Jezus Chrystus musi to odzyskiwać.

Wyszliśmy ze świata idealnego.

Rajskiego! Mieliśmy rozum, panowaliśmy nad zwierzętami i, co najważniejsze, mieliśmy bezpośredni kontakt z Bogiem. Ale w sprawę wmieszał się szatan.

Może uznał, że inaczej byłoby nudno.

I tu kolejna tajemnica: skąd ten szatan? Bez rogów, prawie równy Bogu, wspaniały duch, skąd w takim typie pojawiła się nutka sprzeciwu wobec Boga?

Może grzech istniał od początku świata.

Oczywiście, były takie koncepcje dualistycznego podejścia, opozycji i współistnienia dobra i zła od samego początku. Ale z tego, co wiem, współcześnie dominuje przekonanie, że to złamanie reguł, pierwsze nieposłuszeństwo, niepohamowana ciekawość była pierwszym impulsem do powstania zła, a za nimi szła śmierć.

Jest szansa, że dobro zwycięży?

Szansa? To pewne.

Ale czy nie naiwne?

Dla wierzących to pewnik. Choć codzienność wygląda zupełnie inaczej. Bóg Ojciec zesłał Syna swojego dla zbawienia dusz! Wierzymy w nieśmiertelność duszy, obietnicę wieczności. Poza tym obietnica życia po śmierci i rozliczenia z ziemskich grzechów trochę nas hamuje. Generalnie możemy wyróżnić dwie podstawowe postawy: egoistyczną i altruistyczną. Możemy skupić się na tym, co najlepsze, najpiękniejsze, na gromadzeniu, rozmnażaniu, wydawaniu, przecież i tak nic z nas i po nas nie zostanie. O wiele ciekawsze jest podejście altruistyczne, w które wpisana jest potrzeba zostawienia czegoś po sobie. Życie się nie powtórzy, dlatego muszę dokonywać odpowiedzialnych wyborów, z których rozliczy mnie drugi człowiek albo społeczność, w której funkcjonuję, lub — w wersji patetycznej — historia. A my tymczasem wierzymy, że człowiek staje w końcu przed Bogiem, zdaje rachunek dobra i zła. Gdzie tu różnica w podejściu do problemu? W kryteriach oceny naszego życia. My nie jesteśmy w stanie poznać wnętrza drugiego człowieka, a Bóg widzi, zna prawdę i wie, kto jest godzien nagrody.

Dlatego chrześcijanin powinien czekać na nią? Z rozmów z ojcem wyłania mi się obraz chrześcijanina, który nie myśli o śmierci, tylko czeka na to, co wydarzy się po niej, pyta, ponieważ chciałby wiedzieć, w co się pakuje, ale nie otrzymuje żadnej konkretnej odpowiedzi.

Odpowiedzi daje wiara, nauka w tej kwestii milczy. Myślę, że jesteśmy w sytuacji podobnej do ateistów. Niektórzy kwestionują przecież założenie o życiu po śmierci tylko dlatego, że nie ma dowodów na to, że nie ma życia po śmierci (uśmiech). A objawienia? Mówią, że to złuda, że świadkowie z Fatimy są pomyleni. Paradoksalnie, właśnie dzięki świadectwom z tych miejsc ludzie się nawracają. Wiara może podciąć korzenie pewności osób niewierzących. Mam wrażenie, że Pan Bóg znajdzie sposób, by zbawić każdego, wystarczy tylko słuchać sumienia.

Od dłuższego czasu rozmawiamy o śmierci, w religii chrześcijańskiej nierozerwalnie powiązanej ze zmartwychwstaniem.

To oczywista oczywistość.

Mam wrażenie, że żeby uwiarygodnić zmartwychwstanie, ewangeliści bardzo dokładnie opisują agonię Chrystusa, Jego konanie.

Pewnie. Jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, (...) próżna jest nasza wiara. Zresztą motyw zmartwychwstania obecny był w wielu innych wierzeniach. Ozyrys, bóg śmierci i jednocześnie odrodzonego życia. Horus, który był słońcem zasypiającym wieczorem i zmartwychwstającym rano. Motyw przekroczenia czegoś, przemiany, dalszego ciągu życia pod inną postacią występuje w wielu systemach religijnych, różne są jedynie formy przedstawienia i interpretacje. Nam z kolei objawione zostało w księgach, że Bóg stworzył człowieka do nieśmiertelności, pierwszy człowiek tę nieśmiertelność stracił i musiał pojawić się Jezus Chrystus, który mówi: Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie.

A jeśli nie uwierzę?

To zobaczymy, czy się spotkamy na drugim brzegu (uśmiech).

Ci, którzy zobaczyli Zmartwychwstałego, musieli wierzyć?

To bardzo ciekawe zagadnienie. Jeszcze idąc na górę Wniebowstąpienia, nie dowierzali. Myślę, że to, co się wydarzyło, zupełnie przekraczało ich sposób pojmowania świata. Jezus objawia się uczniom i jeszcze by uwiarygodnić rzecz niewiarygodną, namawia ich, by Go dotknęli, chce towarzyszyć im przy posiłku. Chwilę później znika. Normalny człowiek mógłby sfiksować!

Ale jednocześnie ci, którzy widzieli Jezusa Chrystusa zmartwychwstałego, są najważniejszymi świadkami.

Formalnie uwiarygodniają podstawy naszej wiary. Najciekawsze w tym kontekście jest nawrócenie świętego Pawła Apostoła. W drodze do Damaszku dzieją się rzeczy dziwne. Dochodzi do spotkania Szawła ze zmartwychwstałym Jezusem. Oczywiście są ludzie, którzy twierdzą, że spadł z konia, że jego przemiana to skutek epilepsji, dla mnie to absurd. Symbolem zmiany jest nowe imię Szawła. Już jako Paweł pisze listy, stwarza całą teologię chrześcijaństwa. Ginie za wiarę, staje się taki, jak ci, z którymi przez wiele lat jako Szaweł walczył. Z racjonalnego punktu widzenia tę przemianę trudno pojąć. Łatwiej przyjąć jej symboliczny wymiar, kiedy wierzymy. W historii Apostoła Narodów zawarte jest także ważne świadectwo zmartwychwstania.

Wróćmy do symbolicznego wymiaru męki Chrystusa na krzyżu, do której zmierzają wszystkie wydarzenia Nowego Testamentu.

Ewangeliści oszczędnie opisują, co się działo podczas drogi krzyżowej. Nie epatują okrucieństwem. Dziś relacja taka mogłaby być, podobnie jak Pasja Gibsona, krwawa i bardzo dosłowna. Jeden z żołnierzy ciągnął Jezusa za rękę, drugi trzymał mocno, po chwili usiadł na Jego klatce piersiowej, zadając konającemu mężczyźnie niewyobrażalny ból. Twarz Jezusa pokryta krwią i piaskiem zdawała się mówić, że już dość, a to był dopiero początek prawdziwej męki — i tak dalej, i tak dalej.

Ewangeliści wykazali się dyskrecją?

Dyskrecja sprawdza się w przypadku opisywania śmierci, mam wrażenie, że ważna jest także w czasie Eucharystii. Ukrzyżowania były wydarzeniami publicznymi, często towarzyszyły im tłumy gapiów. W przypadku Eucharystii też mamy wspólnotę. Pierwszy raz dzielono się chlebem i winem, Ciałem i Krwią. Symboliczny, dyskretny wymiar przemiany — o to również chodzi w religii. Dyskretny, ale na oczach wszystkich, którzy chcą widzieć. Mamy więc znaki, które jednak powinny nam przekazywać jakąś treść, odnosić się do rzeczywistości.

Jak do rzeczywistości miały się słynne hagiografie, losy świętych z klasycznym, szkolnym przykładem na czele, czyli z historią świętego Aleksego?

Teksty hagiograficzne spełniały ściśle określoną rolę literacką i społeczną. Miały być opisem żywota osoby uznanej za świętą i jednocześnie realizować bardzo konkretny cel — pokazywać, że człowiek jest w stanie wyrzec się dla Boga prawie wszystkiego. Że dopiero nie mając niczego, można być blisko. Każdy porządny tekst hagiograficzny zawiera powtarzające się elementy, nieco wyolbrzymia wagę albo charakter niektórych wydarzeń. No i aura cudowności po śmierci! Nie mogło jej zabraknąć, wynikała z ogromnej potrzeby udowodnienia zasadności wyniesienia danej osoby na ołtarze. Hagiografie traktujemy z dystansem jak legendy z dawnych czasów. Ale w każdej legendzie jest element prawdy. Nie ma dymu bez ognia, musi coś się tlić, żeby dymek leciał.

We mnie tli się nadzieja, że poruszymy jeszcze jeden z aspektów związanych ze śmiercią, a dotyczący średniowiecza. W starożytności mieliśmy często kult świętych miejsc, od średniowiecza rozpoczyna się w Kościele katolickim kult relikwii.

Nie zgodzę się — kult męczenników znali już pierwsi chrześcijanie, na ich grobach odprawiano Msze święte.

Chcąc nie chcąc, wracamy do miejsc i przedmiotów religijnego kultu.

Miejsc było wiele, choć konkretna symboliczna dla religii przestrzeń zwana świętą niewiele znaczy bez człowieka. Święty gaj albo święta rzeka, a nieopodal krowa się pasie. I tu rodzi się pytanie, czy i krowa nie uszczknęła sobie odrobiny tej świętości (śmiech). Ewangelizacja za czasów pierwszych chrześcijan była nierozerwalnie związana z niszczeniem takich miejsc. Z kolei relikwie spełniały role symbolu. Miały przypominać o śmierci, a ludziom dawać nadzieję na lepsze życie. W Kościele katolickim wierzymy, że z relikwii świętych płynie łaska, obdarzone są szczególna mocą, czasami za ich sprawą stajemy się świadkami niewytłumaczalnych wydarzeń.

Odłóżmy relikwie na bok, ponieważ interesuje mnie kwestia o wiele poważniejsza — czy można śmiercią poniesioną w ofierze odkupić złe życie.

O jaką ofiarę chodzi?

Na przykład oddanie za kogoś życia.

Myślę, że nie trzeba od razu życia oddawać, żeby Bóg spojrzał na nas przychylnym okiem. Szczery akt żalu doskonałego powinien w zupełności wystarczyć, zapewniając nam okupienie win. Zapominamy, że chrześcijanin przede wszystkim powinien szukać relacji z Panem Bogiem; dla jednych to trudne, dla innych banalne, próbować warto. Nie ma konieczności oddawania życia. Choć z drugiej strony Chrystus oddał za nas życie, ojciec Maksymilian Kolbe w obozie koncentracyjnym oddał życie za innego człowieka. Przykłady można by mnożyć, mnie zawsze zastanawia fakt, że o wielu historiach prawdziwego męstwa i poświęcenia nie wiemy. Prawdziwa odwaga lubi anonimowość.

Zostańmy na chwilę przy wielkich postaciach Kościoła. Teresa z Avila napisała: „Umieram, bo nie umieram”.

Zgoda, ale najpierw trzeba umierać w sobie. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa. Teresa z Avila zdaje się mówić: „Moje ziemskie życie jest spełnione”. Śmierć ma tu zresztą inne znaczenie, chodzi o pozbywanie się tego, co jest dla nas balastem, obciążeniem. Lękamy się, boimy, ale kto nie ryzykuje, ten później nie ma satysfakcji. Czasami umieramy dla wielu rzeczy, wypowiadając słowo „Nie”. Wódka? Nie, ja dla niej jestem już nieboszczykiem. Przygodny seks? Nie, dziękuję. Zabijam coś, co może uśmiercić moje relacje z najbliższymi.

Trudne doświadczenia dają więcej satysfakcji. Ja umieram wszystkiemu, co nie służy mi do zbawienia. Mogę nie istnieć dla tego, co ludzie nazywają „prawdziwym życiem”. Moje jest nieprawdziwe, bo klasztorne?

„Memento mori” — pamiętaj, że umrzesz. Pamiętajmy, że śmierć kiedyś przyjdzie i używajmy, ile się da?

Tylko potem się nie zdziw, gdy przyjdzie ci zdać rachunek z dobrych i złych spraw, które w życiu zrobiłeś.

Próbuje mnie ojciec przekonać do nonkonformistycznego sposobu życia. A co z chwilą, używaj dnia! Potem sobie powiesz — pora umierać.

I wtedy zabraknie księdza do ostatniej spowiedzi! (śmiech) Używaj dnia, ale kochaj, żebyś nie musiał potem wyznawać: kochałem siebie i przemijające rzeczy.

Co ojciec sądzi o satanistach? U nich także istnieje swego rodzaju kult, fascynacja śmiercią.

Zabijają siebie i tym zabijają innych. Satanizm stoi w opozycji do moich przekonań, niszczy wiarę. Poczucie wewnętrznego rozbicia po tym, gdy zrobimy coś złego, wiąże się z działaniem zła. Jesteś rozbity, ponieważ rozbiłeś w sobie na moment obraz Boga. Pękło lustro, w którym mogłeś się przeglądać. Wiara, na szczęście, pomaga je skleić.

Satanizm należy traktować poważnie?

Ludzie ulegają różnym modom. Kolczyk w pępku, krok spodni w kolanach, majtki wystające nad paskiem. Jeśli nosząca się tak osoba jest szczupła, to pół biedy. W innym wypadku robi się niesmacznie. Przyglądanie się kobietom ubranym w ten sposób na ulicy utwierdza mnie w przekonaniu, że dobrze zrobiłem — dziękuję bardzo, wolę celibat. Wracając jednak do satanistów, myślę, że z nimi jest podobnie — to moda, która przeminie, wróci, by po kilku sezonach znów odejść w zapomnienie. Przyglądajmy się zjawiskom społeczno-kulturowym, ale zachowujmy jednak zdrowy dystans do świata.

Ojciec ma dystans do świata?

Zdrowy dystans. Po wskrzeszeniu Łazarza część ludzi padła na kolana, inni jednak pomyśleli pewnie: „Cwaniak z tego Jezusa”. I chętnie pozbyliby się cudotwórcy i Łazarza. Co z tego wynika? Świata nie zmienię, ale mogę mu się bacznie przyglądać. Różnimy się, nie tylko w wierze, inaczej nazywamy świat, ale właśnie dlatego warto się temu przyglądać. Byleby sobie z tego powodu żył nie wypruwać! (śmiech).

Na dzisiaj kończymy; wiem, że ojciec się spieszy.

Ja się nie spieszę, póki siedzę (uśmiech).

W teatrze greckim nie pokazywano śmierci, przez wieki była ona tematem tabu. A dziś żyjemy w teatrze śmierci?

Epatuje się nią, gra w mediach. Bardzo bolesnym, ale dobrym przykładem są nagrania wojowników islamskich z różnych organizacji publikowane w Internecie. To bardzo dobrej jakości produkcje filmowe, w których głównym elementem jest, często dokonana w bestialski sposób, egzekucja. Wideo z krwawej rzezi między innymi na chrześcijanach ląduje w Internecie, gdzie w ciągu kilku chwil ta śmierć urasta do rangi publicznej egzekucji. To prawie to samo, co w średniowieczu, tylko zasięg o wiele większy. Często w tych produkcjach widzimy nie tylko śmierć. Autorzy chcą nas postraszyć, publikując również zdjęcia torturowanych więźniów. Epatujemy śmiercią, dając relację wideo z tego, jak ktoś umiera, pokazując śmierć na żywo w dokumencie telewizyjnym. Zwolennicy takich praktyk chcą w ten sposób nakłonić nas do publicznej dyskusji, ale ja nie chcę tego oglądać, nie zamierzam wdawać się w polemikę, ponieważ śmierć jest czymś bardzo intymnym. To spotkanie Boga z człowiekiem. Przecież widownia w takich sytuacjach i tak musi obejść się smakiem.

Czego nie należy pokazywać w mediach?

Śmierci, umierania, zabijania.

Podczas II wojny światowej dokumentaliści angielscy stanęli przed etycznym dylematem: czy pokazywać w zbliżeniu ciała zmarłych w obozach koncentracyjnych?

Materiały filmowe pełniły w tamtym wypadku zupełnie inną funkcję, chodziło zapewne o dokumentację zbrodni hitlerowskich. Współcześnie często śmierć pokazywana jest w mediach z pobudek finansowych. Ja pierwszy w swojej stacji pokażę śmierć naprawdę, zapowiem materiał w Internecie, wszyscy będą chcieli zobaczyć, choćby z ciekawości, co się wydarzy, sprawdzą, czy nie blefowałem, i ja zgarnę kasę za reklamy. Czwarta władza powinna być świadoma, że ma brudne ręce, jeśli epatuje śmiercią, by zarobić. To jest po prostu nieuczciwe.

Dlaczego ludzie chcą kupować śmierć? Dlaczego kupują tabloid, który na pierwszej stronie pokazuje zdjęcia ciała zmarłej, kilkuletniej dziewczynki? Dlaczego tak bardzo chcemy uczestniczyć w spektaklu śmierci?

To pytanie zadajemy sobie od wieków. Zmieniły się tylko technologie i skala rozpowszechniania tego typu materiałów. Dawniej gawiedź wyła z rozkoszy, gdy torreador zabijał byka, ale część widzów z nadzieją czekała na wypadek przy pracy, na porażkę torreadora.

W „Pasji” Mela Gibsona jest scena, w której żołnierze rzymscy katują Chrystusa; widać, że sprawia im to przyjemność.

Na filmach z egzekucji chrześcijan przez fanatyków z tak zwanego Państwa Islamskiego także widać pewien rodzaj satysfakcji z zadawania cierpienia. Ludzie cieszą się zabijaniem, niszczą w imię Allaha; Bóg kazał im zrobić coś, co napełnia ich dumą. Oprawcy z Auschwitz też kierowali się w swoim działaniu poczuciem sadystycznej przyjemności z zadawania bólu. Co ciekawe, w fabryce śmierci, którą zarządzali, próbowali jednocześnie prowadzić normalne życie. Mieli tam swoje rodziny, chodzili na spacery, bawili się ze zwierzętami domowymi, organizowali potańcówki, koncerty. Nie potrafię tego wytłumaczyć.

W 2004 r. jeden z tabloidów opublikował zdjęcia ciała Waldemara Milewicza, korespondenta wojennego TVP, który zginął podczas pracy w Iraku. Fotografie wywołały ogromne poruszenie w środowisku dziennikarzy, stały się pretekstem do bardzo poważnej dyskusji o granicach tego, co nam, dziennikarzom, wolno.

Warto zwrócić uwagę na zmianę we wrażliwości odbiorców i nadawców w mediach publicznych i komercyjnych w Polsce po 1989 r. Z innej kultury wyrośliśmy, w innej wychowujemy swoje dzieci. Mam wrażenie, że przez narodziny Internetu straciliśmy kontrolę nad mediami. Pluralizm jest wartością komunikacji w sieci, ale jednocześnie samoregulacja, autocenzura użytkowników Internetu jest utopią. Dzisiejsza młodzież zabija postacie w grach komputerowych, uśmierca swoich oponentów na portalach społecznościowych, publikując kompromitujące ich materiały. Cały czas próbujemy przekraczać granicę, sprawdzamy, czy ktoś nas ukarze, jeśli skopiemy staruszkę na ulicy. Przemoc stała się medialna. Chcemy walczyć z mową nienawiści, ale brakuje nam narzędzi, ponieważ Internet jest szybszy. Chcesz zobaczyć, jak zrobić w domu narkotyk, jak wygląda seks? Proszę bardzo! Wstukujesz hasło w wyszukiwarkę i po chwili masz co najmniej kilka odpowiedzi. Nie tylko tam przesuwa się granica, w głupich gazetach znajdujemy historie w stylu „chciałam zobaczyć, jak to będzie”. Stąd już tylko krok do artykułu: Chciałem zobaczyć, jak to jest zabić człowieka? Zresztą i takie historie w ostatnim czasie w Polsce już przerobiliśmy.

Co zrobić z tą przesuwającą się granicą, z przyzwoleniem na pokazywanie śmierci w mediach?

Nie wiem. Przede wszystkim chciałoby się powiedzieć: „Ciszej nad tą trumną”. Warto zmieniać przestrzeń, na którą mamy wpływ, dlatego zacznijmy od własnego podwórka. Zachowajmy większą ostrożność przy śmierci bliskiego. Dajmy sobie prawo do ciszy. O nieobecnych tuż po ich śmierci starajmy się nie mówić źle, lepiej pomilczeć. Skupmy się na relacjach, niekoniecznie tych w telewizji.

Ale pogrzeb też stał się wielkim „show”. Uczestniczymy w ceremoniach pogrzebowych ikon popkultury, gwiazd, autorytetów. Długa jest lista pogrzebowych ceremonii, którym przyglądał się cały świat: księżna Diana, Michael Jackson, Jan Paweł II.

Czułem, że Jan Paweł II znajdzie się w tym zacnym gronie (śmiech). Powiedzmy szczerze, ceremonia pogrzebowa połączona z Mszą św. po śmierci papieża była wielkim wydarzeniem, które zgromadziło przy telewizorach wierzących i niewierzących. Ponoć relację z tego wydarzenia oglądali ludzie z blisko dwustu krajów na świecie. Kto by pomyślał, że uroczystość religijna będzie cieszyła się takim powodzeniem! To był pewnego rodzaju cud.

Wpisujący się jednak w konwencję medialnego spektaklu.

Proszę wybaczyć, ale śmierć i pogrzeb Jana Pawła II nie miały nic ze spektakularności tego gatunku. Było wielkie theatrum, piękna oprawa, elementy reżyserii w sposobie relacjonowania wydarzeń na Placu św. Piotra w Watykanie. Sama liturgia jest przecież formą przedstawienia, w dobrym tego słowa znaczeniu. Ale nikt tu nie rzucał się na trumnę, nie było protestujących grup, żarcików i anegdot z życia. Dominowały zaduma, liturgia, smutek i cisza.

Jednak przed Mszą świętą media anonsowały listę kardynałów przybyłych do Watykanu na uroczystości pogrzebowe, zapowiadały przedstawicieli państw, którzy przyjechali do Rzymu, by oddać zmarłemu hołd. To również elementy medialnego „show”.

Tak działają media, która muszą czymś żywić swoją publikę nie tylko w czasie wydarzenia, ale również wypełnić czas przed i po nim.

Jest tu jakaś granica, której nie można przekroczyć? Żeby medialnie też „ciszej nad trumną” było?

Jak ją wyznaczyć? Ograniczyć czas transmisji, liczbę faktów, gości wspominających zmarłego? Zmienić ton wypowiedzi na bardziej wysublimowany? Przypominam, że korzystamy z dobrodziejstwa wolnych mediów, nie może być mowy o żadnych odgórnych ograniczeniach. Można po prostu niektóre rzeczy pokazać w stonowany sposób.

Przyszło nam żyć w ciężkich czasach; gdzie ucho nie przyłożysz, tam zagadnienie okazuje się być bardziej skomplikowane, niż wydawało się na początku.

Trudnych? A kiedy były łatwe? (śmiech).

Fragment książki „Dusza z ciała wyleciała. Rozmowy o śmierci i nie tylko

Leon Knabit OSB — ur. 26 grudnia 1929 roku w Bielsku Podlaskim, benedyktyn, w latach 2001-2002 przeor opactwa w Tyńcu, publicysta i autor książek. Jego blog został nagrodzony statuetką Blog Roku 2011 w kategorii „Profesjonalne”. W 2009 r. został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Łukasz Wojtusik — dziennikarz od lat związany z radiem TOKFM. Szef krakowskiej redakcji Grupy Radiowej Agory. Autor audycji KRAKOWSKIE PRZEDMIEŚCIE na antenie radia TOKFM, współzałożyciel radiowego klubu książki POCZYTALNI. Autor wielu rozmów z ludźmi kultury i sztuki. Współpracuje między innymi z Uniwersytetem Dzieci, Akademią Solidarności oraz magazynem New Eastern Europe. W 2013 roku laureat nagrody Dziennikarzy Małopolski dla najlepszego dziennikarza kulturalnego. Doktorant Wydziału Zarządzania i Komunikacji Społecznej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Mąż i ojciec.  Zbiera ikony, czyta książki; gdy jest za głośno, jedzie do Tyńca.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama