Zawartość człowieka w człowieku Jezusie

Prawda o człowieczeństwie Chrystusa musi być traktowana poważnie, jeśli nie chcemy uczynić z Chrystusa "pobożnej bajki teologicznej"

Zawartość człowieka w człowieku Jezusie

Jacek Malczewski, „Chrystus przed Piłatem”,
źródło: Wikimedia Commons

Jeden z bohaterów komedii Barei badał ilość cukru w cukrze. Mniej śmieszne są poszukiwania zawartości człowieka w stuprocentowym człowieczeństwie Jezusa.

Musiał kiedyś pojawić się na ustach dziecka pierwszy uśmiech, żeby poczucie humoru mogło potem towarzyszyć dorosłemu już do końca życia. Chciałoby się rzec „dziewicze” doświadczenia seksualne pozostawiają poważny ślad na późniejszym pożyciu, czemu nadano nazwę: „prawo pierwszych połączeń” (terminy naukowe sprawić mają wrażenie panowania nad tym, nad czym człowiek nie panuje). I tak jest ze wszystkim, co wydarza się człowiekowi „potem”, że „przedtem” musiało przytrafić się po raz pierwszy. A im powszechniej ma później dawać o sobie znać, tym wcześniej się pewnie przydarzą pierwociny tegoż.

Można by sformułować „prawo pierwszego zerwania” z Objawieniem, które właśnie dlatego nie stanowi wyjątku w historii chrześcijaństwa, że regułą jawi się podejmowanie prób zapanowania nad tajemnicą zamiast poddania się jej (dać się zawładnąć — oto prawo radzenia sobie z misteriami wiary). Pojawiające się herezje zwalczone raz na zawsze ostateczną formułą dogmatyczną — „wskrzeszane” będą w coraz to nowej postaci; pojawiwszy się nie przypadkiem, nie przypadkiem stają się regułą. Jak w pierwszeństwie herezji przed dogmatycznym sformułowaniem ortodoksji można dopatrywać się „twardego karku” niełatwo skłaniającego się przed pokorą Boga stającego się człowiekiem, tak w pierwszej herezji chrystologicznej trzeba by podejrzewać stale powracający trend: zgorszenie człowieczeństwem Boga.

Oczywiście jeśli herezja doketyzmu, bo do niej tu piję, kwestionowała człowieczeństwo Jezusa Chrystusa — jej wyznawcy mówili o pozornym ciele Jezusa — to dzisiejsi heretycy, pozornie tylko ortodoksyjni, ulegają temu samemu zgorszeniu Bogiem nazbyt spoufalającym się z człowiekiem, by ten miał się przed takim Bogiem, który stał się rzeczywistym człowiekiem, nie bronić. W związku z tym ustami powtarzając co niedziela Credo, sercem swym są daleko od wyznawanej wiary w to, że Ten współistotny Ojcu — parę zdań wcześniej zawisło w uroczystej atmosferze to określenie — stał się dzięki Matce Bożej również współistotny ludziom, na co zwracał uwagę Leon Wielki. Te dwie współistotności są równie istotne w Bosko-ludzkiej historii zbawienia. Kolejne herezje to te same wilki, tylko w owczej skórze. Brak rozumnej duszy u Chrystusa (apolinaryzm), kropla człowieczeństwa rozpuszczająca się w oceanie Boskości (monofizytyzm) czy Jezus pozbawiony ludzkiej woli (monoteletyzm) lub działania (monoenergizm) to łagodniejsze odsłony tego samego niebezpiecznego doketyzmu uznającego w Chrystusie jedynie „pozór” człowieczeństwa, czyli, innymi słowy, Boga mającego w gruncie rzeczy za pozoranta.

Warto przy tej okazji zaakcentować Bosko-ludzki paradoks: jedynie ten, kto przyjmuje pełne człowieczeństwo Boga, może przyjąć w pełni Jego Bóstwo; kto nie pozwala Synowi Bożemu stać się Synem Człowieczym, ten nie wyznaje Boga, lecz bożka, Bóg bowiem, który stał się człowiekiem, nie może już być rozpatrywany jako Bóg „sam w sobie”. Autor natchniony widzi Go jako „Boga z ludźmi” (por. Ap 21,3), a teolog dogmatyk proponuje określenie „absolutnie zespolonej na zawsze diady” (ks. Czesław Bartnik); niech i tak będzie — panowania nad tajemnicą określenie to nie umożliwi, ale może komuś ułatwi poddanie się jej. A nie jest łatwo przyjąć Dobrą Nowinę o uczłowieczonym Bogu; „demaskatorowi dogmatów — pisał G.K. Chesterton — nie chodzi wcale o to, że dogmaty są złe, ale raczej o to, że są za dobre, żeby mogły być prawdziwe”.

Kościół uczy, jak postępować z heretykami — jeśli tylko mamy „uczy do uczenia się”. Gdy pojawia się rzeczywista herezja, nie zna Kościół litości; miłosierny jest jednak dla „pozoru ortodoksji”. Tylko ktoś, kto ma oczy, a nie widzi, może widzieć w tym niekonsekwencję; dzieci mądrości przyznają mądrość Kościołowi. Mądrej głowie dość dwie słowie, zatem wyjaśnijmy „o co kaman” w dwóch „przykazaniach postępowania z heterodoksją”. Pierwsze publiczne: prawda Objawienia musi być broniona „do ostatniej kropli krwi” (heretyka?), poddanie się błędowi głoszonemu „na dachach” pozbawić może bowiem wiernych dostępu do zbawczej prawdy. A drugie prywatne: pojawienie się herezji świadczyć może nie tylko o „zgorszeniu” objawioną tajemnicą, ale również o trudnościach w jej interpretowaniu (takie jest prawo tajemnicy) nie należy do najłatwiejszych w jej interpretowaniu, dlatego należy zachować miłosierdzie dla „pozorantów ortodoksji” uprawiających swoje herezje „w izbie” nieświadomie, więc również „kryjomnie” (J. Waldorff).

Być może wszyscy jesteśmy heretykami raz mieszającymi sobie Bóstwo z człowieczeństwem, a raz je rozdzielającymi; raz po raz zerkamy albo na Boga, albo na Człowieka, ale tylko nieraz, w przebłysku łaski, widzimy Boga i Człowieka naraz. W pewnym sensie takie „heretyckie rozkołysanie” serca od Boga do Człowieka pozwala zachować ortodoksyjną miłość do Boga-Człowieka.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama