Szukam teologa. Ogłoszenie pisane żółcią

Tak bardzo zajęliśmy się poszukiwaniem spraw doczesnych, że z horyzontu zainteresowań znikł Bóg i jego sprawy. Ale ostatecznie te zawężone horyzonty zemszczą się na nas samych, także na naszej doczesności

Szukam teologa. Ogłoszenie pisane żółcią

Diogenes Jordaens.jpg, źródło: Wikimedia Commons

Jak prześmiewczy filozof Diogenes szukał człowieka z lampką w ręku, tak ja z podobnym skutkiem wypatruję teologa.

Pytam tego i owego — czy słyszał. Słyszał, coś dzwoniło, być może na lekcji religii, czyli tam, gdzie można było niedosłyszeć. Więc mówię: Bóg się objawił, ale po nietęgiej minie domyślam się, że nie wierzą; choć twierdzą, że owszem; tyle że — to znów ja — nic z tej wiary nie wynika. Schodzę niżej, na poziom butelki z mlekiem: Bóg uchylił rąbka tajemnicy, wychylił się zza chmur, a ostatecznie obrał barłogi, choć nie opuścił ślicznego nieba. Paradoks, przy którym wszystko inne wydaje się niewiele znaczące. Kiwają głowami, jeśli są dobrze wychowani lub mniej asertywni. Pozostają teologicznymi analfabetami z wyboru — a przecież to ludzie wykształceni, z niemałych wcale miast, co zęby zjedli na niejednej uczelni, a oczy stracili na niejednym skrypcie. Ale w sprawach tamtych żywią się jedynie pobożną papką bez głębszej treści, choć w tych bywają specjalistami „z dyplomami już w kieszeni” (A. Osiecka). 

Głoszę tu i ówdzie, w tej wspólnocie lub tamtej społeczności — nie zważając na wymowną ciszę, przedzierając się przez barykadę konsternacji, z bagnetem na czołgi żelazne niezrozumienia, samemu w końcu zamieniając się w czołg tratujący wszystkich, których nie udało się potraktować wyrozumiale, jak dzieci którym opowiada się o Bozi zamiast o Trójjedynym. Jeśli św. Franciszek wołał, że miłość nie jest kochana, to nieświęty Sławomir żółcią spod wątroby boleje, że Bóg nie może być kochany tam, gdzie wiara nie miłuje rozumu. Jak dowcipny cynik Diogenes z Synopy „za dnia chodził po mieście z zapaloną lampką, mówiąc: »Szukam człowieka«” (Diogenes Laertios), tak ja całkiem nie na żarty, póki jeszcze jest dzień, „szukam teologa”. Jeśli bowiem nie można na poważnie liczyć na człowieka, że będzie żył jak człowiek, to wolno chyba od chrześcijanina oczekiwać, że serio potraktuje to, co Bóg objawił. A jednak czuję się jak wołający na puszczy, tyle że — pasożytuję sobie irytację Jerzego Waldorffa — „głos mój znaczył i znaczy o wiele mniej od biblijnego głosu proroków na puszczy. Ich bowiem słuchała przynajmniej szarańcza. A u nas? Gdzie mógłbym kupić chociaż 10 dkg szarańczy?”.

Przykładam zatem lampkę do napotkanych twarzy, zapalam pochodnię i próbuję, może zechcą odpalić. Ale nie, nie palą, oddani nałogowi rozumu badającego jedynie sprawy doczesne, zapominają o Bożym świecie. Ale przecież, do ostrej i zaraźliwej choroby zakaźnej, Bóg naprawdę coś objawił! A tego czegoś nie dało się wydedukować, choćby się filozofowało całą wieczność, bo zakryte w Bogu tajemnice odsłaniają się jedynie przez objawienie przyjęte wiarą. Sprawy najważniejsze, najgłębszy dostęp do rzeczywistości, ostateczne wyjaśnienia, przekładane szarańczą świeże bułeczki tajemnicy prosto od Trójcy Świętej — nic tylko zacząć teraz konsumować rozumem ten pokarm stały otrzymany dzięki wierze! Wolą jednak poruszać się po powierzchni mleka, niemowlęta w Chrystusie.

Piszę, skoro słuchać nie chcą. Tu blog, na który pies z kulawą nogą nie zagląda, a czytelnik z rzadka; tam wywołujący pojedynczy komentarz wpis na portalu społecznościowym (samotność w tłumie). W tym periodyku dla księży artykuł, a w tamtym wydawnictwie książka dla świeckich — a w obu miejscach: wie pan, za bardzo to teologiczne, czytaj: mało interesujące. Świecki, a grypsuje teologicznie jak ksiądz, tyle że dziś księża teologicznie milczą, wprost proporcjonalnie do żargonu teologicznego, którego używają jak niezrozumiałej dla siebie i słuchaczy mantry. Wyjątkiem potwierdzającym regułę — zawodowi teologowie w koloratkach, których widok mnie nie zwiedzie; dowodem poważnego traktowania wiary mogą być dla mnie jedynie świeccy oddani poszukiwaniu zrozumienia wiary z tym samym zaangażowaniem, z którym teraz poddają się badaniu tego, co przyrodzone.

„Bóg raz powiedział, dwa razy to słyszałem” — modlił się Psalmista w czasie, gdy człowiek więcej słyszał niż Bóg mówił. W takim razie i ja może odmówię ze dwa paciorki, skoro raz coś napisałem. Zacznę rano od modlitwy goryczy, w bezsilności, że Bóg powiedział więcej niż człowiek chce słyszeć. A dokończę wieczorem, wychylając kielich żółci do dna, by rano znów wyjść na poszukiwania, tyle że już uwolniony od zgorzknienia. Jeśli nie spotkam tego, kogo szukam, to być może sam zostanę spotkany przez kogoś z latarenką w dłoni. Gdzie dwóch z latarnią, tam Chrystus. Zamiast teologii pouprawiamy sobie ewangelizację, niechby i uliczną; bo może dlatego nie ma rozumowej refleksji nad wiarą, że nie ma już-jeszcze wiary. Drugi raz ogłosimy Dobrą Nowinę, może pierwszy raz usłyszą.

A jeśli nie będą mieli uszu do słuchania, to wzorem wspomnianego już Diogenesa, tego „Sokratesa szalonego” (epitet Platona), zaczniemy gwizdać, a kiedy już się zgromadzą, będziemy ich łajać, że na głupi żart się zbiegli, a poważnych rzeczy słuchać się ociągali.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama