Sacrum bez Boga

Kościół widziany oczami świeckich - pół żartem, pół serio

Co mają wspólnego dokumenty soborowe z reklamą, którą ujrzałem na jednej z wrocławskich ulic? Co ma wspólnego powiedzmy Lumen Gentium z „Chirurgią jednego dnia”, bo tak zadziwiający napis ukazał się moim oczom? Wbrew pozorom bardzo wiele...

Czyż można lepiej podsumować dzisiejsze czasy i wyjść ku pragnieniom (a może: pożądaniom?) współczesnych, niż zrobił to geniusz reklamy tym prostym hasłem? Nie ma przecież czasu na chorowanie, plan dnia szczelnie wypełniony zajęciami, z których każde jest ważne, bo może zaprocentować w przyszłości (przy czym nie zaprocentuje, bo przyszłość zaplanuje kolejne zajęcia), nie przewiduje przestrzeni na nieprzewidziane zdarzenia, nawet jeśli to one właśnie bardziej wyrażają życie niż zaprogramowana rzeczywistość. Skutki sytuacji losowych ogranicza się do minimum.

Jakże miałby Bóg dopaść współczesnego delikwenta w tak misternie (ale nie misteryjnie) skonstruowanym świecie? Pomiędzy pracą a lekcjami angielskiego, podczas postoju na czerwonym świetle? Czy może w czasie „chirurgii jednego dnia” miałby Lekarz dusz operować pacjenta, kiedy ten nie wszedł jeszcze w medytację białej sali, a już opuszcza gabinet? Musiałby Bóg zburzyć ten porządny nieporządek, który został przyjęty przez ludzi. Ma prawo do tego? Oto jest pytanie! Bo jeśli nie wypada Bogu, niechże może przynajmniej duszpasterze wsadzą kij w to współczesne mrowisko?

Nie daj Boże, żeby świeckiemu trafiły do rąk kościelne dokumenty, ot choćby rozdziały Gaudium et spes o aktywności ludzkiej w świecie czy trosce o godność małżeństwa i rodziny, albo te z Lumen Gentium o katolikach świeckich czy powszechnym powołaniu do świętości. Bo jeśli świeckie życie, w którym nie ma „jednego dnia” dla Boga, zostanie jeszcze usprawiedliwione dodatkowo pobożnym językiem kościelnym, z którego wynikać będzie, że tak właśnie żyjąc wypełniają swoje najważniejsze powołanie — nie ma już dla nich ratunku. Musiałby Bóg wyrwać ten niby chrześcijański fundament z korzeniami. Ale czy pomogą Mu w tym powołani przez niego pasterze, jeśli czarno na białym stoi, że:

„Zadaniem ludzi świeckich, z tytułu właściwego im powołania, jest szukać Królestwa Bożego zajmując się sprawami świeckimi i kierując nimi po myśli Bożej. Żyją oni w świecie, to znaczy pośród wszystkich razem i poszczególnych spraw i obowiązków świata, i w zwyczajnych warunkach życia rodzinnego i społecznego, z których niejako utkana jest ich egzystencja. Tam ich Bóg powołuje, aby wykonując właściwe sobie zadania, kierowani duchem ewangelicznym przyczyniali się do uświęcenia świata...” (Lumen gentium, nr 31).

W alkowie spotka więc członek Kościoła o. Ksawerego Knotza tropiącego Boski seks, w życiu codziennym Zbigniewa. Nosowskiego dowodzącego, że „szare jest piękne”, w czasie lunchu będzie mógł z szuflady biurka wyciągnąć Janopawłowy Laborem exercens. Gdzie nie spojrzy — sacrum, czym się nie zajmie — dopaść powinna go łaska. Bo przecież wypełnia swoje świeckie powołanie: rodzina, życie codzienne, praca, „chirurgia jednego dnia”... Tka świecką egzystencję, tam go powołał Bóg. Zaraz, zaraz, ale jeśli jest tak dobrze, dlaczego jest tak źle? — chciałoby się zapytać. Niby jest sacrum, ale jakoś nieczęsto można tam spotkać Boga. Gdzie On jest?

Odpowiedzmy mniej żartem, a bardziej serio. Błąd nie leży oczywiście w sformułowaniach kościelnych dokumentów, słusznie bowiem ich autorzy afirmują świecką rzeczywistość i stawiają przed laikatem cele związane z ich specyficznym powołaniem. Ten, który ich tam powołał, tam będzie ich chciał spotykać. Sęk w tym, że nie wystarczy uznać przestrzeń życia świeckich za sakralną, żeby znaleźć w niej Boga. A wielu katolików świeckich uznało, że skoro już nie muszą uciekać w stronę duchowości zakonnej, żeby podobać się Bogu, wystarczy żyć tym, co niesie powołanie świeckie. W praktyce sprowadza się to do tego, że żyją jak poganie. Który duszpasterz powie im, że jeszcze wcale nie „szukają Królestwa”, i nie żyją według „myśli Bożej”?

Podobna sytuacja do tej, od której rozpoczęliśmy. W przypadku „chirurgii jednego dnia” nie było czasu dla Boga, w przypadku „powołania szarego dnia” nie ma dla Niego możliwości działania. A czasu zresztą też brakuje, bo realizowanie powołania świeckiego jest takie absorbujące...

Tekst ukazał się w Homo Dei nr 1 (302)/2012

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama