Chrześcijanie jak żołnierski chlebak

Współczesnych wierzących można porównać do chlebaka, który, jak sama nazwa wskazuje, służy do noszenia granatów

Chrześcijanie jak żołnierski chlebak

Na wojskowych, którzy załapali się do armii jeszcze za „prylu”, mówiło się „arbuzy”: z zewnątrz zieloni, wewnątrz pozostawali wciąż czerwoni. Fałszywie pobożnych faryzeuszy Pan epitetował „grobami pobielanymi”, co to z zewnątrz wyglądają pięknie, lecz wewnątrz pełne są kości trupich i wszelkiego plugastwa. Do czego porównać współczesnych wierzących? Może do żołnierskiego chlebaka, który, jak sama nazwa wskazuje, służy do noszenia granatów, żeby się nie „chlebotały”; tak chrześcijanie odgrywają dziś rolę jedynie tych, dzięki którym pogańskie wyobrażenia Boga się nie zateizowały.

Nie żebym był przeciw pogańskiemu Bogu, do którego istnienia rozum dochodzi, jak to mówią staromodni apologeci, o własnych siłach. Co zresztą nie jest prawdą, bo wiara, która rodzi się ze słuchania Słowa Bożego, w jakiejś zaczątkowej formie poczyna się przecież już z tego Słowa Stwórcy, które wypowiedział On w samym stworzeniu świata. Nie trzeba zresztą być pogańskim filozofem, żeby odkryć w sobie tę pierwotną, jak to określił Étienne Gilson, „spontaniczną pewność istnienia Boga”. Bez niej — bez owego praobjawienia czy prapojęcia Boga, łaski przygotowującej na przyjęcie łaski — człowiek ani nie mógłby uwierzyć objawiającemu się Bogu chrześcijańskiemu, ani nie mógłby negować Jego istnienia.

Prosty fideista przyjmuje błędne założenie, że „poza Jezusem Chrystusem imię Boga nie ma żadnego sensu i że nie istnieje inna teologia niż ta, która wypływa z objawienia chrześcijańskiego” (Teologia, chrystologia, antropologia). Taki nie pogada sobie z niechrześcijaninem-teistą. Z kolei prosty ateista kończy rozmowę wyjściowym „nie ma Boga” — taki, jak pisał G.K. Chesterton, „co powiedział, to powiedział, i jak się zdaje, więcej nie można już dodać”, a rozmowa z nim „raczej nie będzie się kleiła”. Ateizm jest jak pasożyt, który żywi się arbuzem, którego istnieniu zaprzecza; fideizm przypomina darmozjada, który podekscytowany obiadem, zapomniał o wcześniejszej przystawce.

Prawdziwy problem, na który zwracam uwagę w tym felietonie, stanowią jednak ci „z wierzchu” wierzący, którzy podejmują się rozmowy z ateistami, ale w jej trakcie okazują się być „w środku” jedynie teistami. Tacy „kleją” dowody na istnienie Boga, ale „pogańskiego”, filozoficznego. Ich wizja Boga i Jego przymiotów, a także relacji żyjącego w wieczności Stwórcy z rzuconym w doczesność stworzeniem — okazuje się tylko naskórkowo chrześcijańska, miąższ pozostaje wciąż pogański. Nie żebym nie widział owoców ewentualnego dialogu „pogańskich wierzących” z „niepogańskimi niewierzącymi” — przynajmniej tym ostatnim nie pozwala się na ateizm łatwy, lekki i bezmyślny.

Najbardziej wymownym dowodem na to lekko tylko pokropione wodą chrześcijańską pogaństwo — jest wymowne milczenie o Trójjedynym Bogu; parafrazując poetę: rzadko na ich wargach, niech to dziś warga ich wyzna, jawi się chrześcijański wyraz: Trójca. A przecież po to Bóg jeden, ale w trzech Osobach, pozostawać musi dla rozumu ciemną tajemnicą, żeby mogła ona „zacienić” całą rzeczywistość i w ten sposób ją, paradoksalnie, prześwietlić. Jeśli „wielkość i głębia działania Bożego nie mieszczą się zgoła w granicach ludzkiego języka — kazał św. Leon Wielki — skłaniają ci one do mówienia, lecz są nie do wysłowienia”, to paradoksalnie „właśnie dlatego nigdy nie braknie treści do sławienia, że nigdy nie wystarczy bogactwa wymowy”.

Jak pogańskie wyobrażenie Boga służyć ma przyjęciu objawienia się Boga chrześcijańskiego, tak również nie wolno nie „ochrzcić” przymiotów Boga rozpoznanych pogańskim rozumem, które muszą zostać po chrześcijańsku „zakwestionowane”, by pozostać w mocy. Ot, choćby transcendencja Boża, którą taki na przykład Ariusz rozumiał właśnie nie „po chrześcijańsku”, jako radykalną przepaść między Bogiem i człowiekiem. Bóg tego herezjarchy „zazdrośnie strzeże swojej boskości i boi się utracić to, co posiada” (Christoph Schönborn). Jest bujającym w chmurach Bogiem deistów, dokładnie jak niby chrześcijański Bóg wielu współczesnych nieświadomych heretyków. A przecież Bóg po to tylko się oddala, żeby móc wejść w relację z człowiekiem i światem w Chrystusie; gdyby nie transcendencja, immanencja byłaby niczym mniej niż zlewaniem się w jedno Stwórcy i stworzenia (coś na wzór toksycznych relacji osób wzajemnie uzależnionych).

Podobnie wieczność nie może być piękna (czytaj: chrześcijańska), jeśli jest czymś oddzielonym od doczesności, jakby zewnętrznym w stosunku do niej. Po to właśnie Bóg darował człowiekowi czas, żeby ten razem z Nim budował nie poza czasem, ale niejako w jego „wnętrzu” swoją wieczność. Spoiwem między czasem a wiecznością jest oczywiście Chrystus, Bóg który stał się człowiekiem — żyjącym przecież w czasie! W takim razie historia „sama w sobie” to pogaństwo, historia widziana „po chrześcijańsku” odkrywa przed człowiekiem swój „wymiar pozatemporalny, eschatologiczny. Nowa wartość nie znajduje się gdzieś obok historii, lecz ją przenika. Historia ludzkości nie jest całkowicie doczesna, lecz związana ściśle z wiecznością” (Piotr Liszka).

Czas to ni mniej, a na pewno więcej, niż łaska, dzięki której synowie ludzcy gotują się do bycia synami Boga, którymi już się odwiecznie stali w Synu Bożym (por. Ef 1,5). Wracamy do Trójcy, od której wszystko się rozpoczyna i w której znajduje swoje spełnienie. Gdyby Bóg nie był Trójcą, nie tylko nie byłoby możliwe nasze zbawienie wieczne w Bogu, ale w ogóle nie miałoby miejsca (raczej czasu) stworzenie człowieka i ludzkich dziejów. Nie przypadkiem autor Listu do Efezjan pisze o Bogu, który obdarzył nas łaską właśnie w Umiłowanym (por. Ef 1,6). Bóg radykalnie monoteistyczny (pogański, filozoficzny, żydowski, muzułmański, ateistyczny) nie znalazłby w sobie samym przyczyny zaistnienia człowieka. Dopiero miłość ojcowsko-synowska (zdolność darowania się Drugiemu i przyjmowania miłości od Pierwszego, a wszystko to dokonujące się w Trzecim) jest powodem zaistnienia człowieka: w czasie (patrząc od ludzkiej jedynie strony), a już w wieczności (jeśli spojrzeć za zasłonę Boskiej tajemnicy), choć na razie przez wiarę.

Skąd wyjeżdżają czołgi? Czołgi wyjeżdża znienacka. A pogańskie wizje Boga? Wyczołgują, jak można przewidywać, z chlebaka, w którym nie zachlebotał do tej pory granat objawienia.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama