Papież jest nagi!

O krytyce papieża, z cyklu: Pół żartem, całkiem serio

Rozpocznę od przytoczenia anegdotki, którą znalazłem u ks. Jana Kracika: „Franciszek I, król Francji (1515-1547), w rozmowie z Leonem X wyraził opinię, że strój papieża jest, jak na pasterza dusz, nazbyt wystawny. Duchowni wszak byli ongiś prości i ubodzy. Na to Leon: ― Owszem, takimi wówczas byli. Ale było to wtedy, gdy królowie jeszcze pasali owce”.

Dziś „król” stał się gatunkiem wymierającym, ale niektóre owce tak się przywiązały do królewskich strojów, że nie poznają bez nich swojego pasterza. Bardziej papiescy od papieża, choć mniej franciszkańscy od Franciszka, zmywają mu głowę za to, że czegoś tam nie włożył na nią lub ubrał się nazbyt prosto czy ubogo. Nie wiem dokładnie, czego im brakło, bo kiedy jednym okiem czytam krytyki, to drugim uchem nomenklatura związana z papieskimi strojami ulatuje mi, podobnie jak kiedyś, w czasie tzw. „długotrwałego przeszkolenia wojskowego”, działo się to z nazewnictwem militariów wojskowych, którego uporczywie nie byłem w stanie przyswoić. Ważne jednak, że zwolennicy „papieskiego monarchianizmu” wiedzą. Wie również Ojciec Święty, który w takim razie okazuje się jeszcze straszniejszy, niż maluje go wielkooki strach przed nim; nie z głupoty, lecz z wyrachowania nie boi się odchodzić od starodawnych przyzwyczajeń, na których nabudowano tyle teologii, że ze świecą szukać kogoś poza środowiskami tradycjonalistycznymi, kto za tą starą modą nadążałby z wyjaśnieniami. Bo takowe siłą rzeczy muszą pojawić się w sytuacji, gdy „wczoraj” mówiące znaki okazują się „dziś” milczeć. W ten sposób chrześcijaństwo zamienia się w najgorszym razie w ideologię, w najlepszym — w gnozę.

Szkoda tej zmarnowanej energii, która idzie w gwizdek (alarmowy). Lepiej byłoby ją włożyć w próbę zrozumienia papieskiego prorokowania słowem i czynem, niż słyszeć i widzieć w nich jedynie niepotrzebne prowokowanie „swoich”. Tyle że jakoś nie dostrzegam takich prób współodczuwania w Duchu Świętym czy przynajmniej ludzkiej empatii; raczej daje się wyczuć duch antychrześcijański, antywcieleniowy: papiestwo pozostaje we czci i zaufaniu, choć już osoba „tego papieża” nie wzbudza należnego jej poważania i trzeba ją kompulsywnie „kontrolować”, czy aby się znowu „nie wygłupiła”. Dominuje tendencja, którą dobrze oddaje porzekadło: „dłużej klasztora niż przeora”. Zdarzył się nieszczęśliwy „wypadek przy pracy” w czasie konklawe, ale być może Duch Święty się zreflektuje następnym razem — w każdym razie jakoś się przetrwa trudny pontyfikat. Przeraża mnie to rozejście się synów Kościoła z Ojcem Świętym, a być może również z Kościołem; ze zgrozą odkrywają, że „papież jest nagi”, kiedy sam papież i wierni tego nie kryją, co nie znaczy że nadmiernie eksponują ten fakt; nie trzeba przeceniać tego, co należałoby jednak docenić.

To, czy papież został „zapięty na ostatni guzik” nie jest oczywiście najistotniejszym z problemów, jaki niektóre środowiska mają z papieżem — jest za to najbardziej obrazowym wyrazem zasmucającego rozminięcia się ze znakami czasu. A zatem pewnie i z Duchem Świętym, w którym Franciszkowi udaje się znaki te odczytywać, siłą rzeczy z właściwą sobie i swojej świętości wrażliwością. O tym „komarze” ewentualnie można by krytykom dyskutować, gdyby nie to, że akurat połknęło się wielbłąda. Najciekawsze w tym wszystkim jest właśnie to, że spór toczy się na różnych poziomach, przy czym to zerkający na „stare, dobre czasy” i „starych, dobrych papieży” próbują na siłę „uduchowić” to, co sam Franciszek sprowadza na ziemię. W czasie wywiadu w rocznicę pontyfikatu mówił o Kurii Rzymskiej, że podtrzymuje ona „nieco atawistyczną tradycję” dworską, podczas gdy inne dwory „się zdemokratyzowały, nawet te najbardziej klasyczne”. Tylko tyle i aż tyle. Nadprzyrodzenie zwyczajne podejście, nie do strawienia przez tych, którzy gustują jedynie w „nadzwyczajnej nadprzyrodzoności”.

Rozczarowani papieżem Franciszkiem wydają się również publicyści katoliccy upatrujący swoją misję w kategoriach walki ze światem, który chce zniszczyć Kościół będący „nie z tego świata”. Trwa wojna cywilizacji, a papież taki „niewyposażony”? Żadnych „dywizji i czołgów”, jedynie Ewangelia? Także katoliccy żurnaliści poddali się „spolitykowaniu” dziennikarstwa, skutkiem czego szukali w papieżu sojusznika dla działalności propagandowej „partii katolickiej”, której samozwańczo przewodzą, a tu niespodzianka! Papież zamiast być generałem czy przynajmniej politykiem, okazał się pastuchem owiec! Bronią więc instytucji Kościoła przed papieżem, tworząc w ten sposób „czarny pijar” prawdziwemu Kościołowi, Ciału Chrystusa. Podczytywałem jednym okiem ich relacje z synodu poświęconego rodzinie, które malowali tak apokaliptycznymi barwami, że kiedy moje drugie oko padło na wypowiedź Franciszka mówiącego, iż „przez cały czas czuł obecność Ducha Świętego”, nie wiedziałem które oko przecierać ze zdumienia! Wytłumaczyłem to sobie „na pasterski rozum”: ktoś tu jest namaszczony Duchem Chrystusa, a ktoś jest Antychrystem.

Jeśli Franciszek — to razem z tymi antychrystami, którzy po papieskiej mowie na zakończenie nadzwyczajnego synodu zgotowali mu czterominutową owację na stojąco. Jak to było? „Oto teraz właśnie pojawiło się wielu Antychrystów”, a to znaczy, że „już jest ostatnia godzina” (1J 2,18). W tej godzinie Franciszek wymienił pokusy, jakie zaobserwował w czasie spotkań z ojcami synodalnymi. Przy czym, co wydaje mi się szalenie ważne, znów bez „pobożnego bujania w chmurach”, można by powiedzieć, że tendencje te, które ujawniły się na nadzwyczajnym synodzie, są tak zwyczajnie ludzkie, że bez ich porzucenia nie można rozmawiać o sprawach Boskich. Szkoda energii na toczenie sporów „w Duchu” z tymi, którzy postępują „według ciała”, albo którzy swoimi upodobaniami intelektualnymi czy nawet zaburzeniami osobowościowymi leczyć chcą kościelną rzeczywistość. Zdaje się, że warto „Polakom-katolikom” przeglądnąć się w pierwszej z pokus, którą jest według Ojca Świętego:

„Pokusa wrogiej nieustępliwości, tzn. pragnienie trzymania się wyłącznie napisanego słowa (litery) i niepozwalanie Bogu, by nas zaskoczył — Jemu, który jest Bogiem niespodzianek, Duchem; trzymania się kurczowo prawa, pewników, tego, co znamy, a nie tego, czego mamy się jeszcze nauczyć i co mamy osiągnąć. Począwszy od czasów Chrystusa była to postawa zelotów, skrupulantów, zapaleńców i tak zwanych »tradycjonalistów«, a także »intelektualistów«”.

Stosunkowo najłatwiej jest „zwyczajnym” wiernym, niezideologizowanym tradycjonalizmem i nie oglądającym świata zza biurka a papieża zza grubych okularów. Zwłaszcza ci, którzy kiedykolwiek wyszli na ulicę ewangelizować — wyczuwają „zapach Pasterza owiec”. W każdym razie rasowe katolickie owieczki wykazują „naturalne” dla nadprzyrodzonego zmysłu wiary zaufanie do następcy Piotra. Co nie znaczy, że potrafią nadążać za jego głosem. Wielu katolików nie zdało jeszcze sobie sprawy z wizji reformy Kościoła i przepowiadania zamierzonej przez — no właśnie, papieża czy Ducha? Ich obu oczywiście! Ale przynajmniej nie tracą dobrej woli, nawet jeśli marzeniem papieża nie byli się jeszcze w stanie „zarazić” się do imentu.

Dla przykładu anegdotka „z życia wzięta”: Franciszek wezwał do tego, by nie bać się dokonać rewizji tych zwyczajów, norm czy przykazań kościelnych, które nie są bezpośrednio związane z sercem Ewangelii a dziś mogą być interpretowane inaczej niż kiedyś, przez co nie służą właściwemu przekazowi Ewangelii i stają się nieskuteczne (Evangelii gaudium, 43). Wokół tej tyleż oczywistej co daleko czy raczej głęboko idącej propozycji toczyła się w gronie „wierzących-praktykujących” (intelektualistów, gwoli ścisłości muszę dodać) dyskusja, w której dane mi było uczestniczyć. Nie dość tego, że wszystko zostało sprowadzone do tematu wigilijnego opłatka, to jeszcze sam zwyczaj został tak „maksymalistycznie uteologiczniony”, że różnica między opłatkiem a Najświętszym Sakramentem straciła na znaczeniu. To jakby komara przebierać w wielbłąda.

W tej minucie „ostatniej godziny”, w jakiej przyszło nam żyć, dokonuje się nadzwyczajny proces, skutkiem którego okaże się, „kto nie trwając w miłości, pozostaje wprawdzie w łonie Kościoła ciałem, ale nie sercem” (Lumen gentium, 14). Słychać już pierwsze „tykanie” tej łaski zegarowej: kiedy Franciszek odczuwa Ducha, jego krytycy oskarżają go o uleganiu duchowi czasów; gdy im mówi o Kościele Matce, która przygarnia błądzącą owieczkę, oni widzą w nim Ojca porzucającego stado; albo, jeszcze lepiej: czują się jak samotna owca zgubiona przez „bardziej Jezusowego niż Jezus” pasterza szukającego dziewięćdziesięciu dziewięciu „czarnych owiec”. A przecież, skoro należało gonić jedną owcę, tym bardziej odwrócone proporcje wymagają wyjścia na poszukiwania! Jeśli owca zna głos papieża, niech idzie za nim, a znajdzie stado!

Zaiste, idzie stare! Król będzie pasał owce, a te pójdą za swoim papieżem.

Sławomir Zatwardnicki
Tekst ukazał się w czasopiśmie „Homo Dei” (2015) nr 3

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama