Sztuka życia, sztuka umierania

Recenzja: Joseph Cardinal Bernardin, THE GIFT OF PEACE. PERSONAL REFLECTIONS, Loyola Press, Chicago 1997

 

Joseph Cardinal Bernardin, THE GIFT OF PEACE. PERSONAL REFLECTIONS, Loyola Press, Chicago 1997

"Mogę powiedzieć z pełnym przekonaniem, że mam spokój ducha i odczuwam to jako szczególny dar Boży", powiedział Joseph kardynał Bernardin, arcybiskup diecezji chicagowskiej tuż przed śmiercią w połowie listopada ubiegłego roku. W książce zatytułowanej Dar pokoju osoba publiczna tej rangi postanawia złożyć ostateczną ofiarę ze swojej prywatności, dzieląc się z czytelnikami refleksją nad trzema końcowymi latami życia. Przy takim założeniu nie będzie mowy o licznych osiągnięciach Kardynała, o jego zasługach dla obrony życia, tak nie narodzonych, jak i skazanych na karę śmierci, jego zaangażowaniu na rzecz pokoju poprzez krytykę polityki zbrojeniowej w latach 80. W książce znajdzie się jedynie wzmianka na temat ekumenizmu i dialogu chrześcijańsko-żydowskiego. Nie zostaniemy poinformowani, że na dwa dni przed śmiercią kardynałowi przyznano - nadaną po raz pierwszy - nagrodę Amerykańskiej Rady Kościołów oraz - co oczywiste - że na pogrzeb, jednoczący ludzi różnych wyznań i przekonań, przybyły setki tysięcy ludzi.

Trzy wydarzenia wysuwają się w książce na plan pierwszy i im to poświęcone są kolejne rozdziały - fałszywe oskarżenie, diagnoza raka trzustki, po której nastąpiła terapia i stwierdzenie lekarzy, iż rak został skutecznie wyeliminowany, a wreszcie diagnoza agresywnego nawrotu choroby i ostatnia faza przygotowania się do śmierci.

W listopadzie 1993 roku cały świat dowiedział się, że kardynał Bernardin oskarżony został o molestowanie seksualne. Do osobistego bólu i upokorzenia niewinnego człowieka dołączył się aspekt prawny. Ponieważ sprawa natychmiast trafiła do sądu, Kardynał zmuszony był bronić zarówno swojej reputacji, jak i wiarygodności Kościoła. Zdecydował, że koszty obrony prawnej nie będą pochodziły z funduszy diecezji (aby tym samym nie dawać argumentu tym, którzy chcieliby wstrzymać składanie ofiar pieniężnych na cele kościelne). Kilka prestiżowych firm prawniczych podjęło się prowadzenia sprawy na zasadzie pro bono, a - co jeszcze bardziej istotne - sprawa dość szybko zaczęła upadać, "dowody" okazały się o niczym nie świadczyć i po stu dniach Steven Cook, pierwotny oskarżyciel, zarzut odwołał.

Już wcześniej jednak Kardynał zaczął podejrzewać, iż Cook sam padł ofiarą manipulacji. Oskarżenie bowiem odwoływało się do syndromu "przywróconej pamięci", która wzbudzana jest na seansach hipnotycznych przez mniej lub bardziej fachowych i etycznych adeptów tej nowej dziedziny praktyki psychoanalitycznej. A trzeba zaraz dodać, że w USA zjawisko to budzi wiele kontrowersji i stało się tematem obszernej literatury.

Do spotkania Bernardina i Cooka doszło blisko w rok po odwołaniu oskarżenia. Kardynał pragnął go zapewnić, że nie żywi doń urazy i chce się za niego pomodlić. Cook natomiast opowiedział swoje smutne dzieje - molestowanie seksualne, jakiego doznał przed wielu laty w seminarium, skwitowane niewłaściwą, jego zdaniem, reakcją władz kościelnych, opuszczenie Kościoła, rozwiązły tryb życia, AIDS. Nie pominął też udziału osoby duchownej, która -mając służyć pomocą - nakłoniła go do wniesienia oskarżenia przeciw Kardynałowi. Na końcu w prostych słowach przeprosił za krzywdę, jakiej stał się przyczyną. Dar pojednania i pokoju objawił się w pełni, kiedy Steven Cook zgodził się, by w jego intencji odprawiona została Msza święta połączona z udzieleniem sakramentu chorych. Kardynał był z Cookiem w ciągu następnych miesięcy w kontakcie i został powiadomiony o tym, że Steven zmarł w domu matki całkowicie pogodzony z Bogiem i Kościołem.

Zamknięcie tego rozdziału uwolniło Kardynała od wielkiego brzemienia i napełniło go wzmożoną energią i wolą podjęcia czy kontynuowania wielu inicjatyw duszpasterskich zawieszonych z racji oskarżenia. Odbył wtedy trzy dalekie podróże - po raz pierwszy odwiedził Filipiny (zjazd poświęcony walce z pornografią), Australię i Nową Zelandię (seria wykładów) oraz Ziemię Świętą, dokąd udał się z chicagowską delegacją katolików i Żydów. Wtedy to, w czerwcu 1995 roku, zupełnie niespodziewanie, badania lekarskie - Kardynał rzeczowo je opisuje - wykazały, iż ma raka trzustki. On, który zawsze bał się szczególnie raka! Trudno mu przychodziło nawet wymawianie tego słowa, co musiało mieć związek z faktem, że jego ojciec, włoski emigrant, zmarł na raka, gdy Joseph miał sześć lat, a jego siostra dwa. Mimo to jednak, zapytany na konferencji prasowej, co uważa za trudniejsze do przyjęcia i bardziej przykre - oskarżenie czy diagnozę raka - odpowiedział bez wahania: fałszywe oskarżenie. Było ono bowiem wynikiem zła, atakiem na charakter, i gdyby zostało utrzymane, zniszczyłoby wiarygodność Kardynała jako autorytetu w Kościele.

Choroba wciąga człowieka "wewnątrz siebie", pisze Joseph Bernardin. Skupiamy się na sobie, wpadamy w depresję. Możemy to jednak przezwyciężyć i zbliżyć się do innych cierpiących. Kardynał stawia sobie takie zadanie tuż po poważnej operacji trzustki. (Stanowi to także wypełnienie pewnej życiowej misji, która w młodości nęciła Bernardina, kiedy starał się o stypendium na studia medyczne i uzyskał je. Rozpoczął naukę, ale niedługo potem znajomi młodzi księża uzmysłowili mu, że jego altruistyczne zamiary i chęć posługi mogą być realizowane w kapłaństwie.) I teraz kardynał Bernardin staje się "nieoficjalnym kapelanem" chorych na raka, najpierw w bezpośrednich kontaktach z sąsiadami z sal szpitalnych, potem także poprzez rozległą korespondencję, gdy zewsząd napływają doń prośby o pomoc duchową, o modlitwy. Kiedy inni cierpią, pisał, najbardziej frustruje nas fakt, że nie da się temu zaradzić. Możemy jednak być przy nich, modlić się z nimi, stać się dla nich symbolem Bożej miłości i obecności.

Po zakończeniu chemioterapii i naświetlań, nie zaniedbując, w stopniu, w jakim to było możliwe, swej posługi wśród chorych, Kardynał znowu rzucił się w wir pracy, finalizował Catholic Common Ground Project, którego owocem stał się dokument: Być katolikiem. Kościół w chwili zagrożenia. Wyniki badań zdawały się świadczyć, iż rak został wyeliminowany. Lekarze zalecili operację kręgosłupa, którego bóle - podobnie jak i niedowład nóg -stały się bardzo dotkliwe. Ostatnie testy przedoperacyjne przeprowadzone w sierpniu 1996 roku nie pozostawiły jednak żadnej wątpliwości: na wątrobie odkryto pięć guzów i lekarz nie ukrywał, że pacjentowi pozostaje w takim przypadku nie więcej niż rok życia.

Kardynał nie przeżył jednak nawet trzech miesięcy. W pierwszej chwili tempo jego życia nie zmalało. We wrześniu odebrał z rąk prezydenta Clintona Medal Wolności, najwyższe amerykańskie odznaczenie nadawane osobom cywilnym. W Bostonie wręczono mu medal Caritas Christi za pracę na rzecz katolickiej opieki zdrowotnej. Zaraz potem udał się do Rzymu na spotkanie z Janem Pawłem II. Wielką radość sprawiło mu także odwiedzenie po drodze Asyżu. (Modlitwa św. Franciszka stanowi właśnie zamknięcie książki.) Z początkiem października Mszę świętą dla wiernych Kardynał odprawił z poczuciem, że czyni to po raz ostatni. Ostatnim publicznym wystąpieniem był udział w uroczystości nadania imienia Kardynała Bernardina nowo otwartemu ośrodkowi leczenia raka. Na ostatnich stronach zwierzał się z - charakterystycznego dla chorych na raka trzustki - wszechogarniającego zmęczenia, ale i radości, że udało mu się doprowadzić pisanie książki do końca.

Dar pokoju

jest książką bardzo osobistą i wyjątkową nie tylko dlatego, że wyszła spod pióra wysokiego dostojnika kościelnego. Nie to było pewnie głównym powodem, że znalazła się na liście bestsellerów i kilkakrotnie zwiększano jej nakład. Jest ona przede wszystkim świadectwem złożonym przez ciężko doświadczonego człowieka, ale zarazem przejmującą lekcją dającą między innymi praktyczne wskazówki, jak zachowywać się w chwilach szczególnie trudnych. Ukazuje Kardynała jako człowieka wielkiej wiary, kultury osobistej, rzecznika pojednania, porozumienia i pokoju. Człowieka skromnego, bez pozy i jakiejkolwiek nachalności czy kokieterii. Szczerze (a z drugiej strony bez cienia ekshibicjonizmu) piszącego o swym cierpieniu i troskach. W chwili ciężkiej próby, jaką jest na przykład fałszywe oskarżenie, Kardynał przywołuje słowa zapisane w Ewangelii Janowej: "A prawda was wyzwoli", nie wolny jest jednak od chwilowego, jakże ludzkiego zwątpienia, czy w kulturze, w której zniekształcające zabiegi nieuchronnie towarzyszą image making, da się jeszcze usłyszeć głos prawdy. W efekcie podobnie jak i późniejsze, cios ten jest dlań okazją do uświadomienia sobie szczególnej łaski, poczucia siły wewnętrznej, duchowego wzrostu.

Decyzja wyjścia na forum publiczne ze swoją chorobą wiązała się przede wszystkim z pragnieniem podzielenia się głębokim przeświadczeniem, że cierpienie nie ma sensu bez Boga. Ostatnia część refleksji Kardynała poświęcona oswojeniu, zaprzyjaźnieniu ze śmiercią podobnie jak trzy poprzednie zaczyna się medytacją. Punkt wyjścia stanowią słowa Jezusa: "Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni, obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie." Jezus, zwraca uwagę Kardynał, nie obiecał, że usunie nasze brzemię, lecz że pomoże je nieść. Jemu samemu zakorzenienie w Chrystusie pozwoliło zaakceptować chorobę i bliską śmierć.

Zastanawiając się nad odpowiedzią na pytanie dziennikarzy o to, czego jeszcze chciałby w swoich ostatnich chwilach dokonać, Kardynał doszedł do wniosku, że powinien dać świadectwo swojego przygotowania się do śmierci. Szczególnej wymowy nabrały słowa Henri Nouwena, teologa i pisarza, związanego z poświęconą służbie upośledzonym umysłowo wspólnotą "Arka". Nouwen, który zmarł na atak serca na parę tygodni przed Kardynałem, odwiedził go w lipcu 1995 roku, tuż przed wiadomością, że u Kardynała stwierdzono już przerzuty na wątrobie, i powiedział wtedy, że wszyscy, dla których śmierć jest przejściem z tego życia do wiecznego, powinni traktować ją jak przyjaciela. Jakże daleko jednak jesteśmy od "filozofii" eutanazji! W ogłoszonym na dzień przed swą śmiercią liście do Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych - czego ze względu na ramy czasowe książka nie mogła ująć - Kardynał zdecydowanie potępił próby legalizacji tej praktyki.

Diagnoza raka sprawiła, że Kardynał z życia i nauczania Jezusa przeniósł akcent na cierpienie i śmierć. Cierpienie jest okazją do pozbycia się niepotrzebnego balastu. To chorzy właśnie patrzą na życie z innej perspektywy, to im łatwiej jest odróżnić to, co zasadnicze, od tego, co marginesowe. Paradoks samotności doprowadza nas do poczucia, że nie jesteśmy sami. Cierpimy w łączności z Panem. "Im bardziej kurczowo trzymamy się siebie i innych, im bardziej staramy się mieć kontrolę nad swoim losem - tym bardziej tracimy z oczu prawdziwy sens naszego życia, przytłoczeni bezcelowością tego wszystkiego. To właśnie poprzez wejście w pełną łączność z Jezusem, gdy oddajemy Mu siebie, możemy rzeczywiście siebie poznać. W akcie poddania się woli Bożej doświadczamy odkupienia, odnajdujemy życie, pokój i radość pośród fizycznego, psychicznego i duchowego cierpienia. Tej lekcji musimy się jednak najpierw nauczyć od Jezusa, zanim będziemy mogli przekazywać ją innym." Wymaga to jednak pogłębienia więzi z Bogiem poprzez modlitwę. Kardynał dzieli się z czytelnikami swoim doświadczeniem: podjętym przed wieloma laty postanowieniem, że w trosce o dobrą modlitwę musi poświęcić jej pierwszą, bardzo wczesną godzinę dnia. Wyznaje, że nie zawsze udawało mu się zapanować nad brakiem koncentracji. Tę trudność także ofiarowywał Bogu, nie zmieniając harmonogramu, nie ulegając pokusie aktywizmu, innego wykorzystania tych chwil. Czas ten pozwalał mu na poczucie łączności z Bogiem przez resztę dnia, dzień po dniu... Kardynał kilkakrotnie powraca do doświadczenia, jakie stało się jego udziałem w miesiącach choroby - trudno modlić się w sytuacji silnego bólu. Dlatego przestrzega - módlcie się, gdy jesteście w formie!

Specjalnym darem Bożym, co podkreśla tytuł książki, okazała się zdolność przyjęcia ciężkich doświadczeń życiowych. Z kolei szczególnym darem dla innych jest dzielenie się Bożym pokojem, pomoc w znoszeniu choroby. Bernardin wyznaje, że dopiero choroba w pełni pozwoliła mu zrozumieć, kim powinien być kapłan. "Ludzie oczekują, aby księża byli autentycznymi świadkami czynnej roli Boga w świecie, świadkami Jego miłości. Nie chcą, żebyśmy byli politykami czy menedżerami, nie są zainteresowani małostkowymi konfliktami w życiu parafialnym czy diecezjalnym. Ludzie chcą, abyśmy dzielili z nimi radości i smutki życia." Nawet chorzy niewierzący mają głębokie pragnienie kontaktu z transcendentnym.

Pytany o poglądy na temat nieba i życia po śmierci, Kardynał posługuje się opisem wrażenia, jakiego doznał podczas pierwszej wizyty w okolicach, z których pochodzili jego rodzice. Wychowany na albumie z fotografiami matki, włoskiej emigrantki, jak u siebie w domu poczuł się w małym miasteczku w północnych Włoszech. "Gdy tylko wjechaliśmy do doliny, powiedziałem: Mój Boże, znam to miejsce. Jestem w domu. Teraz myślę, że przejście z tego życia do wiecznego będzie podobne. Będę w domu."

 

JOANNA PETRY MROCZKOWSKA, dr filologii romańskiej, krytyk literacki, tłumaczka i eseistka. Mieszka w USA.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama