Błogosławieństwa świętych niemal niewidocznych

Codzienna świętość - to droga proponowana przez adhortację Gaudete et exsultate. Taka świętość promieniuje, choć nie jest to światło olśniewające

„Gdzieś przeczytałam: 'Bóg istnieje, spotkałem Go”'. A to dopiero! To mnie zdumiewa! Fakt, że Bóg istnieje, nie podlega dyskusji! Ale że ktoś spotkał Go przede mną, to, owszem, mnie zaskakuje! Bo ja miałem przywilej spotkać Boga właśnie w chwili, kiedy w Niego wątpiłem! W opuszczonym przez ludzi miasteczku w departamencie Lozère. Przechodziłem koło starego kościoła i wszedłem do niego... I tam zostałem oślepiony... przez silne światło... nie do zniesienia! To był Bóg... Bóg we własnej osobie... Bóg, który się modlił! Powiedziałem do siebie: Do kogo się modli? Chyba nie modli się do samego siebie? Nie! Modlił się do człowieka. Modlił się do mnie! Mówił: 'O człowieku! Jeżeli jesteś, daj mi znak!' Powiedziałem: 'Mój Boże, oto jestem tutaj!'. On powiedział: 'Cud! Pojawienie się człowieka!'. Powiedziałem do Niego: 'Ależ, mój Boże... jak możesz wątpić w istnienie człowieka, skoro to Ty go stworzyłeś?' Powiedział do mnie: 'Tak... ale od tak bardzo dawna nie widziałem żadnego w moim kościele... że zastanawiałem się, czy to nie była ułuda!”. Powiedziałem do Niego: 'A zatem upewniłeś się, mój Boże!'. Powiedział do mnie: 'Tak! Teraz będę mógł powiedzieć do nich tam w górze: człowiek istnieje, spotkałem go'” (Raymond Devos).

Adhortacja apostolska Papieża Franciszka zachęca nas do sparafrazowania lub uzupełnienia tego wielkiego satyryka francuskiego przez dopowiedzenie: „Człowiek, święty człowiek istnieje, spotkałem go”. Gaudete et exsultate daje nam wyjaśnienia odnośnie do tego, co decyduje o świętości tej czy innej osoby, czy to mężczyzny, czy kobiety. Jednak nic nie zastąpi bezpośredniego kontaktu ze świadkiem, misjonarzem bądź osobą skromną i radosną. Czy jest ona mężatką czy bezżenną, rozwiedzioną, niepełnosprawną, wdową, powtórnie zamężną, homoseksualistką, kobietą interesów lub bezdomną, bądź też ofiarą nadużyć. Jak się wyraża ich szczególna i wyjątkowa świętość? Biegnie, szerzy się, rozprzestrzenia w ich duszach prostych i udręczonych (Małgorzata Porete, Zwierciadło dusz prostych). Jak gdyby w każdej chwili swojego życia były inspirowane i inspirowały, jak gdyby ich decyzje były zawsze podejmowane w funkcji Innego lub innych, jak gdyby były owładnięte przez pokorę, radość, współczucie, miłosierdzie i jak gdyby już nic więcej nie miało znaczenia.

Iluż świętych nieznanych, niezauważanych, niemal niewidocznych żyje z radością i wewnętrzną siłą jakimś swoim błogosławieństwem, własnym błogosławieństwem, które niekoniecznie wybrali, ale które się im narzuciło przez siłę ich życia. Na przykład ta matka rodziny, którą znam, od kilku miesięcy będąca wdową, z siedmiorgiem dzieci, babcia około dwudziestu wnuków i prababcia prawnuków, których już trudno się doliczyć. Jej błogosławieństwo jest proste: „Błogosławiony ten, kto jak ojciec marnotrawnego syna potrafi czekać, czuwać, modlić się i biec, by wziąć w ramiona tego, który powraca skruszony, przygnębiony, zawstydzony” (por. Łk 15, 20). Widziałam, jak w ten sposób zachowała się w stosunku do kogoś. Z jej ust nigdy nie wychodzi złe słowo, a jedynie słowa wdzięczności, zrozumienia, przeprosin i otwarcia. Z jej strony nie ma żadnego osądu, ale jest ponawiana każdego dnia decyzja, by starać się zrozumieć daną sytuację, negatywną czy destrukcyjną. Jej dom, zagubiony pośród pól Szampanii, jest otwarty w prawdziwym sensie tego słowa. Nie zamyka na klucz drzwi ani swojego serca. Ponieważ spędziłam z nimi wiele dni, mogłam razem z nimi przeżywać zwykłą chwilę poranka: razem czytaliśmy teksty z Mszy św. danego dnia, tak po prostu, bez komentarzy, potem odmawialiśmy dziesiątek różańca, przeplatając imionami osób w trudnych sytuacjach, bliskich lub dalekich, również bez komentarzy. W tym tkwił sekret jej świętości, w owym ciągłym, codziennym dążeniu do spójności między tym, co rano było głoszone w Słowie, a przeżywaniem dnia. Nic skomplikowanego, jedynie radosna prostota, zawsze w fazie dostosowywania się i otwarcia.

Innym świadkiem, który budzi we mnie chęć postępowania w tej świętości, jest pewna zakonnica w podeszłym wieku, której błogosławieństwo wpisane jest w każdą szczelinę jej serca, jej ciała i jej spojrzenia. Jej błogosławieństwo to: „Błogosławione nierządnice i błogosławieni celnicy, bo oni przed nami wejdą do królestwa niebieskiego” (por. Mt 21, 31). Znów pozornie nic nie odróżnia jej od innych: ten wymiar miłosierdzia i współczucia wyraża przez postawy i gesty niemal niewidoczne, a przepojone wielką łagodnością. Nigdy nie szufladkuje tej czy innej osoby przez jakiś osąd, oskarżenie czy ostateczną decyzję. Każdego dnia jej spojrzenie widzi więcej niż to, co zewnętrzne, jak gdyby jej oczy stały się oczami Chrystusa na krzyżu, kiedy mówi do łotra: „Dziś będziesz ze Mną w raju”. Ta kobieta w swoim życiu pełniła liczne odpowiedzialne funkcje i zawsze miała do czynienia z sytuacjami bądź osobami trudnymi, i wyciągała rękę, narażając swoją reputację, a często, niemal zawsze udawało się jej pozyskać miłość (albo raj...).

Na koniec Jean Vanier. Ten człowiek mógł być politykiem, filozofem albo wybitnym wykładowcą uniwersyteckim. Błogosławieństwo, jakie mi ukazuje swoim zaangażowaniem, to: „Błogosławiony, kto przyjmuje Ducha Świętego i pozwala się posłać (por. J 20, 22). Vanier to łagodność, głęboka radość, słuchanie, zaangażowanie wśród najmniejszych bez przechwalania się, to poczucie humoru, głębokie zrozumienie sytuacji, to śmiałość zainspirowana, która inspirowała ogromnie dużo osób wśród najbardziej potrzebujących. Nie ma w nim żadnej ostentacji, żadnej nauki moralnej ani wielkich mów, ale są gesty i słowa, pochodzące z serca, w którym mieszka Moc Ducha Świętego, i z postaw, które w oczach świata mogłyby się wydawać niemal śmieszne, a stały się prorocze dla całej ludzkości.

W ostatniej adhortacji apostolskiej jest napisane: „każdy święty jest misją” (por. Gaudete et exsultate, 19); każdy człowiek jest misją; jest także misjonarzem. W istocie misji bez misjonarza grozi, że będzie brzęczącą miedzią. To, co czyni misjonarza „atrakcyjnym”, to błogosławieństwo, oblicze, spojrzenie lub słowo Chrystusa, które on ucieleśnia aż do końca, każdego dnia, bez rozgłosu i z radością. Kiedy mamy szczęście spotkać któregoś z tych mężczyzn lub którąś z tych kobiet, wywołują w nas coś w rodzaju trzęsienia ziemi lub serca. Faktycznie oddziałują na nas i nas poruszają, fascynują i przyciągają, oświecają nas i nami wstrząsają. To właśnie wówczas dane jest nam doznać zdrowej przykrości: „Jest tylko jeden smutek w życiu — to że nie jesteśmy święci”.

 

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama