Nawróceni dłużnicy miłości

Nawrócenie zawsze ma smak czyichś łez i nieprzespanych nocy. Nawróceni są dłużnikami miłości

Nawrócenie może być deszczem, który spadnie z Nieba. Ale najczęściej jest uporczywym podlewaniem serca wodą noszoną w dziurawej konewce. Bolą kolana i ręce. Bolą oczy od płaczu. Nawrócenie zawsze ma smak czyichś łez i nieprzespanych nocy. Nawróceni są dłużnikami miłości

Nawróceni dłużnicy miłości

Właścicielem tajemnicy nawrócenia grzesznika jest Bóg. To On nakłada na skronie swoich dzieci aureolę światła. Chciałby ukoronować każde. O każde walczy do końca, aż po krzyż. O wielu walczy przez modlitwę, post i wyrzeczenia najbliższych. To zwycięstwo zawsze jest triumfem miłości.

W historii św. Augustyna zatriumfowała miłość matki, w przypadku Feliksa Leseura — żony.

Łaska Boża szuka w nas dziury

Przed laty w Rosji wystawiano sztukę pt. „Chrystus w szlafroku”. Na scenie ustawiono atrapę ołtarza, na niej butelki wódki, a wokół pełno było osób grających pijanych księży i zakonnice. Jeden z aktorów, o nazwisku Rostowicz, miał wyjść na scenę, aby wyśmiać Osiem błogosławieństw. Zaczął czytać: „Błogosławieni ubodzy...”. I czytał dalej, aż wreszcie na końcu powiedział: „Wierzę”. Przedstawienie się skończyło. Nigdy już nie zagrano tego spektaklu.

Abp Fulton J. Sheen, sługa Boży, który przytoczył tę historię w jednym ze swoich kazań, mawiał, że „w głowach wszystkich z nas znajdują się dziury, przez które łaska Boża może przedostać się do środka”. I że serce ludzkie nie ma kształtu walentynkowego serduszka, ale ma widoczny i odczuwalny — choć często nieuświadomiony — brak sporego fragmentu. Dlaczego? Bo ten fragment Bóg zachowuje dla siebie i oddaje wtedy, gdy po ziemskiej wędrówce człowiek wraca do swojego Domu. Część z nas jest „zdeponowana” w Niebie i dlatego „niespokojne jest nasze serce, dopóki nie spocznie w Panu”.

Łaska Boża chce być w nas

W tajemnicę Bożego Serca wpisane są miłosierdzie i sprawiedliwość. My, skażeni grzechem, myślimy, że gdy jesteśmy sprawiedliwi, to mniej miłosierni. I odwrotnie. Gdy przymykamy oko na fakty, to jesteśmy bardziej miłosierni. W Bogu sprawiedliwość i miłosierdzie są w całkowitej równowadze. Bóg, odsłaniając swoje miłosierne oblicze, nie założył maski na oblicze sprawiedliwe i od teraz występuje w innej, łagodniejszej odsłonie.

Bóg, ukazując swoje oblicze pełne miłości i wybaczenia, chciał pokazać, że mimo iż grzech oddala nas od Niego bezgranicznie, On się nami nie brzydzi i czeka, aż poranieni wrócimy. Miłosierdzie wchłania nasze winy i grzechy, które nas szpecą i cuchną. Bóg bardzo nas chce. Bardzo czeka. I bardzo tęskni.

Gdy ubrudzone błotem dziecko wspina się na kolana taty, wywołuje radość... i brudzi mu spodnie. I gdy robi tak ledwo chodzący maluch, to tato zaśmiewa się serdecznie. Jednak gdy maluch dorośnie i już wie, że jego Tato jest najpotężniejszym i najświętszym Królem wszechświata, to chce na tym spotkaniu wyglądać jak najpiękniej, jak najczyściej. I już nie wchodzi na kolana w ubłoconych butach.

To dlatego do Nieba gotowi są ci, którzy „wykąpali swoje szaty we Krwi Baranka”. To dlatego św. Mała Tereska prosiła Maryję, by przystroiła jej duszę w klejnoty Chrystusowej Męki — bo wiedziała, że swoimi uczynkami nie jest w stanie upiększyć duszy, która pragnie Nieba.

Dopóki nie żyjemy z Nim, nie trwamy w Nim i nie poddajemy swojego życia Jego działaniu — zwłaszcza w sakramentach pokuty i Eucharystii — trwamy w niepokoju i w gruncie rzeczy nie jesteśmy szczęśliwi. Lecz dopóki żyjemy, oddychamy i myślimy, zawsze mamy szansę zmienić decyzję, odwrócić się od zła i poddać wreszcie swoje życie Jego działaniu. To poddanie jest nawróceniem. Czasem to cud, częściej długi proces. Zawsze jednak to wspólne działanie Boga i człowieka. On się nie męczy wybaczaniem nam — jak mawia papież Franciszek. Ale musimy przyjść, by nas umył. Albo ktoś musi nas przyprowadzić, a czasem nawet przynieść.

Modlitwa wierci dziurę

Nawrócenie często rodzi się z miłosiernego upomnienia. Bardzo często, gdy ktoś uparcie trwa w grzechu, upominanie jest procesem długotrwałym. Zawsze musi być połączone z modlitwą, ofiarą Mszy św., postem i wyrzeczeniami. To jest walka o duszę, wydzieranie jej ze szponów zła. Nie jest łatwa i nie można walczyć o nawrócenie do Boga bez Boga. Niezwykłym przykładem jest tu św. Monika — matka św. Augustyna, jednego z największych intelektualistów wszech czasów. Niezwykle uzdolnionego mówcy, wybitnego myśliciela, ale przez wiele lat, od wczesnej młodości, żyjącego w rozpuście i miłującego ponad wszystko doznania cielesne. Augustyn swoją młodość opisał jako „piekielną lubieżność wieku dojrzewania”. Trwało to 16 długich lat. Wydawać się mogło, że był już stracony. Nałożnice, nieślubne dziecko, czarna rozpacz. A jednak dziś jest świętym i doktorem Kościoła. Jego nawrócenie było wyżebraną przez matkę łaską. Wołała do niego w niekończących się napomnieniach — i za nim do Boga — tak długo, aż wywierciła tę dziurę, przez którą łaska mogła wlać się do serca jej syna.

Dniami i nocami roniła łzy nad intelektualnymi i moralnymi błędami Augustyna. Pojechała za nim do Italii, wiedząc, że jeśli opuszcza Kartaginę w tak złym stanie duszy, to tam, daleko, zatraci ją całkowicie. I nie myliła się, ale też nie zrezygnowała. Najpierw pojechała za synem do Rzymu, potem do Mediolanu. Tam wybrała się do Ambrożego, biskupa, po radę. Co mam zrobić? Mój syn żyje tak, jakby Boga nie było. Robię, co tylko możliwe. On wie, że go kocham, ale nie mogę zaakceptować tego, co wybrał, tego, jak żyje, nie mogę...

Bp Ambroży powiedział zbolałej Monice to, co zapisały kroniki: „Niemożliwe jest, aby syn, za którego wylane zostało tak wiele łez, mógł pójść na zatracenie”.

Nawrócenie jest walką

I biskup miał rację. Wyproszone przez matkę nawrócenie było jej największym dla niego prezentem. Najpierw urodziła jego ciało, potem, przez wiele lat, rodziła jego duszę. Śmierć matki św. Augustyn opisał w „Wyznaniach” w sposób tak czuły i poruszający, że powinna to przeczytać każda z matek, która załamuje ręce nad wyborami moralnymi swojego dziecka i traci wiarę, nadzieję i siłę w walce o zmianę jego życia. „Właśnie gdyśmy byli w Ostii u ujścia Tybru — pisał — matka moja umarła. Wiele rzeczy tu pomijam, bo czas nagli. Przyjąć racz, Boże mój, wyznanie i dziękczynienie także za niezliczone rzeczy, które pozostaną okryte milczeniem. Ale nie pomnę ani jednego ze słów, jakie dusza moja może zrodzić, dotyczących tej służebnicy Twojej, która mnie urodziła zarówno cieleśnie, wydając na światło dzienne, jak i duchowo — wprowadzając do światłości wiecznej. Ty ją stworzyłeś”.

Matka, która zna i kocha Jezusa, musi wiedzieć, że to na niej spoczywa obowiązek urodzenia duszy powierzonego jej w cudzie macierzyństwa dziecka. To jest jej zadanie do końca życia. Wiek dziecka nie ma tu znaczenia. Dorosłość metrykalna nie zawsze idzie w parze z dojrzałością duchową. Mądra miłość matki może ocalić dziecko od potępienia na wieki. I powinna podjąć ten trud.

„Zbyt późno Cię pokochałem, Piękno Odwieczne!” — wołał w ogrodzie oszołomiony odkryciem Augustyn. Płakał, nie potrafił znaleźć sobie miejsca. W Wielki Czwartek w 387 r. głośno wyrecytował Credo wobec zgromadzonych wiernych, a później aż do Wielkiej Soboty pościł i wreszcie wieczorem w Wigilię Paschalną wszedł do bazyliki mediolańskiej, a bp Ambroży odprawił nad nim ostatni egzorcyzm i udzielił mu chrztu św., który przypieczętował wymodlone przez Monikę nawrócenie.

Małżeństwo z ateistą

W 1889 r. młoda, doskonale wychowana Elżbieta poślubia Feliksa Leseura, wybitnego lekarza, dziennikarza i znanego polityka. Małżeństwo zapowiada się szczęśliwie. Oboje kochają literaturę i muzykę, mają wiele wspólnych zainteresowań. Jednak po pewnym czasie okazuje się, że Feliks jest też znanym ateistą — ostrym piórem wojuje z Bogiem i Kościołem. Prowadzą dostatnie życie i otwarty dom, w którym spotyka się elita ateizujących paryskich intelektualistów. Feliks walczy z Bogiem nie tylko na łamach gazet — czyni to również w sercu żony. Robi wszystko, aby ją zniechęcić i zniszczyć jej wiarę. Podsuwa antyreligijne książki, drwi i wyśmiewa. Wreszcie w latach 1897-99 udaje mu się doprowadzić do załamania jej wiary.

Umowa z Bogiem

Trwa to jednak krótko. Staranne religijne wychowanie wyniesione z domu przynosi owoce i Elżbieta stawia opór naciskom męża. Od tej chwili rozpoczyna się cicha walka. Kobieta modli się nieustannie w ukryciu, czyta religijne książki, szuka pomocy i wszystkie uciążliwości ofiarowuje w intencji nawrócenia swojego męża. Paryska dama jest na zewnątrz światową kobietą, a w zaciszu serca rozmodloną mniszką zanurzoną w kontemplacji. Do zmagań duchowych w 1905 r. dołącza choroba. Elżbieta cierpi i coraz częściej nie może wstawać z łóżka. Jej mąż nie ustaje w antyreligijnych atakach przeciw niej. 17 marca 1911 r. chora Elżbieta, przykuta do łóżka, składa ślub. Prosi Boga, aby rozporządzał nią wedle swej woli w zamian za nawrócenie Feliksa. Nie wstaje z łóżka aż do śmierci w sierpniu 1914 r. Tuż przed śmiercią wyznaje mężowi: „Feliksie, gdy umrę, zostaniesz katolikiem i ojcem dominikaninem”.

Testament żony ateisty

„Elżbieto, znasz moje nastawienie, przysiągłem Bogu nienawiść, żyję tą nienawiścią i w niej umrę!” — krzyczał do umierającej żony Feliks.

Po pogrzebie Amelia, siostra Elżbiety, wskazała mu niewielki schowek, w którym znalazł „Dziennik” swojej żony, „Zeszyt postanowień”, „Myśli dnia każdego” i „Testament duchowy”, a w nim zapis: „W 1905 r. poprosiłam Boga wszechmogącego, aby zesłał mi wystarczająco duże cierpienie, aby odkupić twoją duszę. W dniu, w którym umrę, cena zostanie zapłacona. Nie ma większej miłości nad tę, gdy żona oddaje życie za swojego męża”.

Spojrzenie Maryi

Feliks Leseur, ateista, poczuł się dotknięty do żywego. Postanowił napisać książkę przeciwko Lourdes. Pojechał tam nawet, jednak Bóg miał zupełnie inny plan. Jedno spojrzenie na figurę Maryi wystarczyło, aby otrzymał dar wiary. Dar pełny i całkowity. Wszystko zobaczył, w jednej chwili zrozumiał. Wrócił inny.

Rok po nawróceniu wydał pisma żony w postaci małego tomiku, a niedługo potem wstąpił do zakonu Ojców Dominikanów. Aż do śmierci w 1950 r., jako o. Maria Albert Leseur, głosił rekolekcje, propagował spuściznę duchową Elżbiety.

W 1934 r. rozpoczął się proces beatyfikacyjny Elżbiety Leseur. Dziś żona, która ofiarowała się cała w intencji nawrócenia swojego męża, jest służebnicą Bożą.

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama