Memento mori

Refleksje nad śmiercią na podstawie różnych publikacji prasowych

 

Czy w naszych czasach - propagujących jawność, brak przesądów i niechęć do hipokryzji - istnieje jeszcze jakieś tabu, jakaś sprawa przemilczana, od której wszyscy uciekają i mówią o niej niechętnie? Wydawać się może czasami, że u schyłku wieku XX człowiek zatracił już poczucie tajemnicy, a w każdym razie wstydu, że w swojej dociekliwości - przełamał tabu, wyzbył się wszelkich konwencji. Paradoks chce, że w czasach ochrzczonych mianem "cywilizacji śmierci", sprawą, wokół której panuje zmowa milczenia, stało się właśnie umieranie; śmierć - temat wstydliwy, o którym rozmawiać nie wypada i nie należy, ztwłaszcza z dziećmi lub z osobami, które umierają niejednokrotnie odarte u kresu życia z należnych śmierci godności i intymności.

Wobec śmierci każdy człowiek - niezależnie od jego "perspektywy metafizycznej" - staje w pewnym sensie bezradny i osamotniony. Dzisiaj - w wyścigu do sukcesu i do biznesu - lepiej być pięknym i bogatym, a już na pewno młodym; dlatego człowiek uparcie unika stawiania sobie pytań o granicę doczesności i za wszelką cenę odpycha moment, w którym ta granica w sposób nieunikniony stanie się jego własną, osobistą perspektywą. Pisze o tym w eseju Jak poradzić sobie ze śmiercią Dorota Sosnowska ("W drodze", 11/93): "Dzisiaj pochłania nas szalenie kult życia, zdrowia, sprawności fizycznych, przyjemności, najrozmaitszej konsumpcji zmysłowej. Nawet obsesje tajemniczego kresu życia usiłujemy odsunąć, ukryć jako coś wstydliwego, zbyt przykrego. O śmierci swojej mało kto lubi myśleć. Wręcz przeciwnie, ciekawski mózg człowieka wysila się, aby przedłużyć życie na ziemi, abstrahując od wieczności. Zakryć procesy uwiądu, zakłamać czas, zadać gwałt naturze, choćby przez macierzyństwo po sześćdziesiątce. Współczesna cywilizacja wyraźnie zagubiła świętość życia, wartości głębi decydujące o jego pięknie i sensie. Człowiek osaczony nowymi niebezpieczeństwami, chorobami wyrosłymi z bałaganu moralnego i dobrobytu - jakby rozpaczliwie ucieka od prawdy czasu, chce zakłamać proces cyklu biologicznego. Co też nie wyczynia, żeby ująć sobie lat?! Czasemto żałosne, a nawet tragikomiczne. 90-letnia młodość powinna się wyrażać elastycznością psychiki i ducha, ale nie strojem podebranym nastolatkom, pretensjami do przyjemności młodzieżowych i zachowań, które szokują, nie pasują."

Niezgoda na starość jest przede wszystkim niezgodą na niedołężność, bezużyteczność i cierpienie - a te nie zawsze są związane z podeszłym wiekiem. Presja kultu młodości i sukcesu rzutuje na stosunek opinii społecznej do przewlekle chorych i niepełnosprawnych, nawet - a może tym bardziej - jeżeli są to dzieci. Dyskusje społeczeństw zachodnich wokół problemu eutanazji oparte są nie tylko na "humanitarnym" argumencie ulżenia umierającym w cierpieniu - zaczyna się bowiem kwestionować samo prawo do życia osób poważnie upośledzonych fizycznie lub umysłowo, konstruując dla poparcia takich poglądów całe teorie filozoficzne i logiczne systemy perswazji. W artykule O aborcji i eutanazji po niemiecku ("Odra" 1/94) Seweryn Szatkowski pisze o Peterze Singerze, jednym z najbardziej kontrowersyjnych współczesnych filozofów: "Specjalnością Petera Singera jest filozofia moralności, a więc etyka, zwłaszcza zaś te rozmaite odmiany etyki stosowanej, które obejmuje się wspólnym mianem bioetyki. Jedna z głównych tez przez niego bronionych głosi, że życie ludzkie posiada szczególną wartość moralną bynajmniej nie dlatego po prostu, że jest życiem człowieka. Posiada ją ono tylko w tej mierze, w jakiej człowiek ów jest osobą - istotą myślącą, świadomą samej siebie, własnej odrębności i skończoności, a także zdolną do kierowania swym losem i decydowania o sobie. Wszystkie te cechy posiadać można w większym lub mniejszym stopniu i jest faktem, że niektóre zwierzęta znajdują się w tej skali wyżej niż np. kilkutygodniowe, ludzkie dziecko. Jest tylko skutkiem szczególnego naszego rasizmu gatunkowego, że ich życiu przypisujemy mniejszą wartość i uznajemy za dopuszczalne ich zabijanie (nawet dla przyjemności) czy też torturowanie, określane niekiedy mianem eksperymentów naukowych." Konsekwencja poglądów Singera to nie tylko postulat zwiększonej wrażliwości na cierpienia zwierząt, ale także - odrzucenie dogmatu świętości życia ludzkiego jako przesądu i stereotypu. "Bezwzględne stosowanie się do tej zasady - twierdzi Singer - może wprawdzie zapewnić komfort moralny osobom podejmującym odpowiednie decyzje, dla ludzi chorych i cierpiących oznacza jednak odmowę udzielenia im pomocy - pomocy, o którą często proszą lub, być może, prosiliby, gdyby zdolni byliby wyrazić jakiekolwiek życzenie. Odmowę motywuje się względami moralnymi, czy jest jednak rzeczą moralną przyzwalać na cierpienie tam, gdzie można mu zapobiec?"

Tragiczny wymiar tego typu argumentacji polega na tym, że nie jest już ona tylko nieszkodliwym i pozbawionym skutków teoretyzowaniem, ale niejednokrotnie dochodzi do głosu w konkretnych sytuacjach - co najmniej kontrowersyjnych z punktu widzenia etyki lekarskiej. Od aborcji, przez wszystkie przypadki "pomocy w samobójstwie" czy "zaniechania podtrzymywania życia" - aż do prób zalegalizowania eutanazji. W kwartalniku "Ethos" (nr 21+22/93) w artykule Legalizacja prewencji czy początek cywilizacji śmierci? Andrzej Wojciechowski analizuje działalność założonego kilka lat temu we Francji Stowarzyszenia dla Zapobiegania Dzieciństwu Niepełnosprawnemu. Organizacja ta opracowała projekt ustawy zezwalającej lekarzowi "uchylenie się od udzielenia dziecku do trzech dni życia koniecznej opieki", jeżeli jest nieuleczalnie chore w stopniu uniemożliwiającym "godne przeżycie". "Założycielką stowarzyszenia - pisze Wojciechowski - które wystąpiło z projektem pozbawiania koniecznej dla życia opieki noworodków niepełnosprawnych, była matka dwudziestopięcioletniegoniepełnosprawnego. Mam 25 lat osobistego doświadczenia - oskarża. Widziałam, jak traktuje się dzieci w szpitalach. Słyszałam ludzi, którzy mi mówili: Proszę zabrać swoją małpkę. Społeczeństwo nie toleruje niepełnosprawnych. Zostajemy na dole drabiny społecznej. Nikt nie poślubi matki niepełnosprawnego. Podziwia ona ludzi, którzy opiekują się niepełnosprawnymi. Ale miejsca, w których mogliby oni żyć, nie są rozciągliwe, więc dlaczego narzucać innym dziecko, które zawsze będzie odrzucane? Mówi nam się, że są brzydcy, że przeszkadzają. Nikt nie może zrozumieć tego cierpienia dzieci i rodziców (...) Biskupi francuscy odpowiadają tu, że cierpienia rodzin postawionych wobec tego dramatu zasługują w najwyższym stopniu na szacunek, a jednak te rodziny są często pierwszymi, które kochają i bronią swoich dzieci.

W historii ludzkości próba hodowli normatywnej czy zorganizowanego, masowego usuwania cierpienia, a nawet porządkowania mapy etnicznej kończyła się często niepohamowaną rzezią. Od wprowadzenia we Francji zapisu o możliwości niszczenia przed urodzeniem niepełnosprawnych do powstania projektu zabijania takichże niemowląt upłynęło 13 lat. Po dalszych 6 latach mamy legalizację eutanazji w Holandii. W oczach społeczeństwa na rodziców niepełnosprawnych dzieci spada dodatkowe odium - sami sobie są winni, bo nie przeprowadzili badań prenatalnych i nie zniszczyli dziecka przed urodzenie."

Współczesny człowiek coraz częściej uzurpuje sobie prawo do bycia "panem życia i śmierci" - jeśli jednak pozbawianie życia innych jest ciągle uważane za zbrodnię i niegodziwość, w przypadku samobójstwa moralna ocena nie jest tak ostra i kategoryczna. Mówi się raczej o tragedii, o utracie kontroli psychicznej; niedoszli samobójcy nie trafiają na ławę oskarżonych i nawet Kościół nie odmawia samobójcom religijnego pogrzebu, choć ocena ich czynu pozostaje - w świetle wiary - jednoznaczna. Samowolny wybór śmierci motywowany jest najczęściej ucieczką przed cierpieniem - bywają jednak także śmierci - manifestacje, samobójstwa o znaczeniu symbolicznym, heroiczne lub desperackie - będące znakiem dla świata, wołaniem o obronę jakichś wartości i idei.

W "Kwartalniku filmowym" (nr 1993) odnaleźć można cały blok materiałów poświęconych pamięci Ryszarda Siwca - urzędnika z Przemyśla, który we wrześniu `68 roku dokonał aktu samospalenia na warszawskim stadionie w czasie dożynek. Długo i starannie przygotowywany protest przeciwko zniewoleniu narodu i inwazji na Czechosłowację, przeszedł niemal niezauważony - okoliczności tego wydarzenia zrekonstruował dopiero Maciej Drygas, autor filmu Usłyszcie mój krzyk i słuchowiska Testament. W "Kwartalniku" zgromadzono zapis listy montażowej filmu, zapis słuchowiska, szereg zdjęć i dokumentów, a także kilka komentarzy próbujących zanalizować sens tej tragicznej manifestacji i przyczyny istniejącej wokół śmierci Siwca zmowy milczenia. Jednym z komentarzy jest wypowiedź księdza Józefa Tischnera Myśmy tej śmierci nie przemyśleli, gdzie pada porównanie czynu Siwca do samospaleń mnichów buddyjskich:

"Pisze mnich buddyjski Nhat Han w liście do Martina Lutera Kinga: Wietnamski mnich, kiedy dokonuje samospalenia, wyraża z całą mocą i zdecydowaniem na jakie go tylko stać, że potrafi znieść największe nawet cierpienie, ażeby za tę cenę uchronić swój naród od zła. Celem spalenia jest chęć wyrażenia swojej nieugiętości i woli, nie jest tu celem śmierci. W naszej nieszczęśliwej ojczyźnie rozpaczliwie staramy się błagać, nie zabijajcie prawdziwego nieprzyjaciela człowieka, nieprzyjaciela, który jest obecny wszędzie, a tkwi w głębi naszych umysłów i serc.

Tak wyglądał sens samospaleń w przypadku mnichów buddyjskich. Było w tym jakieś świadectwo, jakiś protest, protest przeciwko wojnie, przeciwko zabijaniu, przeciwko zniewalaniu, a z drugiej strony było świadectwo niezwykłego heroizmu, które wyrażało się samospaleniem (...) Kościół jest przeciwny samobójstwom. Uważa, że życie jest darem Boga. Bóg dał i Bóg jedynie może je odebrać. Ale Kościół rozumie trudne sytuacje ludzi i wtedy ocena tych ludzi jest zupełnie inna. A więc np. ktoś bardzo cierpi fizycznie, nie może znieść tego cierpienia i zadaje sobie śmierć, żeby więcej nie cierpieć. Ale może istnieć także trudna sytuacja w sensie moralnym. Ktoś nie może znieść widoku zła, chce protestować przeciwko temu i podejmuje taką właśnie formę protestu. Wtedy trzeba powiedzieć, że jest to niewąpliwie święty, ale święty nieco innej religii.

Kościół wchodzi w dialog z innymi religiami, a wchodząc dialog z innymi religiami akceptuje też w pewnym sensie ich świętości. Nie chciałbym mówić, że Siwiec przez sam akt samospalenia przeszedł z jednej religii do innej. Po prostu usiłował przenieść świętość jednej religii w łono świętości drugiej religii. Do tej drugiej religii, do chrześcijaństwa chciał on zaszczepić nową wizję heroizmu. Kościół akceptuje to na zasadzie, że w imię ducha ekumenicznego akceptuje także świętości innej religii (...)

Tragizm śmierci Siwca polega m.in. na tym, że ta śmierć także dla Kościoła nie mogła być wzorcem heroicznej postawy. Kościół czy teologowie nie przeczyli, że jest w tym jakiś wielki heroizm, ale nie mogli dawać tego heroizmu jako wzorca do naśladowania innym. Ta śmierć z góry skazana była na to, żeby pozostać anonimowa, niezrozumiała (...) Myślę, że nawet dzisiaj myśmy do końca tej śmierci nieprzemyśleli (...) Jeśli idzie o Siwca, Kościół nigdy nie powie, że on jest godny naśladowania. Kościół rozróżnia rzeczy godne podziwu i rzeczy godne naśladowania."

Śmierć z wyboru - rozmyślna bądż tylko desperacka - jest w pewnym sensie wyjątkowa. Normalny koniec życia, dużo mniej romantyczny, bywa uciążliwym umieraniem. Przeciętny człowiek ucieka od samej myśli o śmierci, wydaje mu się ona niesprawiedliwością, karą Bożą. Wymyśla wciąż nowe fortele, aby ją przechytrzyć, i choć zdaje sobie sprawę z jej nieuchronności - zwykle nie jest do niej przygotowany. A konfrontacja ze śmiercią jest także egzaminem, zwłaszcza jeśli dotyczy ludzkiej zbiorowości. "Plagi i ich świadectwa wiele, czasami zbyt wiele mówią nam o nas, bo człowiek w sytuacji ostatecznej jest prawdziwy do kości" - pisze na łamach "Ex Librisu: (nr 40/93) Tomasz Justrun w tekście Śmierć i pchła, będącym recenzją Dziennika roku zarazy Daniela Defoe i książki ks. Jana Kracika: Pokonać czarną śmierć:Czytając wstrząsający dziennik Janusza Korczaka z warszawskiego getta, też mamy wrażenie, że znaleźliśmy się w mieście, jak wtedy mawiano, nawiedzonym przez zarazę.

Jesteśmy dzisiaj tylko cokolwiek dalej od czasów wielkiej bezradności wobec klęsk. A lęk jest nadal blisko. Szuflady końca XX wieku też są pełne medykamentów, używanych często na ślepo, rośnie popularność horoskopów, mnożą się magiczne chwyty na przeżycie, na oswojenie dzikiej bestii życia. I jak wtedy zdarza się szukanie kozłów ofiarnych każdej plagi. Początki epidemii AIDS na całym świecie ujawniły uśpione dawne lęki (...)

Zaraza nie jest na miarę człowieka, napisał Camus. Bo śmierć, chociaż tak dokładnie bierze miarę z człowieka, sama nie jest na jego miarę. Ale gdy zawodzą wszystkie środki i nie ma nadziei, czasami jeszcze zostaje pióro kronikarza i pisarza. Oraz słowa, które wkłada on w usta Tarrou, słowa jak światło w mroku. Powiadam tylko, że na tej ziemi są zarazy i ofiary, i że w miarę możności nie należy być po stronie zarazy."

Człowiek religijny staje w obliczu śmierci umocniony wiarą w życie wieczne. Obietnica nieśmiertelności nie zawsze jest jednak skutecznym lekarstwem na strach, rozpacz i inne dolegliwości duszy człowieka śmiertelnie chorego. Zgoda na chorobę i cierpienie - jako wolę Opatrzności - nie musi oznaczać zaniechania wszelkiej aktywności życiowej i biernego oczekiwania "wykonanie na wyrok". Kondycja ludzka polega między innymi na ciągłym przezwyciężaniu własnego zniechęcenia, nawet jeśli ma ono bardzo poważne przyczyny. O obowiązku walki do końca i niezgodzie na rezygnację pisze Małgorzata Baranowska na łamach "Res Publiki" (nr 2/94) w tekście To wasze życie. (Być sobą w chorobie przewlekłej): "Diagnoza choroby przewlekłej, groźnej i obcej przewraca życie do góry nogami. Chorzy często czują, że Bóg już ich opuścił, a ludzie zaraz to uczynią (...) Choroba nie powinna z nas robić rzeczy, nawet gdy nie możemy się wcale ruszać. Jeśli jakiś system leczenia, jakiś lekarz lub ktokolwiek inny traktuje was jak rzecz, nawet nieumyślnie, nie pozwalajcie na to. W imię bycia człowiekiem, ze względu na waszą duchowo-cielesną całość nie możecie do tego dopuszczać. Przede wszystkim jednak nie możecie tak traktować sami siebie (...) Lekiem najbardziej podstawowym pozostaje wola życia (...)

Z książki Raymonda Moody`ego Życie po życiu (...) można się dowiedzieć o zadziwiającym zjawisku. Otóż ludzie powracający do życia (nie dyskutujemy skąd powracający, bo nikt tego nie wie) nagle czują potrzebę uczenia się. Nie idzie o jakiś konkretny rodzaj wiedzy, ale o uczenie tego, czego się chce, co dostępne... Uczyć się w obliczu - jak czują tamci ludzie - życia wiecznego. Czy nie wydaje się to również dobrą receptą nawet tylko na życie doczesne?

Jak jednak zachować się, jeśli choroba nie pozwala na żadne, nawet najmniejsze działanie?: Jeśli towarzyszy jej niedołężność i starość, upokarzające ubezwłasnowolnienie? Przeżywanie starości nie tylko jako krzyża, ale i jako Łaski niejednokrotnie wymaga heroizmu, jest jednak szansą dla człowieka, aby w całej bezbronności stanął przed Stwórcą i odnalazł w sobie - czasem w ostatniej chwili - godność dziecka Bożego. Pisze o tym anonimowa siostra karmelitanka w wyznaniu Starość wieńczy dzieło ("Powściągliwość i praca", nr 11/93): "Zbyt mało mówi się ludziom o starości jako o łasce. Zbyt często używa się ją za nieprzyjemną końcówkę, ślepy zaułek znikającej drogi. Nawet sami zainteresowani zapędzają się w ten lamus starzyzny - w taki kłopotliwy nicpotem.

Któż im powie: Uważaj, wchodzisz w najważniejszy okres trudnej, ale pięknej twórczości. Oczywiście, to nie twórczość eksplozji i podniet młodości, ale twórczość skupionego wysiłku, by nagromadzone (często bezładnie) bogactwo doświadczeń, przemyśleń, doznań - ukształtować w obliczu Boga w świadomy wyraz akceptacji, dziękczynienia i uwielbienia Boga (...)

Jest pewne szaleństwo wśród ludzi - za wszelką cenę zachować młodość oraz urodę. Zmarszczki, plamy, siwe włosy, zniekształcona sylwetka - oto tragedia. Oczywiście, wszystko co ładne jest przyjemne, ale czy lepsze zasadniczo? - Na pewno zaś to jest dobre, co Bóg postanowił, a bez wątpienia starzenie się jest decyzją Stwórcy. Przemijalność pewnych dóbr uczy... ich przemijalności. Uczy bardzo dobitnie i boleśnie, bo właśnie one zaślepiają nas i trzeba dewastacji, by skierować nasz wzrok głębiej.

Ileż trzeba wypracować w sobie łagodnej uległości, by nie urażać otoczenia swoim przytępionym słuchem, wzrokiem, utraconym głosem, by się zgodzić, że tam, gdzie nie możemy pomóc - przynajmniej nie powinniśmy przeszkadzać. Więcej mądrości i odwagi kryje się w byciu słabym, gdy dzięki łasce człowiek czuje się niczym - niż stwarzanie pozorów użyteczności, niezbędności. Gdyż w istocie wcale nie jesteśmy potrzebni i prawdopodobnie otoczeniu byłoby lżej bez nas. Ale jest jedna wielka racja byśmy byli tu i teraz - bo Bóg tak chce.

Cóż za pokój i radość być tylko dla Boga! (...)

Błogosławiony bądź, Panie, za dar starości, gdyż ona na nowo oddaje nas w Twe ojcowskie dłonie dziećmi bezradnymi, zdanymi na Twą miłującą Moc."

Starość i choroba są wyzwaniem dla wszystkich - także zdrowych i młodych - aby potrafili przezwyciężyć własny egoizm i próbowali towarzyszyć śmiertelnie chorym w godnym przeżywaniu schyłku doczesności. Episkopat niemiecki wezwał katolików do zaangażowania w opiekę nad umierającymi tymi słowy: "Umierania nie można rozumieć jako zakłócenia życia, lecz jako ostatnią fazę stawania się człowiekiem."

 

KRYSTYNA CZERNI, ur. 1957, historyk sztuki, publikowała m.in. w "Res Publice", "Kontakcie", "W drodze", "Odrze", "Znaku". Ostatnio ukazały się jej rozmowy z profesorem Mieczysławem Porębskim Nie tylko o sztuce (Wrocław 1992).

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama