Kościół: między socjologią a personalizmem

W statystykach łatwo ująć liczbę wierzących, częstotliwość praktyk religijnych - umyka jednak to, co najważniejsze: jakość wiary

Dojrzały chrześcijanin ma większy wpływ na społeczeństwo
niż tłum ludzi powierzchownie związanych z Bogiem.

Modne stały się ostatnio raporty o stanie Kościoła. Czytając takie raporty, warto pamiętać o tym, że mają one ograniczoną wartość poznawczą. Dają pewien obraz co do liczby osób deklarujących się za wierzące, co do ich przekonań związanych z religijnym wymiarem życia, a także co do sposobu funkcjonowania Kościoła we współczesnym społeczeństwie. Tego typu badania nie są jednak w stanie opisać Kościoła od strony jakościowej. Istoty Kościoła nie da się bowiem opisać narzędziami, jakimi posługuje się socjologia. W badaniach socjologicznych nie pyta się o to, co najważniejsze, czyli o to, jaka jest więź badanej osoby z Bogiem, w jakim zakresie więź ta wpływa na małe i wielkie decyzje tejże osoby czy na ile oraz w jaki sposób osoba ta ewangelizuje swoją rodzinę i ludzi z najbliższego środowiska. Większość badanych zdaje sobie z tego sprawę. Fakt ten potwierdzają wyniki najnowszego raportu o stanie Kościoła, przygotowanego przez Katolicką Agencję Informacyjną i „Rzeczpospolitą” (9.12.2010). Otóż 81 procent badanych wie, że ważniejsza jest jakość wiary niż liczba członków Kościoła. Jednocześnie tylko 40 procent badanych stwierdza, że ich wiara wynika z osobistej decyzji, a nie z tradycji czy otrzymanego wychowania. Jedynie 6 procent badanych wskazuje na doświadczenie osobistego spotkania Bogiem jako główne źródło przynależności do Kościoła.

Żadne dane ilościowe nie stanowią wystarczającej podstawy do tego, by dokonać jakościowej oceny sytuacji Kościoła. Jest przecież możliwe, że jakaś osoba opiera swoją wiarę na tradycji i na otrzymanym wychowaniu, a jednocześnie przeżywa więź z Bogiem w sposób pogłębiony i owocny. Z drugiej strony jest możliwe, że ktoś włączył się do wspólnoty Kościoła na mocy swojej autonomicznej decyzji, a mimo to przeżywa i komunikuje swoją wiarę w sposób niedojrzały. Łaska bazuje bowiem na naturze. Ktoś, kto pozostaje niedojrzały w swoim człowieczeństwie, będzie również niedojrzały w wymiarze religijnym. I to nawet wtedy, gdy otwiera się na spotkanie z Bogiem, gdy włącza się w katolickie grupy formacyjne czy gdy aktywnie włącza się w dzieła apostolskie Kościoła. Zdarza się, że nawet bardzo szlachetna aktywność społeczna osoby wierzącej nie jest przejawem bezinteresownej miłości lecz ukrytą formą ucieczki przed powołaniem do małżeństwa czy kapłaństwa albo nieświadomym sposobem na zagłuszanie lęku, że może życie tej osoby nie ma sensu.

Znam nie tylko takich księży i osoby zakonne, ale też małżonków, nauczycieli czy studentów, którzy wywierają ogromny, ewangelizujący wpływ na swoje środowisko, gdyż fascynują ludzi Bogiem oraz uczą ich myśleć i kochać na wzór Jezusa. Znam też takich ludzi, którzy chętnie — i chyba szczerze — deklarują swoją przynależność do Kościoła katolickiego, ale własną postawą i osobowością zniechęcają innych do chrześcijaństwa, gdyż wypaczają rozumienie Ewangelii oraz dają anty-świadectwo. Jeśli w jakimś społeczeństwie 95 procent ludzi deklaruje się jako wierzący, ale wśród nich jedynie nieliczni są mocni w Bogu, w Jego i prawdzie, to Kościół w takim społeczeństwie przeżywa kryzys i będzie marginalizowany. Jeśli natomiast w jakimś społeczeństwie Kościół jest mniejszością, ale w jego szeregach jest spora liczba świadków Chrystusa na miarę wielkich świętych, wtedy Kościół ten zdolny jest odnawiać oblicze tej ziemi. Możemy być spokojni o Kościół w Polsce i o jego ewangelizacyjną siłę dopóki są w nim ludzie — niezależnie od ich liczby! - związani z Bogiem na życie i śmierć, mądrzy i dobrzy jednocześnie, odważni i świadomi swojej godności dzieci Bożych.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama