W towarzystwie aniołów. Anioł na traktorze

Do dnia dzisiejszego jestem przekonany, że na północno-wschodniej prowincji Chin spotkaliśmy anioła na traktorze John Deere!

Prawdziwe historie anielskich spotkań

Wydawnictwo M
ISBN: 978-83-8021-001-1


fragment książki:

Wszystkim wspaniałym ludziom, którzy odważnie postąpili
w wierze i ufności, dzieląc się swoją anielską opowieścią.
Podzielili się również informacjami, opiniami, myślami,
odkrywczymi spostrzeżeniami, doświadczeniami
oraz pojęciami związanymi z aniołami
i ich posługą między nami.
Dziękuję wam… ponieważ bez pomocy ludzi takich jak wy
niniejsza książka by nie powstała.

ROZDZIAŁ 1
Anioł na traktorze

WE WRZEŚNIU 2002 ROKU Paul DuWayne wykonał skok wiary, dzięki któremu uchylił drzwi niezwykłemu spotkaniu z istotą anielską nie z tej ziemi.

W czasie gdy uczestniczył w rekolekcjach dla mężczyzn w Camp Shamineau, niedaleko miejscowości Motley w stanie Minnesota, przedstawiono prezentację na temat obozów języka angielskiego organizowanych przez ostatnich dziesięć lat w Polsce i Austrii (obozy te miały na celu odnowę religijną młodych mieszkańców tych krajów).

Na rekolekcjach ogłoszono, że chiński rząd zaprosił organizację Shamineau International do zorganizowania pierwszego obozu na chińskiej prowincji w lecie 2003 roku. DuWayne poczuł, że Duch Święty zachęca go do zgłoszenia się na ochotnika, więc tak też uczynił.

W sierpniu 2003 roku grupa 20 mężczyzn i kobiet opuściła Stany Zjednoczone, kierując się do dzielnicy Hailar położonej w północno-wschodnich Chinach, niedaleko rosyjskiej i mongolskiej granicy. Była to nie lada podróż – by dotrzeć na miejsce, podróżowali dwa dni, przesiadając się z samolotu do pociągu, a następnie do autobusów (w rzeczywistości 20-osobowych mikrobusów). Na miejscu razem z około czterdziestoma Chińczykami – dorosłymi, dziećmi, przewodnikami i kierowcami – zapełnili trzy mikrobusy.

Posłuchajmy opowieści samego DuWayne’a:

W drodze na obóz, gdy znajdowaliśmy się na chińskiej prowincji około 30 kilometrów na południe od Hailar, dotarliśmy do remontowanego odcinka drogi. W związku z jej modernizacją cały ruch puszczano objazdem przez pobliskie pole, które teraz wypełniało błoto i kleista glina, gdyż od dwóch tygodni nieustannie padał deszcz. Usiłowaliśmy poruszać się po śladach wyjeżdżonych przez poprzednie pojazdy, ale wszystkie trzy mikrobusy ugrzęzły na dobre, a dalsza jazda okazała się niemożliwa. Robiliśmy co w naszej mocy, by wydostać samochody, jednak mimo wielkiego wysiłku pchających je mężczyzn koła ani drgnęły. Nie można było ruszyć do przodu ani też się cofnąć; utknęliśmy w miejscu. W żadnym kierunku w promieniu 5–6 kilometrów nie było żywej duszy, żadnych gospodarstw ani domostw. Byliśmy zupełnie odcięci od świata.
Amerykańskie kierownictwo grupy zebrało się w pierwszym busie, by modlić się i prosić Boga o radę, co w takim wypadku zrobić. Rozważaliśmy powrót na piechotę do najbliższej wioski, w której moglibyśmy poprosić o pomoc, a następnie znaleźć inne miejsce na obóz.
Gdy wciąż jeszcze się modliliśmy, jeden z mężczyzn podniósł wzrok i powiedział: „Możecie przestać się modlić, oto odpowiedź!”.
Otworzyliśmy oczy i zobaczyliśmy zbliżający się nowiutki traktor John Deere model 7000 z napędem na cztery koła! Z trudem mogliśmy uwierzyć w tak rychłą odpowiedź na nasze modlitwy. Kierowca traktora zatrzymał się i z radością zaoferował nam pomoc. Po kolei wyciągnął z błota każdy z mikrobusów i przetoczył je na pobliski trawnik, gdzie odzyskaliśmy przyczepność. A wszystko to zrobił z uśmiechem na ustach. Gdy skończył, oddalił się szybko w tym samym kierunku, z którego przybył. Byliśmy tak wdzięczni za pomoc, jakiej nam udzielił, że uformowaliśmy koło, by wyrazić nasze dziękczynienie Bogu, po czym szybko wsiedliśmy z powrotem do mikrobusów.
Obserwowaliśmy, jak mężczyzna na traktorze powoli znikał za grzbietem niewielkiego wzgórza, aż w końcu straciliśmy go z oczu. Uruchomiliśmy mikrobusy i ruszyliśmy w tym samym kierunku. Gdy dotarliśmy na grzbiet, spodziewaliśmy się zobaczyć traktor, ale rozciągająca się przed nami przestrzeń była pusta – traktor zniknął! Ze wzgórza roztaczał się widok na 6–8 kilometrów w każdym kierunku, ale po traktorze nie było ani śladu.
Rozmawiając o tych jakże zdumiewających wydarzeniach, doszliśmy do wniosku, że były przynajmniej cztery dobre powody, dla których można by uwierzyć, że pomoc, jaką otrzymaliśmy, została nam zesłana przez niebiosa, a traktorzystą był anioł!
Po pierwsze, znajdowaliśmy się na rozległym trawiastym obszarze, gdzie nie było ani śladu jakiejkolwiek uprawy. Tak więc nie było najmniejszego uzasadnienia dla obecności traktora w tym miejscu.
Po drugie, wszystkie traktory, które widzieliśmy wcześniej, a także w ciągu kolejnych dni, były niewielkimi maszynami ogrodowymi. Ani razu nie widzieliśmy pojazdu choć trochę przypominającego pod względem nowości czy rozmiaru modelu 7000 marki John Deere.
Po trzecie, na kołach traktora nie ma żadnego błota! Jest to po prostu niemożliwe, biorąc pod uwagę warunki na drodze i polu, w którym utknęliśmy.
Po czwarte, uprzejmy Chińczyk za kierownicą traktora odmówił przyjęcia jakichkolwiek pieniędzy w zamian za swoją pracę, co było zachowaniem daleko odbiegającym od chińskich zwyczajów.
Doszliśmy do wniosku, że doświadczyliśmy anielskiej interwencji. Ale to jeszcze nie koniec historii.
Z radością przez dwa tygodnie prowadziliśmy zajęcia na obozie, nauczając chińskie dzieci języka angielskiego w oparciu o nasze amerykańskie święta – Boże Narodzenie, Wielkanoc, Dzień Pamięci Narodowej, Dzień Niepodległości itp. W czasie tych zajęć udało nam się podzielić z uczestnikami wieloma nieśmiertelnymi prawdami.
Po powrocie do domu otrzymałem maila od jednego z chińskich misjonarzy, który był naszym przewodnikiem. Wcześniej wysłałem mu płytkę CD ze zdjęciami z całej wyprawy, a teraz dostałem od niego tego oto zadziwiającego maila:
Nie uwierzysz w to. Po powiększeniu zdjęcia traktora, który wyciągnął wasze mikrobusy z błota niedaleko miasta Hulun Buir, zobaczyłem, że nazwa marki widniejąca na masce traktora to Di-Er Tian-Tuo. „Di-Er” to transliteracja słowa „Deere”, a „Tian-Tuo” jest skróconą wersją „Tian-Tuo-La-ji”, co dosłownie znaczy „traktor z nieba”!
No i proszę: „[John] Deere Traktor z Nieba”. Niewiarygodne! Tamtego dnia Bóg nas nie opuścił i z pewnością nie chciał, byśmy zawrócili z drogi. Nigdy by nie doszło do tych wszystkich wydarzeń, jakie miały miejsce podczas dwóch tygodni obozu, ani też nie wywarlibyśmy wpływu na tak wiele młodych istnień, gdybyśmy zawrócili z powodu błota. Do dnia dzisiejszego jestem przekonany, że na północno-wschodniej prowincji Chin spotkaliśmy anioła na traktorze John Deere!

Minęli pierwszą i drugą straż i doszli do żelaznej bramy prowadzącej do miasta. Ta otwarła się sama przed nimi. Wyszli więc, przeszli jedną ulicę i natychmiast anioł odstąpił od niego (Dz 12, 10).

ZACHĘTA DO REFLEKSJI: Cóż za niewiarygodne anielskie spotkanie! Jak często udaje się tego typu interwencję udokumentować zdjęciami oraz oświadczeniami około sześćdziesięciu świadków, którzy doświadczyli jej wspólnie? Można by postawić mnóstwo pytań, na przykład o to, skąd zjawił się ten traktor. Ale realności samego spotkania nie sposób kwestionować. Dzisiaj Bóg jest wciąż żywy i podobnie żywe są Jego anielskie zastępy. Przyjmij to na wiarę i chwal Pana za Jego dobroć.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama