Kościół w krzywym zwierciadle

O postrzeganiu Kościoła przez media (1992)

Jak wiadomo, znaczna część środków masowego przekazu zamiast rzetelnych informacji proponuje stronnicze opinie. Wśród nich znajduje my sporą porcję zarzutów pod adresem Kościoła.

Kościołowi wolno stawiać zarzuty i Kościół nieraz się przyznawał do swoich niedoskonałości; jak się wyraził ksiądz prymas Glemp: Kościół polski nie boi się prawdy o sobie.

Jako wady Kościoła w Polsce wskazać można urzędowy styl wielu księży, niewystarczającą rolę świeckich i niski poziom wiedzy religijnej. Prasa mało jednak o tym wspomina — może dlatego, że przeciwnikom Kościoła wcale nie zależy na jego naprawie; woleliby oni w gruncie rzeczy Kościół urzędowy i klerykalny z biernymi i niedouczonymi świeckimi. Co więcej, często brakuje wszelkich informacji o Kościele, jedynie te najważniejsze są w ogóle rejestrowane. [...]

Natomiast w publicystyce często pojawiają się zarzuty — i to demagogiczne, tendencje, oparte na przekręceniu intencji i nauki Kościoła albo na błędach pojedynczych księży. Są to zarazem te same zarzuty, przy pomocy których lewica lży Kościół od czasu rewolucji francuskiej, szukając pretekstu dla dyskryminacji i prześladowań. Znamy je dobrze z propagandy komunistycznej.

Na czoło wysuwa się zarzut „klerykalizmu”. Według niego, Kościół miałby w Polsce nadmierne wpływy. Chodzi w nim więc wyraźnie o chęć wyeliminowania — albo przynajmniej ograniczenia — wpływu Kościoła na życie społeczne. Jest więc bardzo ogólny (nie lekceważmy ogólników!) i inne antykościelne pretensje są z nim powiązane. Stoi za tym zarzutem hasło propagandy laickiej i komunistycznej głoszącej hasła „rozdziału Kościoła od państwa” i „prywatności religii”, rozumiane jako wyizolowanie tej sfery życia, pozbawienie jej wpływu na całość. Niewiara i bezideowość zwane „neutralnością” mają mieć wtedy monopol w instytucjach publicznych.

Tymczasem Kościół (i duchowni, i świeccy; jako hierarchia i jako wspólnota) ma prawo i obowiązek wypowiadać się w sprawach publicznych. Głoszenie wartości chrześcijańskich może społeczeństwu i jego prawodawstwu wyjść tylko na dobre. Zaś państwa wyznaniowego Kościół się wcale nie domaga.

Nie można Ewangelii i jej konsekwencji społecznych ograniczać do budynku kościelnego — absurdalnie jest postępowanie tych katolików i niekatolików, którzy widząc zadanie Kościoła w leczeniu chorób społecznych, jednocześnie krzywią się na profilaktykę, jaką jest obecność Kościoła w szkole, wojsku czy telewizji. Zapędzić Kościół do zakrystii — zostawiając mu jeszcze dostęp do szpitala i więzienia — a potem powiedzieć, że jego nauczanie jest nieskuteczne?

Nie do przyjęcia jest też idea, by w demokratycznym kraju księża byli ograniczani w prawie do wyrażania swych poglądów politycznych. Ze strony samego Kościoła trzeba tu zastrzec: byle nie ze szkodą dla głoszenia Ewangelii!

Antyklerykalizm nie żywi się jednak samą propagandą — sprzyjają mu i błędy duchownych. Z terenu wewnątrzkościelnego wielu wiernych wynosi wrażenie, że księża chcą tylko urzędowo narzucać i kontrolować. Irytują powierzchowne apologie, z tezą, iż w działaniach Kościoła i duchownych wszystko jest bez zarzutu: Niektórzy księża próbują regulować świeckie sprawy w swoich parafiach. Pozwalali wybranej partii politycznej korzystać z terenu i szyldu kościelnego, chociaż episkopat publicznie wstrzymał się od wskazywania wiernym partii, na którą należy głosować i chociaż partii o programie zgodnym z chrześcijaństwem jest kilka. Inna sprawa, że jak długo prasa i telewizja pozostaje w jakiejś części pod wpływami postkomunistycznymi czy innymi antykościelnymi, będzie przemilczać bądź podgryzać stronnictwa chrześcijańskie, tym samym będzie potrzebne uzupełnianie ich informacji przez ogłoszenia w kościołach.

Podobnie z zarzutami co do katechizacji w szkole. Propagandyści zwalczają ją, uważając że zwiększy wpływ Kościoła. Słuchaczy mają nie z tego powodu rzecz jasna, ani nie dlatego, że katechizacja jest w szkole, ale ponieważ poziom wielu uczących religii jest za niski. Drugie źródło oporów, to rozpuszczona część młodego pokolenia, która będąc zapisana na religię w parafii mogła łatwo wagarować, a do szkoły chodzić musi. Wreszcie dodatkowym wsparciem jest głos pięknoduchów, którzy wolą katechizację słabszą liczebnie, ale za to „lepszą”, elitarną i — jak podejrzewam, woleliby Kościół elitarny od powszechnego. Skądinąd szkoła jest dla katechizacji miejscem normalnym, co uznaje system szkolny nieomal wszystkich krajów europejskich.

Do tradycyjnego repertuaru propagandy — choć częściej szeptanej niż pisanej należy przypisywanie Kościołowi bogactwa. W rzeczywistości sytuacja materialna Kościoła w Polsce nie jest obecnie zbyt dobra. [...] Przyczyna leży w tym, że ofiary na Kościół rosną wolniej niż inflacja. Realna wartość „tacy” wynosi sporo mniej niż przed paru-parunastu laty. Obciążenia zaś są większe — bo zwiększa się potrzeba i możliwość pracy charytatywnej oraz niewspółmiernie wzrosły koszty utrzymania budynków.

Obecny system finansowania Kościoła opiera się głównie na dobrowolnej ofiarności wiernych — i to jest jego wielka zaleta. Brakiem jest natomiast zwyczajowa nieproporcjonalna struktura wpływów. Zbyt małe są wpłaty systematyczne, a zbyt duże jednorazowe. Na tacę kładzie się grosze, więcej przy rzadkich ważnych momentach, zwłaszcza przy ślubie i przy pogrzebie (choć i wtedy ofiary stanowił drobny ułamek równoległych wydatków „świeckich”). Na te przyzwyczajenia księża mają wpływ dość ograniczony, bo przecież nic podaje się oficjalnych taryf. Stąd też duże różnice wpływów między parafiami. Duże wpłaty, nawet rzadkie, bywają jednak drażniące i lepiej byłoby unikać kojarzenia ich z sakramentami.

W każdym zaś razie wierni powinni być dużo lepiej niż dotąd informowani o ciężarze wydatków ponoszonych przez ich parafię. Tego wielu księży nie czyni, choć zwykle ludzie dają chętniej wtedy, gdy wiedzą, na co idą ich pieniądze. Brakuje też w Polsce nakazanych przez prawo kanoniczne parafialnych rad do spraw finansowych i w ogóle gospodarczych.

O tych wszystkich problemach rzadko kiedy ktoś rzeczowo pisze. Sensacyjne doniesienia o wymaganiach księży uogólniają nieliczne wypadki. Cel jest jasny: nadwerężyć źródła utrzymania Kościoła. Prawda zaś jest taka, że Kościół ubożeje wraz ze społeczeństwem, gdy wzbogacają się częściej komuniści i inni kombinatorzy niż ludzie uczciwi i wierzący.

Często czytamy też o Kościele jako instytucji i to konserwatywnej. Próbuje się w ten sposób zmobilizować niechęć Polaków do instytucji w ogóle i wpajany im na różne sposoby kult postępu.

Co do instytucji: Kościół pojmuje siebie jako wspólnotę wierzących, dla której najważniejsze jest życie duchowe i sakramentalne. Społeczność ta, jak każda, potrzebuje organizacji i Jezus Chrystus istotnie ustanowił przełożonych dla wspólnoty swych uczniów. Księża jednak „podkładają się” pod zarzuty gdy podkreślają swoją urzędową ważność, lub gdy mówiąc o Kościele, mają na myśli samych duchownych.

Ów sposób mówienia wcale jednak nie jest w Kościele taki typowy. Typowy jest za to w środkach masowego przekazu, bo dla przeciętnego dziennikarza patrzącego na Kościół z zewnątrz jest on głównie instytucją z księży złożoną. Z nauki Kościoła eksponuje on też głównie to, co go samego zajmuje: politykę i moralność seksualną. W obu tych dziedzinach Kościół mu zawadza. W rezultacie obraz Kościoła wychodzi absurdalnie zniekształcony — ale niestety trafia do mnóstwa katolików o słabszych głowach.

Oskarżenie o konserwatyzm można w tym kontekście przyjąć jako komplement. Istotnie, Kościół konserwuje bowiem, czyli utrwala Bożą prawdę i wartości moralne. Ale znowu: łatwo tu się podłożyć krytykom, broniąc nie treści wiary, lecz otoczki, przestarzałych form zewnętrznych — a zaniedbując głoszenie Ewangelii językiem dziś potrzebnym. Podobnie moralności nie należy głosić w formie morałów i przepisów, lecz raczej jako apel o otwarcie się na Boga i jako drogowskaz na szczyt góry.

Jednak to nie forma nakazów moralnych budzi największą wrogość, lecz właśnie ich treść. Choć wprost prawie nikt się do takich zamiarów nie przyznaje, moralność chrześcijańska jest ostro zwalczana. Najczęstszy tu chyba chwyt propagandy to mówienie „macie prawo do”. Przekupywanie ludzi zezwalaniem na to, co zabronione, jest niestety dość skuteczne.

Komuniści zarazili mnóstwo ludzi pogardą dla cudzej własności, przydzielając im ją [np. pozwalając za pół darmo mieszkać w cudzym domu]. Metodą rozdawania zezwoleń i usprawiedliwień propaganda laicka rozpowszechnia nieodpowiedzialność w życiu płciowym i wobec dzieci nie narodzonych.

Prawo do deptania i zabijania innych nie może oczywiście mieć żadnego uczciwego ani rozumnego uzasadnienia. [...] No bo cóż orzec np. o wywodach, że przy aborcji dochodzi do konfliktu wartości (!): „prawa do życia” (dziecka) i „prawa wyboru” czy „wolności” (chcącej zabić matki). Kradzież samochodu byłaby w tej logice przypadkiem konfliktu między prawem do własności, a prawem wyboru i wolnością (złodzieja).

O ile przy poprzednio cytowanych zarzutach można było twierdzić, że żywią się one także faktycznymi niedoskonałościami Kościoła, w tym wypadku jest raczej przeciwnie. Im wyraźniej Kościół powtarzać będzie „nie zabijaj”, „nie cudzołóż”, „nie kradnij”, tym więcej będzie atakowany. Ten rodzaj zarzutów dowodzi, że Kościół spełnia swoje zadanie. (1992)

[jako Grzegorz Osiński] Postęp i przemoc. Przegląd Katolicki 1988 nr 14/15, ss. 11

Zbiór artykułów i felietonów M. Wojciechowskiego: Wiara — cywilizacja — polityka. Dextra — As, Rzeszów — Rybnik 2001

opr. mg/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama